Na polskich posłów nie ma co liczyć.
Agnieszka Ziółkowska: Kandydujesz w wyborach do Europarlamentu z listy Twojego Ruchu, ale nie z Poznania, co byłoby naturalne. Dlaczego Łódź, a nie Poznań? Nie masz żalu do Janusza Palikota, że to nie ty, a Marek Siwiec otwiera wielkopolską listę?
Ewa Wójciak: Nie mam żalu, bo wiedziałam o tym od samego początku, a Marek Siwiec został przydzielony Poznaniowi, zanim ja jeszcze zdecydowałam się kandydować. Tej sytuacji nie można było zmienić. Marek Siwiec jest bardzo dobrym kandydatem na europarlamentarzystę. To człowiek kompetentny, bystry, merytoryczny i jako jeden z nielicznych naszych europarlamentarzystów faktycznie służy Polsce w Brukseli. Nie miałam problemów z tą sytuacją, nie mam takiego ego.
A Łódź sobie wybrałam. Było już za późno, żeby myśleć o Poznaniu, ale na tyle wcześnie, żebym wybrała miasto, z którym czuję się związana. Łódź jest niezwykle ciekawym miastem, z różnymi interesującymi środowiskami kulturotwórczymi. Myślę, że jest pod tym względem niedoceniona.
Po co właściwie chcesz się dostać do Europarlamentu?
Dla mnie projekt Europa jest projektem na życie. Jestem gotowa o to walczyć wszędzie. Na ulicach i w parlamencie. Mam wrażenie, że Europa jest jedynym sposobem, żeby ucywilizować nasze życie społeczno-polityczne. Im bardziej obnaża się słabość i miałkość polskiej sceny politycznej, głupota posłów, ich niekompetencja i nieuleczalnie niska świadomość prawdziwych problemów społecznych, tym bardziej jestem przekonana, że tylko w Europie dla nas nadzieja. Tylko dzięki Brukseli i zobowiązaniom Polski jako członkini EU możemy liczyć na wprowadzenie dobrej legislacji w naszym kraju. Należy wykorzystać legislacyjne mechanizmy europejskie do wprowadzenia w Polsce zmian poniekąd odgórnie, ponieważ na polskich posłów nie ma co liczyć.
Jakie masz plany dotyczące pracy w Brukseli? Co chciałabyś zrealizować w tej kadencji?
Chciałabym się przede wszystkim skupić na edukacji, kulturze i prawach człowieka. Mam poczucie, że jeśli o tych aspektach będzie się zapominać, nigdy nie osiągniemy tego celu, jakim jest rozwój.
Jestem też za pogłębieniem integracji i federalizacją Europy, bo nie mam zaufania do naszych elit politycznych i uważam, że jeśli zostaną pozostawione same sobie, bez kontroli Unii, mogą nas tylko doprowadzić do ruiny.
Będę walczyć o prawa grup wykluczonych, kobiet, niepełnosprawnych. Musimy budować solidarną Europę, a edukacja i kultura są kluczem do rewitalizacji społecznej. Trzeba mieć też kompetencje moralne, żeby myśleć o Europie jako dobru wspólnym nas wszystkich. Trzeba umieć wybierać dobre rozwiązania i myśleć o grupach, które są słabsze i nie mają tak silnych narzędzi do walki o swoje prawa. Trzeba starać się mieć możliwie najszerszą perspektywę.
Prowadziłaś bardzo intensywną kampanię w Łodzi, gdzie jak w soczewce skupia się wiele ważnych dziś problemów społecznych, wynikającyh z historii ostatnich 25 lat wolności (i kosztów transformacji). Jakie są twoje spostrzeżenia po tych paru miesiącach kampanii?
Takie miasta jak Medelin czy Bilbao są przykładami tego, że kultura i edukacja mają skutki rewitalizacyjne. Nie chodzi tylko o wielkie projekty infrastrukturalne, ale przede wszystkim o tworzenie małych lokalnych centrów i domów kultury czy organizowanie fetiwali ulicznych. To wszystko ma na celu dotarcie do ludzi i jest konieczne do przywrócenia im godności w takich miastach jak Łódź, gdzie panuje ogromne bezrobocie i pogłębia się wykluczenie dużej liczby mieszkańców. Jeśli nie można od razu stworzyć przemysłu, to trzeba przynajmniej rozpocząć rozmowę o wartościach. To jest możliwe. Tylko nikt nie pomyśli o tym, że jacyś menele z Bałut mogą być dobrymi partnerami w debacie, projekcie kulturalnym, spektaklu dzielnicowym (coś, co się bardzo rozprzestrzeniło w Buenos Aires po kryzysie).
W Polsce nie ma prawdziwie reprezentatywnych debat. Nie chodzi tylko o to, żeby uczestniczyło w nich więcej kobiet, ale o to, żeby znaleźli się w nich przedstawiciele grup wykluczonych, biednych, marginalizowanych, nie tylko z uwagi na płeć czy orientację seksualną. U nas biednych pomija się w debacie społecznej, zupełnie jakby w Polsce nie było problemu biedy ani rosnącego rozwartwienia społecznego.
Jeździłam też po Łódzkiem: Janice, Aleksandrów, Poddębice, Łowicz, Rawa Mazowiecka, Zduńska Wola… Odwiedziłam chyba 30 miast. Chodziliśmy po nich, rozmawialiśmy z ludźmi na rynkach, placach, z przechodniami, sklepikarzami. Obraz wynikającay z tych spotkań nie jest zbyt optymistyczny. Przede wszystkim największym problemem jest dotkliwa, rzucająca się w oczy bieda. Człowiek ma się ochotę zapytać, jak wyliczana jest średnia krajowa, bo nie ma nic wspólnego z rzeczywistąścią w Łódzkiem, gdzie średnia byłaby diametralnie niższa. Bieda, rozczarowanie, duża skala wykluczenia, a także widoczne pijaństwo. Oto charakterystyczny obrazek z pewnego miasta w Łódzkiem: ratusz, bardzo ładnie odnowiany, pewnie odprysk unijnych funduszy, a bezpośrednio przed nim parczek, gdzie gromadzą się lokalni bezrobotni, klienci opieki społecznej. Myślę, że dobre obfotgrafowanie tego miejsca starczyłoby za opis rzeczywistości i problemów, z którymi powinniśmy się mierzyć, czego nie robimy.
Z jednej strony bieda, pogłębiające się wykluczenie, a z drugiej odpicowana fasada ratusza, z której na pewno burmistrz jest zadowolony.
Panuje też straszny nepotyzm, wszędzie nam ludzie o tym mówili: że w urzędach zatrudniani są wyłącznie znajomi, koledzy, rodzina osób tworzących lokalny układ władzy. Takie lenna feudalne, grupy osób rządących lokalnie już całymi pokoleniami.
Wracając do tematyki unijnej, jakie są według ciebie największe wyzwania, przed którymi stoi dziś Europa?
Myślę, że jednym z największych wyzwań jest problem bezrobocia wśród młodych. I to nie tylko w krajach mocno dotkniętych kryzysem, jak Hiszpania czy Włochy, ale również w Polsce, choć wydaje się, że kryzys nas oszczędził. Ale też wydaje mi się, że lepiej to rozwiązywać za pomocą wspólnych, skoordynowanych działań i projektów prowadzonych na skalę europejską, przez wspieranie mobilności wśród młodych, walkę o ujendolicenie praw pracowniczych, tak by chroniły młodych (a nie tylko pracodawców), startujących w nowym życiu, żeby dawały im bezpieczeństwo, które pozwala zacząć myśleć o założeniu rodziny. Pogłębiona integracja, współpraca na poziomie europejskim, solidarność między krajami i federalizacja mogą pomóc Europie wyjśc z kryzysu.
Wróćmy na chwilę do Poznania. Wydawałoby się, że telenowela pt. Jak władze miasta chcą się pozbyć Ewy Wójciak dobiegła końca: prezydent anulował naganę, ty wycofałaś pozew przeciw miastu. Ale okazuje się, że Ryszard Grobelny chce usunąć cię ze stanowiska dyrektor Teatru Ósmego Dnia za naruszenie praw i obowiązków pracowniczych. O co chodzi?
Od awantury ze Sławomirem Hincem [były wiceprezydent Poznania odpowiadający za kulturę, wezwał Ewę Wójciak na dywanik, kiedy ta udzieliła poparcia Januszowi Palikotowi] jest to wieloodcinkowy serial pt. Jak zniszczyć Teatr Ósmego Dnia oraz Ewę Wójciak, pewnie już nużący dla większości, ale to trwa i ma najróżniejsze odsłony. Mieliśmy obcięcie dotacji dla Ósemek, insynuacje dotyczące naszych finansów, po których zorganizowaliśmy otwartą konferencję, na której pokazaliśmy wszystkie nasze księgi, zaprosiliśmy księgową, żeby wyjaśniła dziennikarzom zasady współpracy Teatru oraz Fundacji Teatru Ósmego Dnia. Ale niestety, choć zarzuty okazały się nieprawdziwe, nadal funkcjonują jako argument w kampanii szkalowania teatru i nas. Wszystkie teatry mają fundacje, to są ich agencje operacyjne, dzięki którym mogą pozyskiwać dodatkowe środki z Ministerstwa Kultury, mogą organizować wyjazdy etc. (teatr nie ma środków na zorganizowanie wyjazdów zagranicznych).
Kampania szkalowania, której nie powstydziłaby się „Trybuna Ludu” w szczytowym momencie, była prowadzona przez jedną poznańską gazetę, która jest tubą propagandową urzędu i władz miasta. A o tym, że nieścisłości finansowych nie ma, nikt nie będzie już pisać, ważne, że smród się przyczepił. To taka polityka niszczenia od dawna uprawiana przez tę gazetę.
A w tej konkretnej odsłonie naszego poznańskiego serialu antyósemkowego chodzi o urlop bezpłatny, na którym jestem. Przestałam się zwracać do Urzędu Miasta o urlopy i delegacje ponieważ miasto mi ich permanentnie nie udzielało, uniemożliwiając teatrowi granie za granicą.
To jak macie grać spektakle, promować teatr i miasto, którego niewątpliwie jesteście wizytówką, jeśli nie możecie wyjechać?
Nie wiem. Najwidoczniej chodzi o to, żeby Teatr Ósmego Dnia przestał być wizytówką Poznania. Warto zaznaczyć, że miasto nie daje ani grosza na nasze wyjazdy, wszystko jest organizowane na koszt organizatorów, którzy nas zapraszają ze spektaklami.
Co mówią prawnicy?
Kiedy odmawiano mi kolejnych zgód na wyjazd, to była ściana, absurd, nasz prawnik zinterpretował wtedy moje zatrudnienie jako zatrudnienie przez teatr, które reguluje kodeks pracy. Wprawdzie w naszym statucie jest zaznaczone zwierzchnictwo prezydenta, ale według prawnika jest to do rozważenia dla sądu, która reguła prawna jest ważniejsza w tym wypadku: statut teatru czy kodeks pracy. Znowu wchodzimy więc na drogę sądową, bo my jako zespół na pewno tego nie odpuścimy. Pytanie komu na tym zależy i czy nie szkoda na to pieniędzy, bo przecież za prawników prezydenta zapłacą wszyscy poznaniacy ze swoich podatków.
W tym roku Teatr Ósmego Dnia obchodzi 50-lecie swojego istnienia, a dopiero od 20 lat dysponujecie ośrodkiem miejskim przy ul. Ratajczaka w ponańskiej Arkadii. Czy prezydentowi Grobelnemu chodzi o to, żeby się ciebie pozbyć, wyrzucić z pracy, najlepiej z zespołem, i urządzić casting na nowego dyrektora?
Oni nie rozumieją, że Teatr Ósmego Dnia to ludzie, to zespół, to grupa artystyczna. To my go tworzymy. Jeśli Grobelny mnie odwoła, ja i tak pozostanę dyrektorką tego teatru, czy na etacie aktorki, czy bez etatu, bo Ósemki nie istnieją bez ludzi, którzy tworzą ten teatr.
***
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych