Jest taka stara legenda brytyjska, dotycząca Kościoła celtyckiego. Po najeździe pogańskich Anglosasów na Brytanię chrześcijańscy Celtowie z Walii i Irlandii zostali odizolowani od Rzymu. Ta separacja doprowadziła do tego, że na Wyspach powstał odrębny w praktyce Kościół, z własną tradycją i własnymi obrządkami. No, ale w pewnym momencie Anglosasi zaczęli się nawracać i łączność z centralą została odzyskana. Do Celtów przybył anglosaski arcybiskup, przedstawiający się jako zwierzchnik Brytanii z ramienia Rzymu. Celtyccy mnisi, którzy mieli mu wyjść na spotkanie, zapytali swojego biskupa, jak mają przyjąć namaszczonego przez Rzym barbarzyńcę. Usłyszeli: „Jeśli okaże pokorę, macie okazać mu posłuszeństwo, bo przychodzi od Boga. Jeżeli będzie chciał mieć zawsze rację, musicie mu się sprzeciwić, bo przychodzi od Szatana”. Zbędnym jest chyba dodawać, że wysłannik Rzymu wykazał się niezwykłą pychą i arogancją, co na długo uniemożliwiło praktyczne zjednoczenie Kościoła na Wyspach.
Nasi polscy namaszczeni przez Rzym barbarzyńcy, którzy zawsze mają rację, przekroczyli właśnie pewną granicę. Nie wiem jeszcze, jak ją nazwać: granica cierpliwości? Wytrzymałości? Sejm przyjął do rozpatrzenia projekt zaostrzenia tak zwanej ustawy antyaborcyjnej, według którego kobieta byłaby zmuszona donosić ciążę z uszkodzonym płodem. Za tym projektem głosowali nie tylko pisowcy i ziobryści, ale także 40 posłów Platformy Obywatelskiej. „Gazeta Wyborcza” alarmuje, że kompromis aborcyjny jest zagrożony. No cóż, ja też alarmuję, chociaż nie uważam kompromisu aborcyjnego za jakąś wartość. Jak się stopniuje kompromis? Kompromis, zgniły kompromis, kompromis aborcyjny. Niekatolicy znosili go do tej pory z rezygnacją, jako coś nieuniknionego w kraju katolickiej hegemonii. Znosili go dla świętego (czy na pewno świętego?) spokoju. Ale świętego spokoju nie będzie. Rację miał Cezary Michalski, kiedy zapowiadał, że katolicy nie zadowolą się 80-procentową tyranią, oni chcą tyranii stuprocentowej. Daj diabłu palec, weźmie całą rękę. Tyle, że w swoim czasie Aleksander Kwaśniewski podał diabłu nie jeden palec, a cztery, obiecując niekatolikom, że zachowają mały paluszek: aborcja w pewnych wyjątkowych przypadkach, edukacja seksualna w szkołach. Edukacji seksualnej nie ma albo stanowi ona przedłużenie katechezy, a zaraz poza prawem znajdzie się jeden z najistotniejszych „wyjątkowych przypadków”.
Do tej pory wypowiadałem się na ten temat niechętnie i z bólem. Bo ja, w przeciwieństwie do katolików, nie zawsze mam rację, czasem mam wątpliwości. Czasem myślę: „A może jednak rację mają oni?”. Kiedy jednak usłyszałem o wynikach głosowania w Sejmie, poczułem, że wszystko staje się dla mnie jaśniejsze – bo przypomniałem sobie celtycką legendę. Nie jest wysłannikiem Boga ktoś, kto ma zawsze rację i do tego absolutną. Jeśli ktoś podaje się za nieomylnego, z papieżem włącznie, to przychodzi od Szatana. Gdyby sprawa antyaborcyjna była Bożą sprawą, to jej rzecznicy zrobiliby z niej piekielną. Ale ich zachowanie raczej wskazuje na to, że ich sprawa od samego początku jest piekielna.
Piszę, że mam wątpliwości. Opierają się one tylko na rozsądkowym przekonaniu, że trudno jest ustalić, kiedy zaczyna się człowiek. Ale jeszcze trudniej jest mi uwierzyć, że tym człowiekiem zarodek, zlepek komórek, mały i nieukształtowany płód. Na moje wątpliwości nie mają żadnego wpływu natomiast klasyczne argumenty antyaborcjonistów – ani te „naukowe”, ani te teologiczne. Ten „naukowe” są bezsensowne, a te teologiczne… Ale o tym za chwilę. Kwestie teologiczne zostawiam na koniec, bo sądzę, że są one o wiele bardziej interesujące. Także dla osoby niewierzącej: w naszym postsekularnym społeczeństwie uznaje się, że wiara stanowi ważny fundament kultury i społeczeństwa; kiedy ktoś powołuje się na swoją wiarę, to nawet jeśli budzi złość, budzi także niechętny respekt. Antyaborcjoniści twierdzą, że opierają się na tym fundamencie. Naprawdę jednak opierają się na pustce. Powoływanie się przez nich Boga, chrześcijański przekaz czy „metafizyczne racje” jest kłamstwem, które obraża ludzi prawdziwie wierzących.
Ale po kolei: argumenty „naukowe” są znane i bardzo łatwe do podważenia, podaję je tylko dla porządku. Zarodek zawiera ten sam materiał genetyczny, co człowiek, który z tego zarodka powstanie. Antyaborcjoniści twierdzą, że dlatego należy uznać zarodek za gotowego człowieka. Zakładają, że wystarczy mieć materiał genetyczny jakiegoś człowieka, aby być tym człowiekiem. Jest to rozumowanie absurdalne, bo zakłada, że człowiek równa się materiał genetyczny. Tymczasem koniuszek mojego palca też zawiera mój materiał genetyczny. Czy jeśli utnę go sobie przy krojeniu cebuli, skazując go na obumarcie, to jestem zabójcą czy samobójcą?
Jednak, jak już mówiłem, antyaborcjoniści powołują się nie tylko na naukę, ale także na chrześcijańską wiarę. Kiedy zapytać antyaborcjonistów, gdzie w Biblii jest napisane, że aborcja jest zakazana, powołują się na Piąte Przykazanie (Piąte według reguły katolickiej, tak naprawdę Szóste): „Nie będziesz zabijał”. Oczywiste jest jednak, że to przykazanie nie dotyczy wszystkich organizmów, tylko ludzi, skoro mamy w Biblii przepisy dotyczące uboju i jedzenia mięsa. Zresztą ludzi też nie wszystkich to dotyczy, skoro Prawo Mojżeszowe nakazuje pewne przestępstwa karać śmiercią. Przykazanie „Nie zabijaj” obowiązywałoby, gdyby zarodek czy też płód był człowiekiem. Jak już sobie powiedzieliśmy, ani nauka, ani proste ludzkie doświadczenie na to nie wskazuje: żołądź nie jest dębem, koniuszek palca nie jest człowiekiem. Ale tu poruszamy się w świecie wiary, wskazania Biblii są w nim ważniejsze niż nauka czy doświadczenie. Czy Biblia mówi coś o człowieczeństwie płodu?
Antyaborcjoniści cytują (i ja też już kiedyś cytowałem) Jeremiasza 1:5 czyli miejsce, w którym Bóg mówi do proroka: „Wybrałem Cię, zanim Cię utworzyłem w łonie matki”, ale szukanie tutaj antyaborcyjnych argumentów jest oczywiście bez sensu. Ten fragment nie znaczy: „Znałem Cię w łonie matki jako pełnoprawnego Jeremiasza”, tylko: „Zanim jeszcze powstałeś, już Cię znałem, bo jestem Wszechwiedzący i znam to, czego jeszcze nie ma”.
Najciekawsze jednak nie są te fragmenty, które antyaborcjoniści cytują. Najciekawszy jest ten, którego nie cytują (bo udają, że go nie ma).
Jest to Księga Wyjścia, 21:22. „Jeżeli dwaj mężowie się biją, a przy tym uderzą kobietę brzemienną tak, że poroni, ale nie poniesie dalszej szkody, to sprawca zapłaci grzywnę, jaką mu wyznaczy mąż tej kobiety, a uiści ją w obecności rozjemców”. Dla porównania podaję inny fragment z Księgi Wyjścia, 21:12. „Kto tak uderzy człowieka, że ten umrze, poniesie śmierć”. Jak widać, Stary Testament nie uznaje płodu za człowieka. Za zabicie człowieka jest śmierć, za spowodowanie poronienia jest grzywna, a właściwie odszkodowanie, jakie niedoszły ojciec wyznacza krzywdzicielowi. Szkoda nie polegała na tym, że kogoś zabito, tylko na tym, że ojciec (i rodzina, którą reprezentował) został pozbawiony przyszłego potomka.
Wiara chrześcijańska opiera się na Starym i Nowym Testamencie. Oczywiście, starotestamentowych zasad nie stosujemy dosłownie. Stary Testament i Prawo Mojżeszowe są twarde, nakazują na przykład kamienowanie cudzołożników, czego przecież nie robimy. A nie robimy tego, bo chrześcijan obowiązuje przede wszystkim Nowy Testament. W Nowym Testamencie Jezus nie tyle zmienił (sam mówił, że nie przyszedł zmieniać), ile dopełnił Prawo Mojżeszowe miłosierdziem, nakazując nam praktykowanie tego miłosierdzia wobec każdego. To oczywiste dla każdego chrześcijanina stwierdzenie antyaborcjoniści mogliby próbować naciągnąć, twierdząc, że Jezus rozciągnął swoje miłosierdzie także na płody, niemiłosiernie potraktowane w Starym Testamencie. Byłoby to jednak naciąganie zbyt naciągane. Jezus bardzo wyraźnie i konkretnie mówił, komu mamy okazywać miłosierdzie: ludziom ubogim, chorym, więzionym, strapionym, a także naszym dłużnikom, winowajcom i wrogom czyli osobom, z którymi jesteśmy w sporze. O płodach nic nie powiedział.
Warto tutaj dodać (jeśli jeszcze ktoś nie wie), że katolicyzm też nie zawsze był antyaborcyjny. Najważniejszy teolog Kościoła katolickiego, tak zwany święty Tomasz z Akwinu, uważał, że aborcja do pewnego momentu jest dopuszczalna. Oczywiście, ten średniowieczny duchowny nie jest dla mnie żadnym autorytetem, ani naukowym, ani teologicznym. Jego przykład ukazuje jednak, że współczesne stanowisko katolickie w sprawie aborcji, rzekomo konserwatywne, tradycyjne, czy też „średniowieczne” (jak chcą jego przeciwnicy) nie ma nic wspólnego nawet ze średniowieczem: jest jeszcze bardziej barbarzyńskie niż XIII wiek.
Okazuje się więc, że cała historia o tym, że Bóg, chrześcijański Bóg zakazuje aborcji, jest nieprawdą. Mówiąc ściślej, jest Wielkim Aborcyjnym Kłamstwem. A antyaborcyjni fundamentaliści – nie tylko zresztą katoliccy, także protestanccy – są takimi fundamentalistami, jak ja kormoranem. Nie trzymają się Słowa Bożego. Ich szaleństwo niewiele ma wspólnego z Bogiem, Biblią, chrześcijaństwem, czy tradycją. Jeśli kieruje nimi coś tradycyjnego, to tylko tradycyjna katolicka nienawiść do seksu (katolicka, ale nie chrześcijańska: Marcin Luter uważał pożądanie czy też namiętność seksualną za działanie Ducha Świętego, które ludzie co najwyżej mogą wypaczyć). Kieruje nimi tradycyjna nienawiść do seksu związana z nienawiścią do kobiet. No i oczywiście ambicje, pragnienie władzy, mocy, rozkosz z podsycania nienawiści w tłumie i manipulowania nim poprzez nienawiść. A skoro tak, to na pewno nie prowadzi ich Duch Święty (no, chyba, że czasem poczują pożądanie – niech mi Luter wybaczy ten gorzki żart). Mam dla nich złą wiadomość. Bóg nie lubi nienawiści. I nie lubi, gdy używa się jego imienia nadaremno, albo w złym celu.
Proszę Państwa, w Sejmie zasiada spore grono panów w średnim wieku (z paroma paniami w roli paprotek-dewotek, posadzonymi tam dla niepoznaki). Panowie ci uważają się za chrześcijan, chociaż nie znają Biblii. Ale są pewni, że zawsze mają rację. Po raz kolejny wypowiedzieli nam wojnę. Chciałbym, by mieli świadomość, że wypowiedzieli ją również Bogu.