Litwę czekają w tym roku po trzykroć wybory, a kampania do Parlamentu Europejskiego cieszy się najmniejszym zainteresowaniem ze wszystkich. Dla litewskich wyborców Bruksela jest na tyle odległa, że ich wybór może okazać się mało racjonalny.
Artykuł powstał w ramach projektu Voices of Europe 2024, realizowanego z udziałem 27 redakcji z Unii Europejskiej. Projekt koordynuje Voxeurop.
**
Wybory do Parlamentu Europejskiego odbywają się w tym roku 9 czerwca. Litwa wybiera jedenastu europarlamentarzystów. Spośród aktualnie zasiadających w PE jedynie Aušra Seibutytė (dawniej Maldeikienė), wybrana z komitetu Pociąg Aušry Maldeikienė, która później dołączyła do konserwatywnego Związku Ojczyzny, przechodzi na polityczną emeryturę.
Niektórzy kandydaci, np. Aurelijus Veryga (Związek Rolników i Zielonych) i Dainius Žalimas (liberał z Partii Wolności) startują jednocześnie w wyborach prezydenckich i do Parlamentu Europejskiego.
czytaj także
Kilku kandydatów do europarlamentu to znani posłowie z litewskiego Sejmu. Jest wśród nich Eugenijus Gentvilas, który poprowadzi konserwatywno-liberalną listę Ruchu Liberalnego; Radvilė Morkūnaitė-Mikulėnienė, obecnie starszy członek Związku Ojczyzny, oraz wicemarszałek Sejmu Paulius Saudargas.
Jednak to Vilija Blinkevičiūtė, europarlamentarzystka i liderka socjaldemokratów, cieszy się największym zainteresowaniem opinii publicznej. Do ostatniej chwili czekano na jej decyzję w sprawie wycofania się z wyścigu o fotel prezydencki. Ostatecznie postanowiła ubiegać się o kolejną kadencję w Parlamencie Europejskim.
Na peryferiach zainteresowań
W trzech litewskich kampaniach to właśnie wyborom do Parlamentu Europejskiego poświęca się najmniej uwagi. Vladas Gaidys, socjolog i szef ośrodka badań opinii publicznej Vilmors, sam z trudem je komentuje: – Szczerze mówiąc, nieszczególnie zajmowałem się kwestią wyborów europarlamentarnych. Wszyscy skupiają się na wyborach prezydenckich. Wydaje mi się, że ludzie nie bardzo widzą jakąś różnicę między kampaniami.
Z tegorocznych trzech kampanii również dla niego wyścigi do europarlamentu są najmniej ciekawe.
– To oczywiste, że najbardziej interesujące są wybory prezydenckie. Można popatrzeć kandydatowi lub kandydatce w oczy jak podczas zawodów lekkoatletycznych albo wyścigów konnych. Trudniej spojrzeć w oczy partiom, ale nawet tu panuje pewna ekscytacja. Tego samego nie da się powiedzieć o wyborach do Parlamentu Europejskiego. Co prawda jest to organ, w którym są reprezentowane nasze interesy, jednak trzeba być nie lada fachowcem, żeby się w tym połapać.
Gaidys przyznaje, że próżno szukać w Litwie jakichkolwiek przejawów kampanii skupiającej się konkretnie na wyborach do Parlamentu Europejskiego: – Trzeba się naprawdę postarać, żeby coś znaleźć. Ci, którzy do europarlamentu już się dostali, pewnie najchętniej by tam zostali. Żeby zrozumieć jego funkcjonowanie, trzeba pięciu lat. Liderka socjaldemokratów Vilija Blinkevičiūtė jest tutaj typowym przykładem. Ewidentnie niespieszno jej z powrotem do kraju, w którym skazana jest na łaskę mediów. A tam ma do czynienia z głowami państw i rządów.
Europejska pensja
Vytautas Dumbliauskas, politolog z Uniwersytetu Michała Römera (MRU), pół żartem, pół serio stwierdza, że eurowybory najbardziej interesują kandydatów na listach wyborczych i zaznacza: – Parlament Europejski nieszczególnie wpływa na życie zwykłych ludzi. Jest tu trochę bezsilny. Komisja Europejska, która nie pochodzi z wyborów powszechnych, ma większą władzę niż wybierany przez obywateli parlament.
Zdaniem Dumbliauskasa wyborcy instynktownie wyczuwają, że politycy porządnie napychają sobie w Brukseli kiesę: – Jakiś rok temu Maldeikienė podała do publicznej wiadomości, ile zarabia jako europarlamentarzystka, z uwzględnieniem dodatków na podróże służbowe itp. Było to około 14–15 tys. euro. Jest to kwota niewyobrażalna dla zwykłego Litwina.
Dumbliauskas zauważa, że partie delegują do europarlamentu przede wszystkim politycznych weteranów: – Liberałowie wysłali kiedyś [żydowskiego filozofa] Leonidasa Donskisa. To, że ktoś taki reprezentował Litwę, było zaszczytem i powodem do dumy. Ale są też inni europarlamentarzyści, tacy jak [przedsiębiorca rosyjskiego pochodzenia] Viktor Uspaskich, przez którego wstydzę się, że jestem Litwinem.
czytaj także
Dumbliauskas ze smutkiem stwierdza, że wysyłanie na ciepłe brukselskie posadki najsilniejszych polityków często nie opłaca się partiom: – Na przykład Blinkevičiūtė. Nie wydaje mi się, żeby się szczególnie przepracowywała w Parlamencie Europejskim. To oczywiste, że Blinkevičiūtė chce zostać w Brukseli, nie chce być prezydentką ani premierką. A dla socjaldemokratów to prawdziwa tragedia. Chyba szkodzi własnej partii. Bo kimże jest ten drugi lider, który tylko ściemnia?
Jeżeli chodzi o motywację wyborców w unijnych wyborach, analityk nie sądzi, żeby kierowali się oni rozsądkiem. – Zazwyczaj patrzą, czy ktoś jest fotogeniczny, kierują się swoim stosunkiem do kandydata lub kandydatki, czy im się dana osoba podoba – przekonuje Dumbliauskas. Jednocześnie uważa, że co najmniej siedmiu czy ośmiu z jedenastu europarlamentarzystów powinno podjąć się swoich obowiązków aktywnie.
– Europę czeka poważne przetasowanie. Na naszych oczach wali się świat. Jakbyśmy grali w koszykówkę bez żadnych zasad – tak analityk opisuje trudne okoliczności, w których europarlamentarzystom przyjdzie szukać rozwiązań.
Gra pozorów
Matas Baltrukevičius, politolog z Wileńskiego Instytutu Analiz Politycznych, zgadza się, że wybory do Parlamentu Europejskiego raczej nie są okazją do sporów ideowych.
– Widać wyraźnie, że wiele partii nieszczególnie przejmuje się unijnymi wyborami – zauważa. – Partie wystawiające kandydatów na prezydenta zainwestują więcej w wybory prezydenckie, nawet ze świadomością, że ich kandydat czy kandydatka nie mają większych szans. Bo to właśnie wybory prezydenckie, a nie unijne, stanowią lepszą promocję dla nadchodzącej kampanii do wyborów parlamentarnych [które odbędą się jeszcze przed październikiem].
Baltrukevičius zaznacza, że wybory do europarlamentu nie pokrywają się w tym roku z wyborami prezydenckimi, więc frekwencja będzie raczej słaba: – Partie po prostu muszą się pokazać w jakiś godny sposób.
Nietypowy przypadek Verygi
Na tle ogólnej sytuacji Baltrukevičius jest pod wrażeniem wysiłków Partii Wolności, która próbuje zaprezentować własny program: – To jedna z bardziej energicznych partii. Oczywiście trzeba pamiętać, że [jej kandydat na prezydenta, Dalnius] Žalimas startował już wcześniej w wyborach do Parlamentu Europejskiego i będzie kandydatem na prezydenta, co dodaje znaczenia działaniom partyjnym.
Analityk nie wyklucza, że wybrani europarlamentarzyści mogą później zrzec się swojego stanowiska.
– Nic nie broni nowo wybranym europarlamentarzystom podać się natychmiast do dymisji lub pozostać na urzędzie tylko kilka miesięcy, do czasu wyborów parlamentarnych – sugeruje Baltrukevičius. – Dla mnie ciekawy jest przypadek [byłego ministra Związku Rolników i Zielonych] Aurelijusa Verygi. Wiadomo, że Karbauskis [lider Związku Rolników i Zielonych] nie ma kim zapełnić list wyborczych do Sejmu. Ma tylko Verygę. Więc dużo zależy od niego. Chyba że Karbauskis zmieni zdanie i postanowi sam stanąć na czele listy.
czytaj także
Patrząc na historię wyborów do europarlamentu, Baltrukevičius zauważa, że dla starych politycznych wyjadaczy stanowią sposób, jak uciec tam, gdzie można pracować mniej za więcej.
– Niektórzy traktują to rzeczywiście jak wcześniejszą emeryturę. Jednak niektórzy się starają. Każdy europarlamentarzysta to inna historia. Są tacy, którzy coś robią, i tacy, co się nie przemęczają.
**
Dalia Plikūnė – litewska dziennikarka polityczna pracująca dla Delfi Lithuania i agencji prasowej ELTA.
Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.