Wyobraźmy sobie inteligentnego, wykształconego ateistę, który nagle słyszy galilejską fletnię (jak to nazywał Konstanty Ildefons Gałczyński). Wyobraźmy sobie ateistę, który czuje, że Coś Innego, Niezwykłego dzwoni do jego drzwi (jak to nazywał Clive Staples Lewis). Nasz ateista myśli: „Wiara, według której Bóg dał się poniżyć i zabić za człowieka. Wiara, która nakazuje totalny altruizm. Jednak w tym jest jakaś potęga”. A potem nasz ateista przypadkiem trafia na opublikowany w „Do Rzeczy” tekst Tomasza Terlikowskiego pod tytułem „Konserwatywne chrześcijaństwo bez własnego języka”, w którym autor ubolewa nad tym, że konserwatywni chrześcijanie mówią „Homoseksualiści”, albo, o zgrozo, „Geje”, zamiast mówić: „Obrzydliwość” względnie: „Mężołożnicy skazani na potępienie”. Naprawdę, totalny altruizm. Po przeczytaniu czegoś takiego nasz ateista będzie wymiotował na dźwięk słowa „Chrześcijaństwo”. Można byłoby powiedzieć: „Brawo, towarzyszu Terlikowski, Lenin by z was zrobił Ludowego Komisarza do spraw Walki z Religią” i na tym zakończyć dyskusję z fundamentalistą.
Ja jednak pogrzebię głębiej w całej sprawie. Z góry przepraszam wszystkie Czytelniczki i wszystkich Czytelników, którzy czują się skatowani pseudoteologicznym bełkotem panoszących się w mediach katolików. „Proszę, tylko nie mów mi o Bogu!” to w Polsce jak najbardziej naturalna reakcja na chrześcijański przekaz. Ale tak się składa, że żyjemy w świecie po-świeckim, postsekularnym, kwestie teologiczne wywierają więc ogromny wpływ na nasze życie. Nie tylko dlatego, że kwestie teologiczne są wplecione w pozornie świeckie dyskursy. I nie dlatego, że religijność można wpleść w dyskurs oświeceniowy czy też postmodernistyczny. Moje rozumienie postsekularyzmu jest takie: świat postsekularny to świat, w którym ateizm przestał być uważany za pogląd naukowy, za pogląd najbardziej godny człowieka współczesnego, wykształconego. Świat postsekularny to taki, w którym uprawnione są różne wizje rzeczywistości, także te, które nie są czysto i wyłącznie racjonalne. Świat postsekularny to nie świat, w którym panujący racjonalizm żywi się religią – świat postsekularny, to świat, w którym racjonalizm już nie panuje, a członek elity umysłowej nie musi aspirować do racjonalności. Daję to objaśnienie, bo jak widać, moje rozumienie tego terminu (zapewne bardziej proste i toporne, ale prawdziwe) różni się od tych, które zazwyczaj stosują subtelni filozofowie.
To jednak nie jest główny powód, dla którego zajmę się Terlikowskim od strony teologicznej. Zrobię to, bo jest to w pewien sposób ekscytujące, nieco przerażające (nawet nie z powodu potworności samego Terlikowskiego, ale ze względu na wagę spraw, które on porusza), a dla mnie osobiście wyzwalające. Powiedziałbym też, że chwilami zabawne.
Oczywiście, dyskusja z katolikiem na temat Biblii mocno przypomina rozmowę z gajowym o wielorybnictwie. Ale takie rozmowy trzeba też czasem odbyć, żeby lepiej zrozumieć, w co się wierzy. Napisałem: „Żyjemy w świecie postsekularnym”. Ale czy żyje w nim Terlikowski? On pewnie sądzi, że tak. Pewnie sądzi, że żyje w świecie Zemsty Boga i totalnej porażki racjonalizmu (bo jak się domyślam, on tak rozumie postsekularyzm). Albo jeszcze lepiej: on wierzy, że żyje w świecie presekularnym razem z masą polskich moherów, którzy w każdej plamie na ścianie widzą cudowny wizerunek Matki Boskiej. No cóż, jeśli tak myśli, to się myli. Terlikowski żyje w świecie jak najbardziej sekularnym, zeświecczonym i racjonalistycznym.
W świecie presekularnym stosunek do Boga, Jego obecności i Jego przykazań był o wiele mniej skodyfikowany niż później. Irlandzcy mnisi chrzcili diabły i pogańskich bożków, w każdym spróchniałym drzewie mógł mieszkać lokalny święty, typowy średniowieczny rycerz był w stanie zabić przyjaciela, śpiewając godzinki (jeden z komturów krzyżackich tak właśnie zrobił, kiedy kolega zakłócił mu modlitwę). Biblii zasadniczo nie czytano. A kiedy zaczęto ją czytać, obyczaje znacząco się poprawiły, ale samo czytanie było na początku dalekie od sztywności. Luter założył, że każdy chrześcijanin musi być swoim własnym papieżem i każdy musi sam krytycznie interpretować Pismo. On sam na przykład zdecydowanie nie lubił Listu Apostoła Jakuba, który nazywał Listem Słomianym. Kalwiniści mieli zastrzeżenia co do Apokalipsy.
Ale zaraz po reformacji zaczął się rodzić racjonalizm i Oświecenie. Racjonalizm kazał wyciągać ze wszystkiego logiczne wnioski i unikać sprzeczności. Fundamentalizm, narodzony w czasach racjonalizmu, nie jest nawet reakcją religii na racjonalizm. Fundamentalizm po prostu jest częścią racjonalizmu. Jest próbą racjonalistycznego zastosowania religii. W efekcie mamy Terlikowskiego, który podchodzi do Biblii jak do instrukcji obsługi pralki. Tyle, że Biblia tak potraktowana staje się nie tyle pralką, co komorą gazową. Niejeden fundamentalista czytając w Starym Testamencie: „Zabij mężołożnika” albo „Nie pozwolisz żyć czarownicy” już gotów jest odpakować puszkę z Cyklonem B i katolicki Auschwitz mamy gotowy. Oczywiście, Terlikowski powie nam, że on taki nie jest, że on żyje według Nowego, a nie Starego Testamentu, a więc obowiązuje go religia miłości i przebaczenia. Ale nadal podchodzi do Nowego Testamentu jak do pralki. Miłuje i przebacza, ale równocześnie mówi: „Obrzydliwość”, bo gdzieś w Nowym Testamencie też można znaleźć parę złych słów na temat gejów.
Chrześcijanie niefundamentaliści radzą sobie z takimi Terlikowskimi na różne sposoby. Przede wszystkim pytają: co jest ważniejsze w Nowym Testamencie – miłość czy parę złych słów na temat gejów? Bo te dwie rzeczy pogodzić trudno. Gówno warta taka miłość, która każe na bliźniego mówić „Obrzydliwość”. Tę argumentację wspiera sam Jezus, kiedy potwierdza, że całe Boskie Prawo można streścić w jednym zdaniu: „Kochaj Boga ze wszystkich sił, a bliźniego swego jak siebie samego” – i kiedy mówi, że miłosierdzie jest ważniejsze od drobiazgowego przestrzegania religijnych przepisów.
Inni interpretatorzy zwracają uwagę na to, że słowo tłumaczone przez Terlikowskiego jako „mężołożnik” (czyli, jak się domyślamy, homoseksualista) nie znaczyło ani mężołożnik ani homoseksualista – oznaczało człowieka oddającego się seksowi analnemu z dziećmi, a nawet z trupami (niektórzy starożytni wojownicy uważali, że zgwałcenie zabitego przeciwnika pozwala sobie przyswoić jego męstwo). Jeszcze inni zwracają uwagę na to, że tam, gdzie Apostoł Paweł na pewno wypowiada się na temat homoseksualizmu (a nie gwałcenia trupów), mówi, że homoseksualizm nie tyle grzechem, co raczej karą za grzechy – i to karą za grzechy heteroseksualistów. Dokładnie za grzech bałwochwalstwa – gdyby Terlikowski potraktował ten fragment po swojemu, powinien dojść do wniosku, że za każdym razem, kiedy modli się do obrazka, gdzieś na świecie rodzi się mały homoseksualista.
Te wszystkie rozważania są bardzo ciekawe, mają jednak pewną wadę: jest to próba mówienia do racjonalistycznego fundamentalisty językiem racjonalistycznego fundamentalizmu. Tymczasem żyjemy w świecie postsekularnym. Powtórzę jeszcze raz i wyjaśnię: tak jak go rozumiem, świat postsekularny nie wiąże się z fundamentalizmem. Świat postsekularny to taki, w którym tak samo uprawnione są różne wizje rzeczywistości, także te, które nie są czysto i wyłącznie racjonalne. W świecie postsekularnym nie wracamy do średniowiecznej obecności sacrum w każdej dziupli, oczywiście. Ale mamy możliwość kontaktu z Bogiem nieskażonego przez żaden racjonalny filtr (czyli nieskażonego przez fundamentalizm).
Tu pojawia się pytanie: na czym ten kontakt polega? Czym jest Słowo Boże w takim świecie? Słowo Boże jest nie tylko przepisem na życie. Słowo Boże to Opowieść, która jest manifestacją Bożego potencjału, Bożej mocy i Bożej suwerenności. Bóg może nas wszystkich skazać na piekło. I gdyby to zrobił, byłby to z jego strony akt słuszny i uprawniony, bo Bóg stanowi prawo. Bóg ma prawo stworzyć otchłań wiecznej męczarni. Bóg ma prawo zakazać jedzenia wieprzowiny. Bóg ma prawo potępić gejów tak samo jak Amalekitów. Bóg ma prawo za pomocą epidemii hemoroidów pokarać Filistyńczyków, którzy zagrabili Arkę Przymierza (1 Sam. 5:6–12). I ma prawo zażądać od nich, jako daru przebłagalnego, hemoroidów zrobionych ze złota (Bóg jeden wie, jak wygląda hemoroid ze złota – dodajmy). Jestem bardzo ciekaw, w jaki sposób czyta ten fragment fundamentalista Terlikowski i jakie z niego wyciąga wnioski…
Ale do rzeczy. To wszystko, co napisałem w poprzednim akapicie, nie znaczy, że Bóg bezlitośnie korzysta ze Swoich praw, nieustannie nas dręcząc (w przeciwieństwie do człowieka: strach pomyśleć, co zrobiłbym, gdyby obdarzono mnie taką mocą i takim prawem). Bóg w Starym Testamencie okazuje swoją absolutną suwerenność i zwierzchność, jak również potencjał artystyczny, tworząc niezwykłe dzieło sztuki, jakim jest życie pobożnych Żydów, uregulowane niesamowitą ilością drobiazgowych i malowniczych norm i form. Oczywiście, bycie takim dziełem sztuki nie jest łatwe, ale sorry, you’re in the army now. Chciałeś kontaktu z Bożym potencjałem, to się z nim skonfrontuj. Ale po tym obozie ćwiczebnym, na którym Bóg manifestuje nam swoją moc, przychodzi czas na następny level tej gry. Bóg daje nam do zrozumienia, co jest dla niego najważniejsze, czyli miłość i miłosierdzie. Nie rezygnuje jednak z wypowiedzi ostrych i sprzecznych z Ewangelią Miłości, na które powołuje się Terlikowski („Nie pokój przynoszę, ale miecz”, „Niech umarli grzebią umarłych” czy też parę złych słów o gejach). Bóg nie rezygnuje z tych słów, bo nie rezygnuje ze Swojej istoty, ze Swojej suwerenności i Swojego potencjału. Nie zawaham się nazwać tego potencjału demonicznym. Nie znaczy to, że uważam, iż Bóg jest demonem – ale mógłby być. I gdyby nim zechciał być, Szatan byłby przy nim nieskończenie małym pikusiem, jeśli chodzi o zło i okrucieństwo. Nawet głosząc nam Dobrą Nowinę Miłości, Bóg nie chce, żebyśmy zapomnieli, iż może być arbitralny, a nawet absurdalny.
Jakże to? – można zapytać. Czy głosząc powszechną Miłość, Bóg może być zarazem wewnętrznie sprzeczny? Może i jest. Z naszego punktu widzenia Bóg jest wewnętrznie sprzeczny. Bóg jest większy niż człowiek i niż ludzki rozum. Koegzystują w nim rzeczy, które w ludzkim rozumie razem się nie mieszczą, więc nieuchronnie widziane są przez nas jako sprzeczność. Dążenie fundamentalisty, żeby wypełnić naraz wszystkie Boże wskazania, jest przejawem przerażającej pychy – fundamentalista na pozór praktykuje absolutne poddanie, podczas gdy tak naprawdę chce Bogu dorównać. Cała wymowa Ewangelii wskazuje na to, że spośród tych sprzecznych rzeczy ważniejsza jest Boża miłość. Nie chodzi tu tylko o liczne wypowiedzi Jezusa, które mają taki sens. Chodzi także o Jego Ofiarę. Biorąc pod uwagę to, że Bóg gotów był na poniżenie i cierpienie, żeby zwyciężyć nasze jak najbardziej realne zło, jestem spokojny o to, że w dniu Sądu Ostatecznego On zachowa Swoje potencjalne zło w sferze potencjału.
Są jednak tacy czytelnicy Biblii, którzy zamiast słów miłosierdzia wolą wybrać słowa potępienia, zamiast Bożej miłości wolą Boży gniew. Do tych należy Terlikowski. No cóż, przypomnę mu tylko, że konserwatywni chrześcijanie Lewis i Tolkien uważali, że zabawa świętym gniewem jest wyjątkowo niebezpieczna. Podniecanie się demonicznym potencjałem Boga łatwo prowadzi do podniecania się demonicznym potencjałem (i nie tylko potencjałem) Szatana.
Dodam jeszcze: nic się tak szybko lub tak brzydko nie starzeje, jak religie rozumu. Czy ktoś dziś pamięta o racjonalistycznej religii Istoty Najwyższej, którą Robespierre propagował za pomocą masowych ceremonii? Islam w swoim czasie też był religią rozumu. Mahomet, zbrzydzony chrześcijańskimi konfliktami i sprzecznościami, stwierdził: Bóg jest jeden, a nie Jeden w Trzech Osobach. I na pewno nie wcielił się w człowieka, no bo albo Bóg, albo człowiek. Bóg-Człowiek to przecież absurd i zgorszenie, tym bardziej, że ukrzyżowany. Więcej: Mahomet był nawet „rozumnym” feministą – jak na ówczesny rozum. Niestety teraz ta religia rozumu w większości wypadków jawi się nam jako wyjątkowo zacofana i nierozumna (nie mówię o pewnych formach islamu reformowanego w Turcji czy we Francji). Do takich nieszczęśliwych przypadków zalicza się też fundamentalizm protestancki i katolicki. Religia Terlikowskiego pozornie wydaje się zaprzeczeniem rozumu, ale jej główna słabość polega na czymś wręcz przeciwnym: na zastosowaniu rozumu do tego, co przekracza rozum. Terlikowski jest dzieckiem Oświecenia – tak jak Robespierre.
Ale mimo wszystko o wiele sympatyczniejszy jest Robespierlikowski niż Robespieronek. Terlikowski przynajmniej domaga się oczyszczenia swojego Kościoła z różnych patologii. Tymczasem „oświecony” biskup Pieronek, broniąc Ratzingera i jego skandalicznej tolerancji dla księży-pedofili, powiedział: „Papież zmagał się z o wiele większymi tematami niż pedofilia. Dbał, by ludzie żyli zgodnie z przykazaniami Bożymi. To jest o wiele ważniejsze zadanie niż ukrócenie sprawy pedofilskiej, która była na świecie, jest i będzie”. Jak to przeczytałem, opadła mi szczęka. Pieronek nie tylko mówi, że pedofilia wśród księży zawsze będzie i nie ma co z nią walczyć. Więcej: on mówi, że pedofilia jest zgodna z przykazaniami Bożymi. No bo skoro papież dbał o przestrzeganie tych przykazań, nie zwalczając pedofilii, to znaczy, że pedofilia nie jest sprzeczna z tymi przykazaniami. Tak chce logika.
Zaraz, zaraz – może zapytać sceptyczny Czytelnik – czy i w tym teologicznym przypadku nie powinienem zrezygnować z logiki? Może niesłychana wypowiedź Pieronka też jest przykładem demonicznego potencjału Boga, przekraczającego nasze ludzkie rozumienie?
Tak się jednak składa, że Pieronek nie jest Biblią ani żadną inną Bożą manifestacją. A Bóg nigdzie, nawet tam, gdzie demonstrował najbardziej demoniczny potencjał, nie dał żadnego przyzwolenia na pedofilię.