Prezydent Bayernu przyznał się do oszustw podatkowych. Jak wpłynie to na niemiecką kampanię wyborczą?
Jednym z najgorętszych aktualnie tematów w niemieckiej debacie publicznej są (poza sobotnim finałem Ligi Mistrzów oczywiście)… pieniądze. Ściślej: pieniądze z podatków. Te płacone, te do zapłacenia w przyszłości, no i te do zapłacenia – ale dobrze ukryte przed fiskusem.
Rozpocznijmy od tych ostatnich. Uli Hoeness to ikona niemieckiego futbolu, przedsiębiorca, prezydent prawdopodobnie najlepszego dziś klubu piłkarskiego na świecie – Bayernu Monachium, który jutro zagra z Borussią Dortmund o tytuł najlepszej drużyny w Europie – zarazem autorytet moralny dla wielu osób w Niemczech. Pod koniec marca br. złożył on doniesienie na siebie samego. Chodzi o oszustwa podatkowe, do których się przyznał i które przez lata kamuflował za pomocą anonimowego konta w Szwajcarii. Domniemane kwoty to nie bagatela, mówi się o kilku milionach euro, przy czym Hoeness już zapłacił pierwszą zaległą transzę w wysokości ok. 3 milionów euro. Na byłego piłkarza, mistrza świata z 1974 r. spadła fala krytyki – że nie trzyma się zasad etycznych, które tak często publicznie głosi, że nie złożył dymisji ze stanowiska prezydenta Bayernu, no i że popełnił zwykłe przestępstwo, które przy takich kwotach z reguły karane jest więzieniem.
Sprawa ta ma także implikacje polityczne. Hoeness kojarzony jest bowiem z obozem chadeckim, szczególnie z jego bawarską odnogą, czyli z Unią Chrześcijańsko-Społeczną Unią (CSU). Choć nie jest członkiem tej partii, to chętnie i regularnie pokazuje się z prominentami CSU, choćby z urzędującym premierem landu Horstem Seehoferem. Sprawa Hoenessa jest delikatna, bo uchodzi on nie tylko za twardego i skutecznego menedżera, ale i za osobę zaangażowaną w sprawy społeczne. Np. w zeszłym roku razem z kanclerz Angelą Merkel wsparł kampanię społeczną pod tytułem „Idź własną drogą”, głoszącą tolerancję w świecie sportu i wsparcie dla homoseksualnych piłkarzy, którzy boją się ujawnić swoją tożsamość. Merkel już się od Hoenessa odcięła, przekazując przez swego rzecznika, że jest „zasmucona” z powodu tych wykroczeń.
Ale te społeczno-przyjacielskie kontakty Hoenessa z chadecją same z siebie nie tłumaczą, dlaczego ta sprawa tak mocno ciągnie w sondażach koalicję CDU/CSU w dół – a opozycję, szczególnie Zielonych, w górę. Głębszym powodem są wydarzenia z końca 2012 roku. Wówczas socjaldemokraci i Zieloni zablokowali wynegocjowaną i gotową do podpisania umowę między federalnym rządem niemieckim i rządem szwajcarskim. Chodziło w niej o to, aby umożliwić niemieckim oszustom podatkowym anonimowe doniesienie władzom o swoich przestępstwach. Skutkiem byłaby w takich przypadkach konieczność zwrócenia zaległych podatków plus odsetki. W „nagrodę” za przyznanie się osobom tym nie groziłaby wówczas kara więzienna, ponadto pozostaliby anonimowi. Rządy Niemiec i Szwajcarii mocno forsowały tę umowę, argumentując m.in., że dzięki temu budżet dostałby znaczący zastrzyk zaległych podatków. Minister finansów Wolfgang Schäuble mówił o kwocie 10 miliardów euro, plus kilkaset milionów euro rocznie z tytułu niepłaconego dotychczas podatku kapitałowego.
Pretekstem do zawarcia takiej umowy był nowy instrument, jaki w walce z defraudacją podatków od niedawna wykorzystują poszczególne niemieckie landy – zwłaszcza te rządzone przez socjaldemokratów i Zielonych. Po prostu skupują za grube pieniądze oferowane im płyty CD z danymi oszustów. Sprzedający to anonimowe osoby, np. pracownicy instytucji finansowych w Szwajcarii czy w Liechtensteinie. Rok temu w kraju toczyła się ostra debata, czy rządy mogą kupować takie bądź co bądź nielegalne kompakty (ceny opiewają na kilka milionów Euro za jedną płytę) z danymi niemieckich obywateli. Opinia publiczna była wstępnie mocno podzielona, ale gdy okazało się, że „inwestycje” te zwracają się z kilkuset – a nawet kilkutysięcznie-procentowym „zyskiem” (oszuści obawiający się, że ich dane znajdą się na kompaktach, zgłaszają się i płacą), większość Niemców dziś popiera takie postępowanie. SPD i Zieloni – czy to z przekonania, z troski o finanse publiczne swych landów, czy też z wyrachowanej chęci obsłużenia swej klienteli wyborczej – w grudniu 2012 r. zablokowali zatem inicjatywę rządu federalnego, która częścią był także zakaz tego rodzaju „nielegalnych zakupów”. Mogli tę inicjatywę zablokować, ponieważ dysponują większością głosów w Bundesracie, izbie niemieckiego parlamentu reprezentującej landy.
Teraz SPD i Zieloni czują się wygrani, a głównego powodu do zadowolenia dostarcza im sam Hoeness. Ogłosił on bowiem, że zamierzał „uregulować” swoje oszustwo za pomocą właśnie niedoszłej do skutku umowy między rządem niemieckim i Szwajcarią. Można dodać – chciał to zrobić tak, aby nikt się o tym nie dowiedział. No i żeby nie musiał pójść za kratki. Teraz sprawa jest bardziej skomplikowana: Jeśli bowiem okaże się, że urzędnicy rozpoczęli badanie sprawy Hoenessa przed dniem złożenia jego własnego wniosku, wówczas jednak grozić mu będzie kara więzienia. Dotychczas prawo niemieckie dopuszcza zwolnienie z takiej kary, gdy oszusta sam się przyzna i zgłosi do władz – ale przed wszczęciem postępowania przez organy państwowe. Warto zaznaczyć, że takie zwolnienie z kary więzienia możliwe jest tylko w sprawach oszustwa podatkowego. Zwykli złodzieje z tego przywileju skorzystać oczywiście nie mogą.
Renomowany publicysta Heribert Prantl określa oszustwo podatkowe mianem „przestępczości warstwy wyższej/uprzywilejowanej”. Zaś kandydat na kanclerza z ramienia SPD, Peer Steinbrueck, niedoszłą umowę między Niemcami i Szwajcarią okrzyknął „nowoczesnym kupczeniem odpustami”. Chadecja wobec nadchodzących wyborów już dostrzegła zagrożenie – Horst Seehofer ogłosił poparcie dla planów SPD i Zielonych, według których w sprawach oszustwa podatkowego możliwość darowania kary więzienia dopuszczana powinna być tylko przy mniejszych kwotach. Proponuje granicę 50 000 euro niezapłaconych podatków.
Ale na Hoenessie gorący temat podatków się nie kończy. W kwietniu partia Zielonych opublikowała swój program wyborczy. Jego głównym tematem nie jest, co ciekawe, ekologia (temat ten przy wzrastających cenach energii stał się zbyt delikatny) – tylko ekonomia, a dokładniej: ekonomia finansów publicznych. Z punktu widzenia zbliżających się we wrześniu federalnych wyborów parlamentarnych plan Zielonych pozornie wydaje się dość ryzykowny. Zakłada on bowiem podniesienie obowiązującego obecnie, najwyższego progu podatkowego z 42 do 49 procent dla dochodów od 80 000 Euro rocznie. Na dodatek wprowadzona ma zostać opłata za majątki powyżej 1 milion euro, podwojony zostać podatek spadkowy, zaś ukrócone obecne korzyści z wspólnego rozliczania się małżonków. SPD ma podobne plany, zwłaszcza jeśli chodzi o podwyższenie najwyższego progu podatkowego.
Co ciekawe, po ogłoszeniu tych planów poparcie dla Zielonych wzrosło. Co prawda niewiele, z 14 na 15 procent. Ale już to wzbudziło zdziwienie komentatorów. Centroprawicowe media w większości podkreślają, że poparcie dla Zielonych rośnie „pomimo” ogłoszonych planów, lewicowe zaś twierdzą, że duża część wyborców po prostu takie plany popiera. Sondaże potwierdzają raczej tę drugą wersję: dwie trzecie pytanych wspiera podwyższenie największego progu podatkowego do 49 procent. A 27 procent respondentów osobiście jest gotowa płacić wyższe podatki.
Poparcie dla wyższych podatków i zaostrzenia kontroli i kar dla oszustów wynika nie tylko ze sprawy Hoenessa, czy też z wciąż rosnącego rozwarstwienia między dochodami najzamożniejszych, klasy średniej i najbiedniejszych. Aprobata ta wynika także z faktu, że regularnie na jaw wychodzą sprawy sprytnego (legalnego) omijania podatków czy też nielegalnego zatajania dochodów, w których chodzi o znacznie większe stawki niż w przypadku Hoenessa. Pod koniec kwietnia gazeta „Welt am Sonntag” ujawniła kulisy półlegalnych przekrętów przy zwrocie podatków. Głównymi aktorami w tej sprawie były niemieckie banki. Według gazety wykorzystywały one lukę prawną i otrzymywały nadpłacony podatek kapitałowy nie tylko raz, ale po kilka razy. W grę wchodzą naprawdę poważne kwoty – gazeta pisze w sumie o blisko 12 miliardach Euro. Odpowiedzialność za powstanie tej luki prawnej ponosi pierwszy rząd Gerharda Schroedera (SPD). Notabene to właśnie rządy Schroedera i Zielonych w latach 1998 do 2005 obniżyły najwyższy próg podatku dochodowego (z 49 na 42) i zmniejszyły podatek kapitałowy do 25 procent.
Tak czy inaczej – sprawa Hoenessa zmieniła parametry przedwyborczej debaty. Kwestia podatków prawdopodobnie będzie jednym z głównych tematów w ostatnich czterech miesiącach kampanii wyborczej, także na tle kryzysu UE i wkładu Niemiec do budżetu Unii oraz wpływu na kształt unii fiskalnej. Dotychczas Merkel była w oczach większości Niemców solidną, „szwabską gospodynią”, trzymającą rekę na pulsie niemieckich finansów, a przy tym dyscyplinującą niewdzięczne i zadłużone kraje południa UE.
Niewykluczone jednak, że SPD, Zieloni a także lewica z Die Linke zyskają na takim przeformatowaniu debaty. Zieloni jednoznacznie ogłosili, że dążą do koalicji z SPD i w żadnym wypadku nie chcą koalicji z CDU – opcja w ostatnich latach coraz częściej wymieniana. Obóz SPD/Zieloni ma dziś poparcie rzędu 39 procent (24 i 15 procent), rządząca koalicja zaś 43 procent, przy czym liberałowie FDP poruszają się w okolicach progu wyborczego (5 procent). Lewica z Die Linke otrzymałaby aktualnie 8 procent – ale o utworzeniu centro-lewicowej koalicji z SPD i Zielonymi jak na razie nie ma mowy. Inne partie, jak Partia Piratów czy nowopowstała, antyeuropejska Alternatywa dla Niemiec (AFD), aktualnie nie mają szans na wejście do Bundestagu. Niemniej ta ostatnia ma potencjał, aby finiszować z podobnym sukcesem, jaki w Polsce stał się udziałem Ruchu Palikota. AFD poruszam bowiem, jak dotąd, jeden tylko temat, ale za to jaki – pieniądze niemieckich podatników.
Zapowiada się ciekawa kampania – jej wynik pozostaje otwarty, jak wynik jutrzejszego finału Ligi Mistrzów.