W ogniu pandemii i kryzysu dyplomacji prezydent Miloš Zeman wdzięczy się do mediów Putina. Czescy komuniści chcą rozmontować koalicję parlamentarną, ale to akurat zły moment, by pozbyć się Babiša. Na otarcie łez: pierwsze (a może i ostatnie…) czytanie ustawy o małżeństwach LGBT+. Z Czech pisze korespondent Michal Chmela.
Sukces: Czechy oficjalnym nieprzyjacielem Rosji
Czesko-rosyjski kryzys dyplomatyczny w ciągu ostatnich dwóch tygodni przerodził się w rywalizację, kto wydali więcej dyplomatów. Czesi wyrzucili osiemnastu Rosjan, a Rosjanie zwrócili nam dwudziestkę Czechów. Czyli z naszych przedstawicieli dyplomatycznych w Moskwie zostały niedobitki.
Jeden z planów odwetu obejmował między innymi odebranie dyplomatom miejsc parkingowych (już my im pokażemy!). Rząd czeski ostatecznie postawił na parytet liczby pracowników ambasad. To oznacza, że kilkudziesięciu rosyjskich dyplomatów z bardzo licznych kadr rosyjskiej ambasady w Pradze będzie musiało wrócić do domu przed końcem maja.
W ten sposób największa ambasada Rosji w regionie zostanie zmniejszona do rozmiaru nieco mniej pomocnego w swojej naczelnej dyplomatycznej misji – koordynacji operacji działań szpiegowskich na terenie całej Europy Środkowej. Z drugiej strony wyrównanie liczby pracowników w praktyce sparaliżuje pracę czeskiej ambasady w Moskwie.
A, i jeszcze Rosja za to wszystko oficjalnie umieściła nas na liście wrogich państw. Wreszcie coś, z czego możemy być dumni!
List of "Unfriendly countries" according to Russian state TV. Surprised it's so short tbh. pic.twitter.com/vcjLyv9lN1
— Luka Ivan Jukic (@lijukic) April 27, 2021
Zeman robi show dla rosyjskich mediów
Przypomnijmy, że Praga wydaliła rosyjskich dyplomatów w związku z wysadzeniem w powietrze składów amunicji w Vrběticach w 2014 roku. Zrobili to ci sami rosyjscy agenci, którzy otruli Siergieja Skripala w angielskim mieście Salisbury w 2018 roku.
Rosja stoi za zamachem terrorystycznym na terytorium Czech. Co zrobi Zachód?
czytaj także
Wszystkich ciekawiło, jakie stanowisko w sprawie zajmie nasz ukochany prezydent Miloš Zeman (oby mu ktoś wsunął minę przeciwpiechotną pod poduszkę). Nawet znając skrajnie prorosyjskie nastawienie Zemana, można było zakładać, że nie stanie on po stronie kraju, który zorganizował nielegalną operację wojskową w granicach Czech, zabijając dwie osoby i robiąc szkody liczone w milionach euro. Niestety! Zeman przeszedł samego siebie.
Telewizyjne wystąpienie czeskiego prezydenta w tydzień po rosyjskim zamachu ujawniło mistrzowski warsztat manipulacji, wybiórczości i po prostu kłamstw. Wsparty dowodami służb specjalnych i ujawniony przez najwyższe władze Czech, rosyjski sabotaż w przemówieniu Zemana zmalał i okazał się zaledwie „jednym z dwóch możliwych scenariuszy badanych w śledztwie”. (Nikt, kto widział dowody, tego nie potwierdza, a niektórzy otwarcie zaprzeczają, jakoby rozważano jakąkolwiek drugą możliwość). Według Zemana istnieje scenariusz, że wybuchy nastąpiły przypadkowo (jest to nieprawda). Ponadto prezydent powtarzał jak refren, że nie ma na nic twardych dowodów (choć jakoś wystarczyło ich, by przekonać premiera i dwóch kolejnych ministrów spraw zagranicznych).
Zeman raczej nie jest uważany za osobę wiarygodną i – co istotniejsze – większość Czechów to wie. Wystąpienie nie wpłynęło specjalnie na jego reputację. Na pozór nie miał więc nic do zyskania poprzez tak ewidentne próby manipulacji, na których sfalsyfikowanie mógł właściwie liczyć od chwili, gdy doszły one do mediów. Po co więc ta szopka?
Otóż prawdziwa publiczność jest gdzie indziej. Rosyjskie media propagandowe natychmiast rzuciły się na tekst wystąpienia. Wybrały sobie najsoczystsze kawałki: że czeska policja bada dwie wersje wydarzeń, że nie ma na nic dowodów i że śledztwo znajduje się w fazie początkowej. Tym samym pomiędzy dowody podparte autorytetem czeskiego państwa prezydent Zeman celowo rozsypał ziarna niepewności i wątpliwości.
Nic dziwnego, że po wystąpieniu Zemana ludzie znów wyszli protestować na ulice. Niewesoło to jednak przyznać, ale protesty w Czechach tradycyjnie ignoruje się od wielu lat. Możemy sobie nazywać prezydenta zdrajcą, nie zmieni to jednak faktu, że ten realizujący interesy obcych mocarstw drań wciąż oficjalnie pozostaje głową państwa. Z ostatnich protestów warto zapamiętać jeden przyjemny obrazek: pewnego wieczoru aktywiści wyświetlili napis ZDRADA STANU na murach zamku na Hradczanach.
Ten jeden raz nie namawiam do obalenia rządu Babiša
Poza czeskimi partiami wyraźnie prorosyjskimi – komunistami oraz altprawicową SPD – postawę czeskiego rządu w dyplomatycznej sprzeczce doceniła nawet opozycja.
Oczywiście nie powstrzymało to niektórych przed spiskowaniem, jak by tu przy okazji kryzysu storpedować rząd. Co obecnie może być nawet całkiem możliwe, tyle że… raczej niewskazane. Oto dlaczego.
Na początku kwietnia Komunistyczna Partia Czech i Moraw wycofała poparcie dla rządu ANO/socjaldemokratów, otwierając możliwą drogę do wotum nieufności. Andrej Babiš i jego partia ANO notują rekordowo niską popularność z powodu długotrwałego i systematycznego nieradzenie sobie z pandemią COVID-19 oraz coraz dłuższej listy skandali.
Drugą bardzo realną korzyścią polityczną dla Babiša, płynącą z ewentualnego wotum nieufności dla jego rządu, jest wpuszczenie właśnie teraz w maliny reszty opozycji, która nagle będzie się musiała tłumaczyć z tego, dlaczego wstrzymała się od głosu albo wręcz zagłosowała za utrzymaniem znienawidzonego rządu przy władzy.
Jak bowiem dziwaczne by się to wydawało, w tej chwili bardziej racjonalną decyzją jest utrzymanie i wykrwawianie rządu Babiša. Miejmy nadzieję, że wystarczająca liczba posłów to rozumie.
Największy jednak problem z rozmontowaniem rządu bierze się z tego, jak według czeskiej konstytucji przekazywana jest władza po upadającym rządzie. W obecnej sytuacji przeszłaby ona w ręce prezydenta Zemana. No właśnie.
Zeman już potwierdził, że gdyby nawet przegłosowano wotum nieufności wobec Babiša, to on i tak je zlekceważy i pozwoli obecnemu premierowi dokończyć kadencję. To bardzo luźna interpretacja konstytucji, ale co to dla Zemana, który naginał ją już kilkukrotnie i zawsze bezkarnie.
Mogłoby jednak dojść do czegoś gorszego. Teoretycznie Zeman miałby prawo samodzielnie wyznaczyć rząd tymczasowy, a to już byłby horror nad horrory, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecne okoliczności dyplomatyczne i pandemiczne. W najbliższym otoczeniu prezydenta nie brakuje mataczy i kolaborantów.
Ustawa o małżeństwach LGBT+ rozpala posłów
Zakończę dobrą wiadomością. W parlamencie odbyło się pierwsze czytanie długo oczekiwanej ustawy zezwalającej na małżeństwa jednopłciowe.
Dyskusja była – delikatnie mówiąc – ożywiona. Z mocniejszych momentów warto wymienić wypowiedź lidera SPD, antyimigranckiego syna japońskich imigrantów Tomio Okamury, który oświadczył, że gdyby adoptowała go para jednopłciowa, skoczyłby z okna (tym bardziej szkoda, że nie ma takiej możliwości) oraz liczne gorzkie żale hipokrytów na temat „tradycyjnych wartości”. Ten ostatni argument doprowadził niestety do innej ustawy, tym razem proponującej poprawkę do konstytucji definiującą małżeństwo jako więź między kobietą a mężczyzną.
Przed projektem jeszcze długa droga, tym dłuższa, że opowiadając się za prawami mniejszości, nie tak łatwo upolować kolejne głosy w wyborach. Co więcej, dalej będzie się nim zajmował najprawdopodobniej kolejny parlament wybrany jesienią. Jeśli wierzyć sondażom, będzie on obciążony sporą dawką konserwatyzmu.
Żadna z partii, które najprawdopodobniej znajdą się w parlamencie, nie uważa praw osób LGBT+ za priorytet w swoim programie. Wydaje się więc niemal pewne, że ustawa utknie w legislacyjnym czyśćcu na lata. No ale cóż, przynajmniej zaszła aż dotąd. Hura?
Przełożyła Ola Paszkowska.