Dlaczego zwalniamy nauczycieli, skoro wszystko wskazuje na to, że zaraz trzeba będzie ich znowu zatrudniać?
Na poczatek zreformowanego roku szkolnego, w poniedziałek 3 września ukazały się niemal jednocześnie dwa teksty – wywiad z minister edukacji Krystyną Szumilas stwierdzającą, że „Zwolnienia nauczycieli nie są spowodowane zmianami w liceach, ale niżem demograficznym” i artykuł w „Dzienniku Gazeta Prawna” zatytułowany Szkolne tsunami zaleje Polskę. Zabraknie miejsc dla uczniów dotyczący spodziewanego za dwa lata wyżu w szkołach podstawowych, podrasowanego dodatkowo sześciolatkami, które znajdą się w szkole. W DGP czytamy, że „Jeszcze większy kłopot czeka szkoły z zatrudnianiem nauczycieli. Będą ich potrzebowały większą liczbę, ale tylko dla tych uczniów, którzy rozpoczną edukację w 2014 roku. Dyrektorzy i samorządowcy przyznają wprost, że będą zatrudniać, aby potem zwalniać”.
Ta ostatnia informacja, w atmosferze problemów, jakie mają samorządy z finansowaniem oświaty, i w sytuacji bombardowania nas informacjami o niżu demograficznym – przyczynie zwolnień 7,5 tysiaca nauczycieli w Polsce – może wywołać lekką konsternację. Dlaczego w takim razie zwalniamy, skoro niedługo nadchodzi wyż? I jak rozumieć w ogóle pojęcie niżu demograficznego, o którym piszą gazety, za każdym razem naginając dane do stawianych swobodnie tez i wniosków?
O tym, jak to działa, przekonujemy się dobitnie w Krakowie, czytając od kilku miesięcy w lokalnej prasie teksty poświęcone problemom oświaty w kontekście lokalnych problemów demograficznych. I tak, jeden z ostatnich artykułów Olgi Szpunar (Dzieci coraz mniej. Nauczyciele bez pracy, GW Kraków z 27 sierpnia 2012) poświęcony jest właśnie kwestiom niżu demograficznego, spadku liczby uczniów i zwolnieniom pracowników oświaty w Krakowie. Ten kolejny głos w dyskusji wokół prywatyzacji i cięć w oświacie, zarówno powiela niektóre mity o demografii i krakowskiej edukacji, wykorzystuje dane statystyczne w sposób nierzetelny i wybiórczy, jak i charakteryzuje się brakiem refleksji na temat konsekwencji zwolnień, choć już w tym roku okazało się, że paraliżują one funkcjonowanie wielu przedszkoli i szkół.
Jeśli zwolnienia są „efektem niżu”, jak twierdzi redaktor Szpunar, to dlaczego dotknęły one akurat przepełnionych przedszkoli publicznych, doprowadzając do całkowitej dezorganizacji pracy placówek i zagrożenia bezpieczeństwa dzieci? Według relacji rodziców, bardzo często dochodziło w ostatnim czasie do sytuacji, w której w przedszkolach po prostu brakowało pracowników. Zdarzało się, że jedna nauczycielka miała pod opieką 40 przedszkolaków, a gdy jedyna kucharka chorowała, przygotowywaniem posiłków musiały się zająć pracownice, które w kuchni nigdy wcześniej nie pracowały. Co istotne, za te patologie nie są odpowiedzialni dyrektorzy placówek. Ich decyzje o zwolnieniach, jak dowiedzieliśmy się podczas obrad Okrągłego Stołu Edukacyjnego i z rozmów z dyrektorami i nauczycielami, były podejmowane pod presją Wydziału Edukacji Urzędu Miasta. Niektórym dyrektorom „oferowano” też dodatkowe środki na działalność szkoły – „w zamian” za likwidację stołówki.
Dziwić może też „swoboda” dziennikarzy i władz miasta w operowaniu danymi demograficznymi, które mają stanowić podstawowe uzasadnienie cięć i zwolnień. Redaktor Szpunar powołuje się na dane wskazujące na spadek liczby uczniów o 16 tys. w ciągu ostatnich sześciu lat (Radni: trzy szkoły i przedszkole do likwidacji, „Gazeta” z 8 lutego 2012). Niestety nie wiemy, jakie są ich źródła. Zgodnie z raportem Wydziału Edukacji Urzędu Miasta, liczba uczniów między rokiem szkolnym 2006/2007 a 2011/2012 spadła, ale spadek ten wynosił około 5 tys. dzieci, czyli trzy razy mniej. Co więcej, prognozy demograficzne GUS – opublikowane m.in. w Strategii Rozwoju Edukacji przygotowanej na zlecenie UMK – mówią o wzroście liczby dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym o 11 tys. do 2020 roku (przewidywany jest jedynie spadek liczby dzieci uczęszczających do szkół ponadgimnazjalnych, który wyniesie ok. 2 tys.).
Istotna jest też inna kwestia – to jak interpretujemy samo zjawisko niżu: jako przyczynę czy skutek? Zwykle usłyszeć można, że po prostu „dzieci jest coraz mniej”, czego konieczną konsekwencją ma być ograniczenie liczby pracowników oświaty. Cięcia realizowane są szybko – w trybie „stanu wyjątkowego”. Zapomina się przy tym o dowodach świadczących, że przyrost naturalny zależy w dużym stopniu od aktywnej polityki społecznej, w tym inwestycji w ogólnodostępną edukację (najlepszy przykład stanowią tu kraje skandynawskie). Na dłuższą metę – więcej przedszkoli publicznych to więcej dzieci. I odwrotnie – antyspołeczna polityka nie rozwiązuje problemu niżu, a wręcz sama go stymuluje. Warto o tym pamiętać, gdy władze miasta wydają kolejne pieniądze z budżetu na stadiony, centra kongresowe i turystykę pielgrzymkową zamiast inwestować w rozwój podstawowych usług publicznych.
Justyna Drath – nauczycielka, koordynatorka krakowskiego klubu Krytyki Politycznej;
Tomasz Leśniak – socjolog, członek krakowskiego klubu Krytyki Politycznej i Stowarzyszenia Przyjaciół Oświaty Samorządowej