Unia Europejska

Niemcy kontra Włochy (i reszta świata)

Co wyniknie z rozpoczętego właśnie szczytu Unii Europejskiej? Biorąc pod uwagę sztywność stanowiska Angeli Merkel, prawdopodobnie niewiele.

Angela Merkel kontra reszta świata (przynajmniej tego z południa strefy Euro), dyscyplina kontra solidarność, władza Brukseli/Berlina kontra suwerenność narodów – w tych mniej więcej kategoriach opisuje się dylematy czwartkowo-piątkowego szczytu Unii Europejskiej w Brukseli. Sporo w tym prawdy, bo i Angela Merkel twardo obstaje przy unijnej kontroli narodowych budżetów, Francja domaga się wspólnego pakietu stymulacyjnego, a Hiszpania możliwości bezpośredniego dokapitalizowania banków ze wspólnego funduszu. A pośrodku tego wszystkiego próbuje się usytuować Mario Monti, postulujący wykup obligacji zagrożonych krajów – ale tylko tych, które wykażą stosowną, podobną włoskiej, determinację we wprowadzaniu cięć.

Ideologia, jak zwykle, miesza się z interesami, a perspektywa wieloletnia z sytuacją doraźną: Niemcy faktycznie zmuszeni będą za potencjalną solidarność zapłacić najwięcej (choćby w formie podwyższonych kosztów obsługi własnego długu), ale przy tym obsesyjnie trzymają się anachronicznej, fiskalnej ortodoksji („euro-obligacje po moim trupie”, miała powiedzieć Żelazna Kanclerz na wczorajszym spotkaniu z klubem parlamentarnym FDP); Hiszpania na gwałt potrzebuje ratunku dla swych banków i obniżenia rentowności długu; Francja walczy o utrzymanie prerogatyw własnego państwa; Włochy mają z kolei ten sam problem, co Hiszpania (dług), ale na poziomie doktryny ekonomicznej próbują się trzymać niemieckich wytycznych. O Grecji nie mówi już nikt.

Co z tego wszystkiego wyniknie? Biorąc pod uwagę sztywność stanowiska Niemiec, zapewne niewiele. Rządząca koalicja chadeków z liberałami wie wprawdzie, że załamanie gospodarcze Grecji i rozlanie się paniki rynków finansowych na Włochy i Hiszpanię to potencjalna katastrofa – nie tylko polityczna (najgłębszy kryzys instytucjonalny Unii od czasu jej powstania), ale i gospodarcza, bo przecież ktoś niemieckie towary musi kupować. Nie zrobią tego zbankrutowani Włosi i Hiszpanie ani tym bardziej reszta świata, zwłaszcza w wypadku, gdy zniknie „niedowartościowane” (z punktu widzenia Niemiec) euro – najsilniejsza waluta Europy, czyli odrodzona marka niemiecka zabiłaby kurę znoszącą złote jaja, czyt. niemiecki eksport. Zarazem niemiecka opinia publiczna, dzięki wytrwałej pracy swego rządu, jego PR-owców i kohort publicystycznych demagogów, wciąż jest głęboko przekonana, że i tak wszystkiemu winni są Grecy, a Niemcy tylko dalej dopłacają do południowego interesu. Do tego dochodzi trybunał konstytucyjny w roli rewelacyjnej wymówki dla rządu – w końcu solidarność państwa za długi łatwo uznać za sprzeczną z niemiecką Ustawą Zasadniczą.

Pole politycznego manewru pozostaje bardzo niewielkie – wydaje się, że absolutnym szczytem możliwości niemieckiego kompromisu jest obecnie jakiś wariant „planu Montiego”. To znaczy – wykup zbyt wysoko oprocentowanych obligacji krajów, które godzą się na niemiecką dyscyplinę, ale bez trwałych i uniwersalnych mechanizmów w rodzaju euro-obligacji. A zatem doraźna pomoc, ale bez instytucjonalnego zabezpieczenia przed histerią rynków; obniżka kosztów obsługi długów będzie tymczasowa i każdorazowo uwarunkowana politycznie. Jeśli dodać do tego fakt, że proponowane cięcia budżetową mogą dobić i tak ledwie dyszące gospodarki (przykład cięć włoskich nie jest nazbyt budujący, o Grecji żal wspominać), a premierowi Włoch grozi właśnie rewolta pod światłym przywództwem jego poprzednika, Silvio Berlusconiego – trudno po obecnym szczycie spodziewać się jakiegokolwiek postępu.

Problem Europy polega na tym, że nawet najbardziej optymistyczny wariant możliwego obecnie „kompromisu” – unia bankowa połączona z doraźnym wsparciem zagrożonych niepłynnością krajów ze wspólnego funduszu, w zamian za twardą egzekucję dyscypliny budżetowej – uśmierza jedynie objawy, w najmniejszym stopniu nie dotykając przyczyn kryzysu. Takie leczenie objawowe, nawet jeśli na chwilę będzie skuteczne (czyt. bankructwo Grecji nie zabije od razu Portugalii, Włoch i Hiszpanii), niemal w ogóle nie wpływa na dramatyczną nierównowagę bilansów płatniczych Północy i Południa Europy, na poziom bezrobocia wśród młodych i starych, na poziom wpływów podatkowych poszczególnych państw – a to te czynniki leżą u źródła „kryzysu zadłużenia publicznego”. Bo i cóż po forsowanym przez Francois Hollande’a pakiecie stymulacyjnym, skoro „zrównoważą” go narzucone państwom cięcia? Biorąc pod uwagę średnią oczekiwaną w Niemczech długość życia, zapowiedź Angeli Merkel, że „dopóki żyje, nie będzie w Europie solidarności za długi” jest całkowicie bezprzedmiotowa. Bo jeśli potraktować ją serio, to Europa (przynajmniej ta zjednoczona) wyzionie ducha zdecydowanie szybciej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij