Jednym z gorących sporów, z którym zmierzyć się musi Muzeum, jest kwestia Sprawiedliwych.
17 stycznia minister kultury Bogdan Zdrojewski zapowiedział, że od 1 marca 2014 r. dyrektorem Muzeum Historii Żydów Polskich będzie prof. Dariusz Stola; date otwarcia muzeum wyznaczono na 28 października 2014. O wyzwaniach, przed jakimi stoi obecnie muzeum, pisali już na łamach DO Jerzy Halbersztadt i Piotr Paziński. Dziś publikujemy opinie Michała Bilewicza i Heleny Datner.
Michał Bilewicz:
Muzeum Historii Żydów Polskich wkracza w nowy rok z nowym dyrektorem i dokładnie wyznaczoną datą otwarcia. Precyzyjnie ustalony termin 28 października 2014 brzmi całkiem realistycznie, jednak wielu warszawiaków oswoiło się już chyba z kolejnymi odroczeniami daty otwarcia wystawy głównej Muzeum ogłaszanymi co kilka miesięcy w ogólnopolskich mediach (miał już być symboliczny 19 kwietnia 2013, 20 października 2013, grudzień 2013, połowa czerwca 2014). O ile jednak ogłoszenie kolejnej daty inauguracji Muzeum nikogo już chyba nie zaskoczyło, tak pojawienie się nowego dyrektora na czele tej instytucji oznacza wielką zmianę.
Przez ostatnie trzy lata niemal co roku zmieniała się osoba pełniąca obowiązki dyrektora Muzeum – co więcej, nie byli to historycy ani tym bardziej osoby z dużym doświadczeniem w muzealnictwie. Zarządzanie instytucją kultury przez menedżerów spoza branży miało wiele wad i tworzyło wrażenie nieokreślonej merytorycznie placówki, która nie potrafi przemówić własnym głosem w ważnych kwestiach historycznych. A kwestii spornych pojawiało się całkiem dużo – choćby sposób upamiętnienia Sprawiedliwych w przestrzeni miasta, galeria dotycząca powojennej historii Polski w Muzeum czy historie wojennych zbrodni dokonanych przez Polaków na Żydach. We wszystkich tych kontrowersjach brakowało asertywnego głosu Muzeum – głosu, który byłby szanowany zarówno przez Polaków, jak i przez Żydów.
Już pod koniec ubiegłego roku na „giełdzie nazwisk” osób rozważanych jako potencjalnych dyrektorów Muzeum pojawiło się kilku wybitnych historyków zajmujących się sprawami polsko-żydowskimi. To zdecydowanie napawało optymizmem. Sądzę, że wybór prof. Dariusza Stoli stanowi gwarancję, że głos Muzeum będzie wreszcie słyszalny. Po pierwsze dlatego, że historyk ten nie boi się pisać o sprawach trudnych i ujawniać fakty niezgodne z dominującą w Polsce narracją. Niemal dwie dekady temu w książce o Ignacym Schwarzbarcie wykrył, że znaczna część pieniędzy rządu polskiego na uchodźstwie oraz amerykańskich organizacji żydowskich przeznaczanych na ratowanie Żydów nigdy nie trafiła do adresatów. Pokazuje to, jak traktowana była Żegota w strukturze państwa podziemnego.
Po drugie Dariusz Stola to historyk mocno osadzony w naukach społecznych, od lat związany z Instytutem Studiów Społecznych UW i Ośrodkiem Badań nad Migracjami. Pamiętam jego niezwykle rozsądny dwuczęściowy artykuł w czasie debaty o Jedwabnem, w którym wykazał, że zbrodnia w Jedwabnem nie może być traktowana jak zwykły pogrom – lecz ma strukturę racjonalnie zaplanowanej eksterminacji, a zatem jest Holokaustem w skali mikro. Myślę, że w gorącej atmosferze ówczesnej publicystyki niewiele było równie wyważonych i przemyślanych głosów przeciw wszystkim tym, którzy negują możliwość udziału Polaków w zbrodni Holokaustu. Wierzę, że chłodna perspektywa nauk społecznych powinna być rozstrzygająca w sprawach kontrowersyjnych – a takich w Muzeum będzie na pewno wiele.
Jednym z gorących sporów, z którym zmierzyć się musi Muzeum, jest kwestia Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Muzeum od lat zajmuje się ich upamiętnianiem w ramach projektu „Polscy Sprawiedliwi”, podczas zajęć dla młodzieży czy spacerów po Warszawie prowadzonych przez muzealnych edukatorów. Badania, które prowadziliśmy w Polsce, Bośni i Turcji dowodzą, że edukowanie o Sprawiedliwych, czyli o osobach z narażeniem życia ratujących ofiary ludobójstwa, toruje drogę pojednaniu pomiędzy potomkami świadków, ofiar i sprawców takich zbrodni (między Polakami, Niemcami a Żydami, Bośniakami a Serbami, Turkami a Ormianami). Musi to być jednak edukacja oparta na prawdzie – uświadamiająca, że Sprawiedliwi musieli się mierzyć z biernością albo wręcz niechęcią i agresją ze strony własnego narodu. Istnieje bowiem wielkie ryzyko, że Sprawiedliwych potraktujemy jako narodowe alibi – a w tę stronę zdaje się zmierzać polityka budowania w Warszawie kolejnych pomników sugerujących powszechność – a zatem banalizację – bohaterskiego czynu ratowania Żydów w czasie Holokaustu. Jest to nie tylko niezgodne z prawdą historyczną, lecz również z psychologiczną prawdą o naturze człowieka – który aniołem bywa tylko z rzadka.
Czekam więc na pomnik z prostym i jasnym napisem: „Tym, którzy pomimo zagrożenia życia oraz bierności i niechęci swoich sąsiadów, zdecydowali się na ratowanie polskich Żydów”. Wiem dobrze, że tylko tak przedstawiona historia Sprawiedliwych będzie mieć ozdrowieńczy wpływ na współczesne relacje polsko-żydowskie.
Patrząc w przyszłość Muzeum, które już teraz zgromadziło w swym zespole świetnych edukatorów, nauczycieli, muzealników i historyków, wierzę, że będzie ono śmiało przekazywać skomplikowaną historię stosunków polsko-żydowskich, nie dając się zamknąć w kleszcze stereotypów, polityki historycznej czy jakiejkolwiek „racji stanu”. A doświadczenie i pozycja naukowa prof. Stoli z pewnością w tym zadaniu pomogą.
Dr hab. Michał Bilewicz – psycholog społeczny, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW. Zajmuje się m.in. pamięcią zbiorową i pojednaniem po ludobójstwie.
***
Helena Datner:
Ponieważ ludzie u nas łatwo znikają ze sceny i giną w mroku, trzeba w tym miejscu przypomnieć Grażynę Pawlak, pomysłodawczynię Muzeum, Jerzego Halbersztadta, za którego czasów wystawa była już bardzo zaawansowana, oraz Jana Grabowskiego. Jan Grabowski został powołany i wyposażony w kompetencje dyrektorskie, ale nie został zatwierdzony przez władze państwowe.
Wyzwania, przed jakimi stoi Muzeum Historii Żydów Polskich, dzielą się na takie, o których myślą polityczni decydenci, i inne wyzwania, które miałabym ochotę nazwać prawdziwymi. Troską decydentów jest nie dopuścić do tego, by otwarcie Muzeum wiązało się z pretensjami do władz, że oto za polskie pieniądze buduje się muzeum, w którym prezentowane są treści niezgodne z oczekiwaniami społeczeństwa – ergo „prawdą historyczną”. Najbardziej drażliwy jest okres powojenny, a jednym z najważniejszych problemów jest właściwe, to znaczy zgodne z oczekiwaniami większości, przedstawienie kwestii „żydokomuny”. Należy – takie są minimalne postulaty decydentów – przedstawić procentowy udziału Żydów w aparacie represji, wraz z nazwiskami katów.
Innym zagadnieniem, którego pomyślna realizacja, zdaniem decydentów i „dobrze myślących Żydów”, powinna przysłużyć się sprawie właściwego przedstawiania historii, jest obfite pokazywanie Żydów wybitnych, znanych, zasłużonych dla kultury polskiej oraz rozkwitu życia żydowskiego za wolnej Polski. Leczyć zły stosunek do Żydów należy wierszami Brzechwy, Tuwima, reżyserami polskiej szkoły filmowej, zasłużonymi ludźmi Solidarności, opozycji, znanymi matematykami i fizykami. Nic to, jeśli czują się oni po prostu Polakami. Nic to, jeśli „żydokomuna” to jeden najbardziej destrukcyjnych stereotypów życia społecznego i politycznego, a pedagogika polegająca na wskazywaniu, w celu wywołania sympatii, Żydów wybitnych i do nas podobnych, ma niezwykle krótkie nogi, nie mówiąc o bardziej zasadniczych kwestiach etycznych. Jest to pedagogika kija i marchewki: pokażcie, wy, twórcy wystawy, Żydów złych (żydokomuna), odetnijcie się od nich, wykazując się odwagą, a potem pokażcie Żydów pięknych, patriotycznych, ważnych i przede wszystkim podobnych do nas – to wyzwania, przed jakimi, w przekonaniu tych, którzy będą ostatecznie zatwierdzać wystawę, stoi Muzeum.
Jest jeszcze jeden bardzo istotny element polskiego dyskursu muzealnego: to Sprawiedliwi i ich pomnik. Stanie tuż przy Muzeum, by nawet przez moment narracja polska nie zginęła, by nie była zdominowana przez Muzeum, czyli opowieść (w przekonaniu ogółu, a więc i polityków), żydowską.
Takie myślenie, taka pedagogika, petryfikuje dotychczasowe postawy, oparta jest bowiem na schlebianiu przyzwyczajeniom myślowym, w tym skrajnie niebezpiecznym, jak „żydokomuna”. Pedagogika oparta na defensywie, lęku (przed społeczeństwem), ścisku psychicznym, jest nieprzydatna. Nie na wiele zda się wyjątkowe piękno gmachu, wielkie wysiłki twórców niezwykle starannie przygotowanej wystawy i spotkania młodzieży. Stan głów społeczeństwa w kwestiach żydowskich jest zły. Nie powstrzymamy wzrostu postaw skrajnie nacjonalistycznych i zamkniętych pedagogiką przykrojoną i opartą na tym, co było zawsze. Ponieważ sytuacja jest niezmiennie trudna, a każda wypowiedz prożydowska w internecie opatrzona jest natychmiast nienawistnym komentarzem, nie mamy, rzec by można, wiele do stracenia, a coś może do zyskania.
Nowoczesne muzea oddają głos swoim mniejszościom, a większość wycofuje się, by dać przestrzeń do rozmowy bardziej partnerskiej. Czy to możliwe w tym przypadku?
Historia wskazuje, że nie. Współczesność także. Muzeum Śląskie miało polskiego dyskursu za mało, za dużo zdaniem dobrze myślących – niemieckiego, więc celem przywrócenia pożądanych proporcji zmieniono dyrektora.
Naiwnym jest przekonanie, że idąc tropem przekonań większości, a w każdym razie większości tej „nie drażniąc”, zmniejszymy antysemityzm i przyczynimy się – właśnie, do czego? W Muzeum zawarta jest wielka praca, jakże by było dobrze ją wykorzystać, by stało się ono czymś więcej niż wspaniałą dekoracją. Czy to możliwe? Wątpię.
Helena Datner – historyczka i doktor socjologii. Pracuje w Żydowskim Instytucie Historycznym. Jest współautorką koncepcji galerii „Powojnie” w Muzeum Historii Żydów Polskich.
Czytaj także:
Jerzy Halbersztadt, Piotr Paziński: Co dalej z Muzeum Historii Żydów Polskich?
Jerzy Halbersztadt, Zalew wykrętów wokół Muzeum Historii Żydów Polskich
Shana Penn, „Jesteśmy tutaj!”