Świat

Wojna ma w sobie wiele z mężczyzny

Jeśli zamachy nie wystarczyły do ostatecznej radykalizacji Europejczyków i Europejek, to gwałty są kolejnym logicznym krokiem w tym kierunku.

W latach 50. ubiegłego wieku opublikowana została książka anonimowej niemieckiej autorki pod tytułem Kobieta w Berlinie. Ukazywała wydarzenia z samego końca II wojny światowej, kiedy to na masowa skalę niemieckie (białe) kobiety gwałcone były przez (białych) żołnierzy Armii Czerwonej. Film Grbavica Jasmili Žbanić to z kolei historia o gwałtach popełnianych przez Serbów (białych chrześcijan) na bośniackich kobietach (białych muzułmankach) podczas wojny w byłej Jugosławii. W kolejce do opowiedzenia swoich historii czekają jeszcze kobiety, ofiary masowych gwałtów popełnianych przez mężczyzn (białych, czarnych, Azjatów, katolików, prawosławnych, muzułmanów, ateistów, starych, młodych, bezrobotnych, wykształconych itd.) w trakcie konfliktów zbrojnych w Wietnamie, Bangladeszu, Ugandzie, Rwandzie, Sierra Leone, Peru, Kongo, Darfurze czy ostatnio w Libii, Iraku i Syrii. Wszystkie te przypadki to przykłady zastosowania gwałtów na kobietach jako strategii wojennej (od 1993 uznawanych za zbrodnię wojenną i zbrodnię przeciwko ludzkości) i wszystkie łączy fakt, że ich sprawcami byli mężczyźni. To właśnie model toksycznej, opartej na przemocy męskości, a nie pochodzenie etniczne, klasa społeczna, wiek, wyznawana religia czy narodowość, jest ich wspólnym mianownikiem i to nad jej fenomenem powinnyśmy się wreszcie pochylić.

Co jednak wspólnego mają gwałty wojenne z wydarzeniami z nocy sylwestrowej, gdy grupy mężczyzn dopuściły się publicznych aktów przemocy seksualnej wobec kobiet w Kolonii, Hamburgu, Stuttgarcie, Helsinkach, Kalmarze i Zurychu? Otóż całkiem sporo. Wiele wskazuje bowiem, że były to działania zorganizowanie: ten sam scenariusz rozegrał się w tym samym czasie w kilku miastach europejskich, a według świadków z Niemiec, sprawcy posługiwali się wyuczonymi komunikatami, nieadekwatnymi do typowej u większości uchodźców znajomości niemieckiego. To hipoteza wysunięta między innymi przez niemieckiego ministra sprawiedliwości Heiko Maasa.

Wiele wskazuje też na to, że za atakami na kobiety stoją żołnierze Państwa Islamskiego, prowadzącego obecnie wojnę z Europą.

Być może uznawszy, że „klasyczne” ataki terrorystyczne, do jakich można zaliczyć niedawne zamachy w Paryżu, niewystarczająco spełniają swoją podstawową rolę (zastraszenie społeczeństwa i przekonanie Europejek i Europejczyków, że za zamachami stoją uchodźcy), terroryści sięgnęli po strategię wojenną opartą na przemocy seksualnej wobec kobiet.

Tak zwane Państwo Islamskie mogło do tego celu wykorzystać promil faktycznych uchodźców, by w ten sposób skojarzyć ich napływ do Europy z atakami na jej obywatelki. Z łatwością można sobie wyobrazić sytuację, w której charyzmatyczni członkowie ISIS przenikają do środowiska uchodźców, wyłuskując kilkuset (z około miliona uchodźców przebywających w tym momencie w Niemczech) mężczyzn – podatnych na manipulację, samotnych, wykorzenionych ze swych wspólnot, pozbawionych kompetencji pozwalających prawidłowo zinterpretować kody kulturowe właściwe krajom, w których przebywają. Nietrudno w takiej sytuacji zagrać na ich pragnieniu ponownego poczucia się „prawdziwym”, „silnym”, tzn. hegemonicznym mężczyzną, które to poczucie utracili wraz z przyjęciem roli uchodźcy, oznaczającej degradację do pozycji męskości zmarginalizowanej, antytezy owej męskości hegemonicznej, której pragną. Tej samej, która (pisze o tym australijska socjolożka Raewyn Connell) została ustanowiona jako kulturowo dominujący i pożądany ideał. Ta męskość opiera się ona na autorytecie, na sile fizycznej i heteroseksualności, a jej głównym komponentem jest zajmowanie dominującej pozycji w konkretnej grupie czy społeczności – podporządkowanie sobie nie tylko mężczyzn reprezentujących inne odmiany męskości, ale przede wszystkim kobiet.

Sprzyjać temu mogła także potrzeba przynależności do wspólnoty, która w tym konkretnym przypadku okazała się być zbiorowością młodych, pijanych mężczyzn, wśród których zachowania przemocowe są nie tylko tolerowane, lecz wręcz pożądane – jak w Męskiej dominacji pisze Bourdieu to właśnie takie zachowania potwierdzają status dominującego mężczyzny i przyczyniają się do wzmacniania całego modelu tradycyjnej męskości. Tego rodzaju przedsięwzięcie byłoby tym łatwiejsze, że w większości przypadków uchodźcy pozbawieni są realnych możliwości integracji ze społeczeństwem przyjmującym, a tym samym mają ograniczone szanse na zrozumienie i umiejętne posługiwanie się pewnymi kodami kulturowymi, względnie weryfikację stereotypów na temat Europejek i Europejczyków.

I właśnie tych kilkuset najbardziej zmanipulowanych mężczyzn mogło stać się pożytecznymi idiotami Państwa Islamskiego – przekonanymi, względnie upewnionymi, że przemoc seksualna nie jest niczym nagannym, i że jako mężczyźni mają prawo dysponować ciałami kobiet według własnego uznania.

Byłoby to o tyle łatwe, że pogląd ten od zarania dziejów podzielany jest także w Europie. Według najnowszego raportu Agencji Praw Podstawowych z 2014 roku niemal co trzecia Europejka powyżej 15 roku życia padła ofiarą przemocy fizycznej lub/i seksualnej, zaś znakomita większość tych kobiet to ofiary przemocy popełnianej przez osoby im znane: zadawanej przez mężów, partnerów, ojców, wujków, braci, znajomych rodziny czy kolegów. Dlaczego zatem tak szokują i oburzają nas akurat wydarzenia z sylwestrowej nocy, a trwająca od wieków gehenna milionów kobiet, będących ofiarami swoich mężów, ojców, braci czy „przyjaciół rodziny”, nie jest tematem codziennych analiz medialnych, biurowych dyskusji w przerwie na kawę czy podczas rodzinnych kolacji?

Dzieje się tak dlatego, że przemoc domowa jest domeną sfery prywatnej, zaś ataki w Kolonii i innych miastach rozegrały się w sferze publicznej. W przypadku przemocy domowej, gdzie jej sprawcę i ofiarę wiążą relacje rodzinne, dominacja mężczyzny nad partnerką, córką czy siostrą jest dla wielu oczywistością, zaś użycie przemocy wobec kobiety to wciąż usankcjonowana i dopuszczalna forma podtrzymywania owej dominacji. Potwierdził to niedawno biskup Toledo, kilka dni temu głoszący publicznie, że do większości przypadków przemocy domowej dochodzi wtedy, gdy kobieta nie słucha swojego męża, uznając prawo mężczyzny do ukarania kobiety, która nie chce mu się podporządkować.

Nieco inaczej przedstawia się sytuacja, gdy do przemocy wobec kobiet dochodzi w sferze publicznej, a sprawcy i ich ofiary nie znają się. Społeczne przyzwolenie na tego rodzaju przemoc jest mniejsze, choć tylko do pewnego stopnia. Po pierwsze, w wielu przypadkach, kobieta musi wpisać się w obraz „ofiary idealnej”, a więc takiej, która w żaden sposób nie sprowokowała sprawcy – nie była pijana, nie flirtowała, była odpowiednio ubrana, nie wychodziła sama po zmroku etc. Po drugie, osoba sprawcy również musi wpisywać się w pewien typ idealny – najlepiej gdy przynależy on do mniejszościowej czy marginalizowanej grupy społecznej, np. jest nie-białym, słabo wykształconym, bezrobotnym uchodźcą. Dopiero połączenie tych dwóch czynników wywołać może oburzenie opinii publicznej i skutkuje nadaniem sprawie przemocy seksualnej wobec kobiet odpowiedniej wagi.

Kiedy agresorami są biali Niemcy, Polacy czy Hiszpanie, potępienie dla przemocy seksualnej przez nich zadawanej drastycznie spada: tak działo się przez lata w kontekście napastowania setek kobiet podczas corocznego święta Oktoberfest w Niemczech, którym nie poświęcono do tej pory wiele miejsca w debatach publicznych.

Tak samo zazwyczaj dzieje się wtedy, kiedy o stosowanie przemocy seksualnej oskarżani są mężczyźni sprawujący władzę (o czym świadczą głośne sprawy prezydenta Olsztyna Czesława Małkowskiego czy byłego dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahna) a molestowanie i gwałty popełniane na kobietach określa się frywolnym terminem „seksafery”.

I właśnie tego typu relatywizm, niekonsekwencję w potępianiu przemocy seksualnej wykorzystać może tak zwane Państwo Islamskie, wcielając w życie fantazmat o „prawdziwym” gwałcicielu i „niewinnej” ofierze. I tą też metodą dyskurs przeciwników udzielania gościny uchodźcom, oparty w dużej mierze na straszeniu ich seksualnością, staje się ciałem. Społeczność europejska zaczęła wątpić w sens udzielania pomocy ofiarom wojny w Syrii, umacniając tyleż Państwo Islamskie, pragnące zatrzymać w swych granicach jak najwięcej ludzi, ile różnej maści wrogów wielokulturowości, nieświadomie (?) sprzyjających terrorystom – jako walczący o to samo, czyli Europę ślepą na tragedię milionów uchodźców. Tak czy inaczej, Państwo Islamskie wygrało tę bitwę i tylko od nas i naszych postaw zależy, czy wygrają cała wojnę.

Katarzyna Wojnicka – doktor socjologii, pracuje w CERGU (Centrum Badań Europejskich) i w Instytucie Socjologii i Nauki o Pracy na Uniwersytecie w Göteborgu. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się wokół krytycznych studiów nad mężczyznami i męskościami, socjologii ruchów społecznych oraz studiów europejskich. Jest autorką i współautorką ponad 30 prac naukowych z dziedziny socjologii oraz autorką bloga naukowego Dr. K and the men.

Czytaj także:
Kinga Dunin, Zgwałcony rok miłosierdzia
Kaja Puto, Jak nie rozmawiać o Kolonii 

 

**Dziennik Opinii nr 14/2016 (1164)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij