Nie przestaję nagłaśniać wszystkich zbrodni w Syrii. Tyle mogę zrobić.
Kamil Downarowicz: Podczas trwania Arabskiej Wiosny sporo mówiło się o tym, jak wielki wpływ na jej przebieg miały sieci społecznościowe, zwłaszcza Facebook i Twitter. Czy rzeczywiście te serwisy internetowe mogą być skutecznymi instrumentami zmian społeczno-politycznych?
Ala’a Basatneh: Zdecydowanie tak! Jestem w stanie zaryzykować nawet twierdzenie, że gdyby nie Facebook, to Arabska Wiosna w ogóle by nie zaistniała. Przecież przed 2011 rokiem też odbywały się protesty, ale wszystkie momentalnie tłumiono. Dobrze obrazuje to historia z 1982 roku. W syryjskim mieście Hama wybuchło wtedy powstanie przeciwko brutalnej i skorumpowanej władzy Hafiz al-Asada [ojciec Baszszara al Asada, wieloletni przywódca Syrii – przyp.red.]. Na ulice wyszły tysiące ludzi, domagając się wolności i ustąpienia reżimu. Na reakcje nie trzeba było długo czekać – Asad wysłał do Hamy wojsko, które praktycznie zrównało miasto z ziemią, mordując z zimną krwią większość demonstrantów. Kto przeżył, poddawany był później torturom bądź skazany na karę śmierci. Jednak w czasie tych krwawych zajść obywatele Syrii nie wiedzieli nic o tym, co dzieje się w Hamie! Byli całkowicie odcięci od jakichkolwiek informacji. W kraju panowała – i panuje zresztą nadal – cenzura, która wtedy niezwykle skutecznie spełniała swoją funkcję.
Kto wie, co by się wydarzyło, gdyby istniał w tamtych czasach Facebook? Dzięki niemu ludzie z innych syryjskich miast, miejscowości i wsi dowiedzieliby się, jak straszne rzeczy dzieją się w Hamie.
Może przyłączyliby się do demonstracji i ogień rewolucji rozprzestrzeniłby się po całej Syrii i dzisiaj bylibyśmy wolnym narodem? Takiej blokady informacji nie udało się zastosować trzydzieści lat później, w 2011 roku, kiedy wielotysięczne demonstracje odbyły się niemal równocześnie w całym kraju. A wszystko to między innymi dzięki sieciom społecznościowym. To właśnie na Facebooku ludzie planowali swoje wspólne działania, dzielili się w informacjami o protestach, wstawiali zdjęcia i filmy z demonstracji. Na YouTubie mogłeś obejrzeć nagranie, na którym wojsko ostrzeliwuje niewinnych, nieuzbrojonych ludzi, co potęgowało w tobie gniew i chęć dołączenia do walki z Asadem.
Dzięki mediom społecznościowym syryjska rewolucja przeniosła się także poza granice kraju. Ty jesteś tego najlepszym przykładem. Na co dzień mieszkasz w Chicago, i to właśnie stamtąd prowadzisz swoje działania na rzecz obalenia reżimu.
W swojej „walce partyzanckiej” codziennie korzystam z możliwości, jakie oferuje mi Facebook, YouTube czy Twitter. Tłumaczę na angielski przemówienia liderów demonstracji, hasła, jakie wypisywane są na banerach trzymanych przez protestujących oraz hasła, jakie wykrzykują. Staram się umieścić całość tego, co widzimy na monitorze komputera w kontekście.
Później odpowiednio przygotowany przeze mnie film może trafić do BBC czy CNN i dzięki temu cały świat dowie się o tym, co dzieje się w Syrii. To niezwykle ważne. Jestem zatem łączniczką między Syryjczykami a światem zachodnim, ale także między samymi Syryjczykami. W moim kraju sytuacja wygląda tak, że nie możesz ufać nawet swojemu sąsiadowi, bo nie wiesz po której stronie konfliktu się opowiada. Dzięki moim działaniom Ci „sąsiedzi” mogą się ze sobą skontaktować w sposób niewzbudzający podejrzeń.
Na pewno zdajesz sobie sprawę, że media społecznościowe są co prawda niezwykle przydatną „bronią” wykorzystywaną w dzisiejszych nowoczesnych rewolucjach, ale są bronią obosieczną.
Zgadza się. Wyobraź sobie, że kiedy wojsko porywa i torturuje ludzi z opozycji, to próbuje od nich wydobyć… loginy i hasła do Facebooka. Oczywiście po to, aby włamać się na ich konta i mieć dostęp do wszystkich kontaktów i wiadomości.
Władze wykorzystują także media społecznościowe w celach propagandowych, ale robią to w dość nieudolny sposób. Nie mają w swoich szeregach specjalistów z tej dziedziny. Nie wynajmą przecież agencji kreatywnej z USA, czy z Europy, by się tym zajęła. Pamiętam jak służby specjalne Asada tworzyły na Facebooku fałszywe „wydarzenia” zapowiadające protesty tak, aby zwabić nas w pułapkę. Ale działania tego rodzaju są dość szybko i skutecznie neutralizowane.
Czy Twoja działalność naraziła Cię na jakieś niebezpieczeństwo ze strony władz reżimu?
Od czasu do czasu dostaję pogróżki, ale zdążyłam się już do nich przyzwyczaić.
Nie boisz się, że coś może Ci się stać?
Na początku się bałam. Ale teraz już wiem, że ludzie Asada mają za dużo problemów u siebie na miejscu, by zajmować się jedną dziewczyną, która mieszka w USA.
A co napędza cię do działania?
Wyłącznie jedna rzecz. Świadomość ogromu nieszczęść, jakich doświadcza mój rodzinny kraj. Tam dzieją się rzeczy naprawdę okropne, wręcz niewyobrażalne dla ludzi żyjących na co dzień w zachodnich społeczeństwach. Widziałam zdjęcia dzieci przymuszone głodem do jedzenia trawy. Rozmawiałam z kobietami, które przeżyły zbiorowe gwałty. Moi najlepsi przyjaciele, których kochałam całym sercem, zginęli od kul z karabinów. Nigdy o tym nie zapomnę i nigdy nie przestanę dążyć do tego, aby położyć kres temu całemu złu.
W filmie #Chicago Girl ukazana jest właśnie taka dramatyczna sytuacja. Niezwykle bliska ci osoba, młody aktywista Mazhar „Omar” Tavara zostaje zabity w Syrii podczas starć z siłami Asada. Nie miałaś w tamtym momencie ochoty zamienić laptopa na broń i kupić bilet na najbliższy lot do Syrii?
Odejście Omara było dla mnie ogromnym szokiem. Nigdy wcześniej nie spotkałam się ze śmiercią, nawet w swojej rodzinie. Przez trzy dni płakałam bez przerwy. Wzbierała we mnie wtedy ogromna wściekłość połączona z uczuciem obezwładniającej bezsilności. Ale nigdy nie pomyślałam o tym, żeby go pomścić. Przemoc rodzi przemoc – to proste prawo, o którym zbyt często zapominamy. Największym hołdem, jaki mogę mu złożyć, to kontynuowanie mojej obecnej działalności. Gdy teraz o tym myślę, to już ponad 75% osób z mojej listy kontaktowej, którą założyłam na samym początku bycia „rewolucjonistką online”, albo nie żyje, albo siedzi w więzieniu, albo zaginęła.
Problem Syrii praktycznie nie pojawia się już w europejskich mediach. Na jej temat milczą zarówno stacje telewizje, jak i tytuły prasowe głównego nurtu. Jak obecnie wygląda sytuacja w tym kraju? Rewolucja trwa? Ludzie jeszcze się nie poddali?
Rewolucja trwa i mam nadzieję, że zakończy się sukcesem. Inaczej nie przyłączyłabym się do niej. W Syrii jest naprawdę wiele osób, które chcą, aby ich państwo opierało się na demokratycznych rządach prawa, gdzie szanowane są zasady wolności i równości, a obywatele mogą sami decydować o swoim losie. Ta część opozycji, do której należę, nie chce rządów ekstremistów. ISIS jest dla nas takim samym zagrożeniem, co Asad. Wierzymy w pokojowe metody obalenia reżimu. Dlatego w każdy piątek w największych syryjskich miastach wciąż odbywają się pokojowe protesty. Rozbijane są namioty i głoszone są hasła wolnościowe. Nie ustają także wysiłki, aby nagłaśniać każdą pojedynczą zbrodnię Asada. Obojętnie, czy jest to używanie przez niego broni chemicznej, czy niezwykle brutalne pacyfikowanie demonstracji.
Zachód rzeczywiście odwrócił się od Syrii i jest to niezwykle bolesna kwestia. Jednak my, jako naród, nigdy się nie poddamy w swojej walce, nawet jeśli na polu boju zostaniemy sami.
Czy w swojej rewolucyjnej działalności jesteś w stanie wskazać jakieś sukcesy lub porażki?
Chyba najbardziej cieszę się z tego, że zdołałam uratować życie kilku osobom. I to dosłownie. W odpowiednim momencie dałam znać o zbliżającym się niebezpieczeństwie, dzięki czemu nie doszło do tragedii. Co do porażki… mam ciągłe poczucie, że powinnam robić jeszcze więcej, działać jeszcze skuteczniej, pracować jeszcze wytrwalej. Ale nie zawsze mi się to udaje. Mam przecież swoje własne życie, o które muszę zadbać. To trochę, jakby żyć w dwóch alternatywnych światach jednocześnie. Najpierw przekazujesz komuś informacje o tym, gdzie w danej chwili mogą znajdować się oddziały Asada, a za chwilę musisz iść do szkoły rozwiązywać test.
Skoro mówimy już o szkole, to jak na twoją działalność spoglądają znajomi z USA? Rozumieją ją? Starają się jakoś pomóc?
Z początku wszyscy patrzyli na mnie nieco dziwnie i podejrzliwie. Pytali – czemu siedzisz przy tym komputerze przez cały czas? Musiałam im cierpliwie tłumaczyć, na czym polega konflikt w Syrii. Chciałam żeby zrozumieli moje zaangażowanie. Mam wrażenie, że mi się to udało. Czy starają mi się jakoś pomagać? Na swój sposób tak. Ale ich nic nie łączy z Syrią, mają swoje własne życie i swoje własne problemy. W pełni to rozumiem i szanuję. Nie wymagam, aby każdy stał się rewolucjonistą. Sporym zrozumieniem sprawy wykazują się wykładowcy na mojej uczelni. Często rozmawiam z nimi o sytuacji w Syrii, mogę liczyć na ich rady.
#Chicago Girl wyświetlany jest na festiwalach na całym świecie, często odbywają się przy okazji projekcji debaty poświęcone Syrii. Czy jesteś zadowolona z roli, jaką ten film odgrywa?
Tak, ponieważ dzięki niemu ludzie poznają historię Syrii. Kiedy z Chicago Girl jeżdżę na festiwale filmowe, odbywające się dosłownie w każdej części globu, biorę udział w niezwykle ciekawych debatach i poznaję mnóstwo dobrych, życzliwych ludzi, którzy podchodzą do mnie i pytają, jak mogą pomóc. Ostatnio film był wyświetlany w szkole średniej w Stanach Zjednoczonych i obejrzało go ponad 500 osób. To było niezwykle budujące doświadczenie. Później uczniowie zadawali mi pytania i widać było, że naprawdę przejęli się tym, co zobaczyli. Ich świadomość wzrosła.
Co twoim zdaniem musiałoby się stać, żeby Baszar Al Asad oddał w końcu władzę?
Pamiętam moment, w którym Obama zapowiedział, że USA zbombarduje infrastrukturę należąca do reżimu. Na Facebooku dostawałam mnóstwo wiadomości z Syrii o tym, że żołnierze Asada dosłownie uciekali w podskokach ze swoich jednostek. Tak bardzo byli przestraszeni wizją starcia z zachodnimi siłami. Reżim Asada jest w rzeczywistości bardzo kruchy, bo oparty jedynie na terrorze i strachu. Do jego obalenia wystarczyłaby niezwykle silna presja Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, oparta na groźbie interwencji zbrojnej. Jestem pewna, że byłoby to bardzo skuteczne narzędzie. Jednak nie widać w przywódcach wolnego świata chęci podjęcia żadnych działań w tym kierunku.
Ala’a Basatneh jest aktywistką, która przy pomocy mediów społecznościowych pomaga w koordynowaniu poczynań syryjskiej demokratycznej opozycji. Choć na co dzień mieszka w Chicago, jej działalność online ma realny wpływ na rozwój wydarzeń w kraju rządzonym od kilkunastu lat przez reżim Baszszar Hafiz al-Asada. W ubiegłym roku do kin trafił obraz „#chicago Girl: Facebook’owa rewolucja” obrazujący nietypową walkę „rewolucjonistki z laptopem”, który zdobył uznanie na wielu festiwalach filmowych, zarówno w Polsce, jak i na całym świecie.
Czytaj także:
Wojtek Bogusz, Front Line Defenders: Masowe klikanie nie wywoła rewolucji
Jakub Dymek, Piękne muzułmanki wygrywają cyberwojnę
**Dziennik Opinii nr 90/2015 (874)