To eurosceptycy jako pierwsi zapowiedzieli, że odwołają się do nowego narzędzia demokracji bezpośredniej na poziomie unijnym, czyli Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej. Jeśli nie był to żart, to być może czeka nas arcyciekawy pojedynek. Komentarz Adama Ostolskiego.
Nie leżało dotąd w polskiej tradycji zapowiadanie z góry dowcipów na prima aprilis. Zwłaszcza przez konserwatystów. Cóż, Zbigniew Ziobro i Ludwik Dorn okazali się konserwatystami innowacyjnymi. Zapowiadając mobilizację miliona ludzi w naszej części Europy w celu zawieszenia unijnego pakietu klimatycznego, wykazali się dowcipem na tyle bogatym, że na te kilka miesięcy starczy.
Ironia tkwi bowiem w tym, że to właśnie eurosceptycy zapowiedzieli, iż 1 kwietnia jako pierwsi odwołają się do nowego narzędzia demokracji bezpośredniej na poziomie unijnym, jakim jest Europejska Inicjatywa Obywatelska. Że to właśnie przeciwnicy traktatu lizbońskiego zręcznie wykorzystują nową sytuację, jaką stworzył. I że to konserwatyści najbardziej lekkomyślnie narażają na szwank dobro wspólne.
Propozycja liderów Solidarnej Polski to jednak nie tylko pokaz demagogii. To również apel o poważne potraktowanie idei demokracji, rozumianej jako liczenie się z głosem ludu. Debata nad tą propozycją może być dla ekologów okazją do przedstawienia opinii publicznej swoich racji (o ile zostaną w końcu dopuszczeni do głosu). Argumentacja Ziobry, Dorna i Kurskiego oparta jest na szeregu półprawd. Mówiąc, że wprowadzenie pakietu będzie kosztowało Polskę ponad 100 mld zł, zapominają, że ten wydatek nie jest stratą, lecz inwestycją. Jeśli wydaję jakąś kwotę na komputer lub maszynę, na której pracuję, to nie tracę tych pieniędzy, lecz inwestuję je w swój przyszły dobrobyt. Podobnie z inwestycjami w zieloną gospodarkę.
A jeśli rzeczywiście problemem ma być to, że Polski „nie stać” na takie inwestycje, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby żądać, by bogatsze i mniej zależne od węgla kraje „starej Europy” się na to zrzuciły. Coś mi się zdaje, że nawet w epoce cięć budżetowych trudno by im było odrzucić taką propozycję. W tej sytuacji narzuca się okropne podejrzenie – a może nasi patrioci z Solidarnej Polski po prostu nie chcą, żeby Polska dostała te pieniądze? Ale dlaczego nie chcą?!
Inna kwestia to miejsca pracy. Straszą więc nas, że realizacja pakietu może oznaczać likwidację 250 tys. miejsc zatrudnienia. To też prawda, ale częściowa. Pewne stanowiska pracy będą zamknięte, ale w ich miejsce powstaną nowe: w sektorze efektywności energetycznej i energii odnawialnej. Według obliczeń Greenpeace do 2030 r. może w ten sposób powstać 386 tys. nowych miejsc pracy. Czyżby autorzy propozycji „zawieszenia” pakietu klimatycznego nie chcieli, żeby one powstały?
Ostatnia kwestia to perspektywa wzrostu cen energii i ciepła. Taki scenariusz nie jest wykluczony, ale nie jest też nieuchronny (w gruncie rzeczy o wiele bardziej powinniśmy bać się wzrostu cen energii wskutek naszej zależności od ropy). Przestawianie polskiej gospodarki na zieloną energię będzie okazją do nowego rozdania obciążeń i korzyści wynikających z tego procesu. Ale to nasz rząd, a nie Bruksela, zdecyduje, kogo obciążą koszty tej transformacji, a kto na niej skorzysta. W wielu krajach zieloni proponują rozwiązania zapobiegające „ubóstwu energetycznemu”. Jednym z takich pomysłów są progresywne opłaty za energię – podstawowe zapotrzebowanie na energię można zaspokajać tanio, a jej marnowanie lub konsumpcja luksusowa mogą być droższe. Pakiet klimatyczny nie zawiera takich rozwiązań, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by się domagać ich wprowadzenia. No chyba że nie chodzi o ochronę ubogich…
Mimo wszystko zamiast oburzać się i ustawiać w roli obrońców pakietu klimatycznego, ekolodzy mogą potraktować propozycję Solidarnej Polski jako wyzwanie. Obecny pakiet klimatyczny jest daleki od doskonałości – jest nie dość ambitny, jeśli chodzi o cele ekologiczne, opiera się na nieskutecznych lub przeciwskutecznych narzędziach (jak handel emisjami) i – to prawda – nie zawiera gwarancji dotyczących „sprawiedliwości ekologicznej”, czyli troski o to, by polityka ekologiczna nie prowadziła do wzrostu biedy i nierówności społecznych.
Sukces propozycji Solidarnej Polski oznaczałby mroczną przyszłość dla nas i dla naszych dzieci, ale dotychczasowa polityka klimatyczna nie daje gwarancji ochrony przed taką przyszłością. W dodatku ich propozycje trudniej w Polsce odparować, bo wielu ekspertów ekologicznych w naszym kraju pozostaje zadziwiająco niewrażliwymi na kwestie społeczne. Europę już dziś stać na ambitniejszą politykę klimatyczną – zarówno jeśli chodzi o głębszą redukcję emisji dwutlenku węgla, jak i o sprawiedliwszy rozkład kosztów oraz korzyści z tego procesu. Będzie to możliwe, jeśli ekolodzy spróbują przekonać do siebie tych ludzi, do których dziś apelują Ziobro i Kurski – związkowców (w tym górników!).
Jeśli więc zapowiedź Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej nie była tylko przedwczesnym primaaprilisowym żartem, to być może w tym roku czeka nas arcyciekawy pojedynek.
Tekst ukazał się w "Przekroju" nr 2 (3471) z 9 stycznia.