Przekształcenie Studiów i Wytwórni Filmowych w Państwowe Instytucje Kultury to decyzja bardzo ważna. Dlaczego nie dyskutujemy, na jakich zasadach powinny od teraz funkcjonować? Z Sebastianem Buttnym i Justyną Tafel ze Stowarzyszenia Film 1, 2 rozmawia Jakub Majmurek.
Jakub Majmurek: Jesteście inicjatorami kampanii Stowarzyszenia Film 1, 2 (skupiającego twórców filmowych przed swoim pierwszym i drugim filmem) domagającej się od Ministerstwa Kultury dyskusji na temat zasad działania państwowych studiów filmowych i wyłaniania osób nimi kierujących publicznymi studiami filmowymi. Skąd ta akcja?
Sebastian Buttny: Z braku oczekiwanej inicjatywy ze strony ministra, ale przede wszystkim z pewnej emocji. Ona jest tu najbardziej energiotwórcza. Od jakiegoś czasu mamy żywe poczucie, że to, co publiczne, nie należy do „państwa” czy „rządu”, ale do nas wszystkich, jako obywateli. I jako obywatele mamy prawo współdecydować o tym, jak działają takie instytucje. Przez długi czas wchodząc do Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie (WFDiF) czułem się, jakbym wchodził do państwowej firmy. Od jakiegoś czasu czuję, jakbym wchodził do czegoś, co należy też do mnie, jako do obywatela. I właśnie na fali tego uczucia zwróciliśmy się do Ministra z propozycją otwartej środowiskowej debaty, dając wyraźny sygnał, że zdajemy sobie sprawę z wyjątkowej wagi podjętych ostatnio decyzji o przekształceniu Studiów i Wytwórni Filmowych w Państwowe Instytucje Kultury. Dajemy wyraz temu, że zarówno środowisko jak i społeczeństwo zasługują na informację i dialog.
O jakie konkretnie instytucje wam chodzi? Na jakich zasadach one dziś działają?
SB: Chodzi nam o cztery instytucje. Trzy studia: Kadr, Tor, Zebrę oraz o WFDiF.
Justyna Tafel: Te trzy studia powstały z dawnych zespołów filmowych. Po 1989 roku zespoły zostały przekształcone w studia. Część sprywatyzowano, niektóre się połączyły, w końcu zostały te trzy. Ustawa o kinematografii z 2005 roku przewidywała, że do końca 2010 roku wszystkie publiczne studia i wytwórnie mają być sprywatyzowane lub zlikwidowane. Nagle, w zeszłym roku w czerwcu, czyli pół roku po terminie znowelizowano ustawę tak, że studia zyskały możliwość przekształcenia się w Państwowe Instytucje Kultury – zamiast prywatyzacji. Tor, Zebra i Kadr już skorzystały z tej możliwości, WFDiF czeka na decyzję do końca 2012 roku. My nie mamy nic przeciw tej nowelizacji ustawy – wręcz przeciwnie, popieramy ją. Ale nie podoba nam się, jak ją wprowadzono – jakby w panice, bez żadnej dyskusji ze środowiskiem. Jakby Ministerstwo nie było zainteresowane opinią środowiska.
Zgodnie z nowelizacją ministerstwo mianuje nowych dyrektorów tych studiów w ramach otwartego konkursu lub konsultacji. Jak to wyglądało teraz?
JT: Nie było konkursu, ministerstwo zrobiło konsultacje. Ale trudno je w ogóle nazwać konsultacjami. Zapytano po prostu różne instytucje ze środowiska filmowego, czy nie mają nic przeciwko, by tymi studiami kierowały te same osoby, co dotąd. Łukasz Barczyk Kadrem, Krzysztof Zanussi Torem i Juliusz Machulskim Zebrą.
SB: Nam nie chodzi o personalia, nie mamy nic przeciw żadnej z tych osób. Ale ustawa ostatecznie przesądza, że studia te pozostaną na długi czas instytucjami publicznymi. To ważna i konkretna decyzja. Sytuacja ta powinna wywołać dyskusję o tym, na jakich zasadach powinny teraz funkcjonować, jaka jest racja dla finansowania ich z publicznych środków? Powinniśmy to wytłumaczyć środowisku, opinii publicznej, być fair także wobec producentów prywatnych, którzy działają na tym samym rynku. Niestety póki co, nie było żadnej dyskusji, a konsultacje posłużyły tylko temu, by utrwalić stan obecny.
Jak wy widzielibyście rolę tych instytucji?
JT: Powinny być to instytucje misyjne, na takiej samej zasadzie, na jakiej misyjna powinna być telewizja publiczna. Skoro są finansowane ze środków publicznych, to powinny wspierać te produkcje, które wydają się zbyt ryzykowne dla instytucji prywatnych. Debiuty, eksperyment itd. Często ucisza się żądania o bardziej ambitne polskie kino argumentem: „ale widzowie tego nie chcą, podoba im się to, co jest”. Ale widzowie, żeby wybrać trudniejsze kino muszą mieć do niego dostęp, te instytucje powinny go zapewnić, stwarzając warunki do produkcji takich filmów. Poza tym mogłyby one, nie działając na zasadach komercyjnych, powrócić do dawnych tradycji opartych na pracy zespołowej polskich zespołów filmowych. To się świetnie sprawdzało, wtedy powstawały najwybitniejsze polskie filmy. Te studia mogłyby na początek zacząć zatrudniać kierowników literackich, którzy służyliby jako pośrednicy między kinem a współczesną literaturą polską.
SB: Dlatego domagamy się dyskusji nad sposobem wyłaniania szefów tych studiów. Dobrze przemyślanych konkursów na dyrektorów, z komisją wyłonioną podczas środowiskowych konsultacji. To najlepsze rozwiązanie. Minister w ten sposób może akceptację uzyskać społeczną dla istnienia tych publicznych – a zatem uprzywilejowanych – instytucji. To jednak przede wszystkim najlepszy sposób na wybranie kandydata z najlepszym pomysłem i planem artystycznym na cała kadencję. Środowisko musi znać te programy, musimy wiedzieć, jakie są cele. Nie przesądzamy przecież od razu, że każda z tych instytucji ma wspierać eksperyment, czy debiut. Jeśli ktoś przedstawi dobrze przemyślany plan orientacji jakiegoś studia na produkcję filmów dla dzieci – to świetnie. Dyskutując o tych programach, możemy sobie zdefiniować to, czym w ogóle mają być państwowe studia filmowe. Chcemy wywołać teraz taką dyskusję.
Czy tej misyjnej wobec kinematografii roli, o której mówicie, nie spełnia już PISF? On ma wspierać artystyczne, niełatwe, czy eksperymentalne kino.
SB: Ale żeby przeprowadzić projekt przez system ekspercki PISF trzeba pewnych, wcześniejszych nakładów: czasu, pracy, wiedzy. Trzeba wyłożyć środki przygotowując wymagany przez Instytut pakiet dokumentów (scenariusz, kosztorys, listy intencyjne potencjalnych koproducentów itd.). Publiczne studia mogłyby się zaangażować w pracę nad bardziej ryzykownymi projektami, co do których nie wiadomo, jak zostaną ocenione w PISF-ie, przy których prywatne podmioty boją się ryzykować. PISF spełnia dobrze swoją funkcję, teraz czas zadbać o samych producentów, czyli w tym przypadku studia filmowe.
Jak środowisko przyjmuje Waszą akcję?
JT: Różnie. Z jednej strony jest oddźwięk – rozpoczęliśmy dyskusję podczas przeglądu Łodzią po Wiśle i sporo studentów chce w tym uczestniczyć. Zarząd Polskiego Stowarzyszenia Montażystów wyraził swoje zainteresowanie i poparcie dla naszych działań. Jednak spotykamy się też z inną, dość typową postawą: młodzi filmowcy często są już zgorzkniali i nie chcą się angażować, są przekonani, że zawsze tak było i nic się tu nie zmieni. Starsi mówią nam, żebyśmy zostawili im te sprawy, a oni już wszystko załatwią. Tak nie chcemy.
Zbliża się Festiwal w Gdyni. Planujecie tam jakąś akcję? Coś na wzór tego, co działo się w trakcie Warszawskich Spotkań Teatralnych, gdzie w teatrze wywieszono transparenty, a na końcu każdego spektaklu odczytywano list otwarty środowiska teatralnego do opinii publicznej?
SB: Nie możemy zrobić czegoś podobnego, co działo się na WST, bo w Gdyni nie jesteśmy u siebie, tak jak u siebie był Teatr Dramatyczny. Kontaktowaliśmy się z dyrektorem Festiwalu, proponowaliśmy zorganizowanie dyskusji na ten temat. Odpowiedział, że nie ma tego w planach.