Wydawałoby się, że przez te wszystkie poakcesyjne lata stereotypowy pogląd Zachodu na Europę Wschodnią musiał ulec zmianie. Sprawdziła to dla was Anna Azarova z PoliticalCritique.org.
Przed kilkoma tygodniami natknęłam się w brytyjskiej gazecie „The Sun” na tak zwany artykuł, w którym przeczytałam, jak to pijany Polak chodził nago po ulicach miasta. O nie, pomyślałam, znowu będzie o imigrantach w Anglii. Ku mojemu zdziwieniu okazało się jednak, że incydent zdarzył się nie w Wielkiej Brytanii, ale gdzieś… na polskiej prowincji.
Dlaczego „The Sun” opublikował artykuł na taki temat? Jaka jest wartość poznawcza historii o golasie – a raczej, jak to ujęto: „facecie ze źrenicami jak spodki i świecącym tyłkiem” – w jakimś małym polskim miasteczku? Jakie ustalone już poglądy historia ta podważa lub potwierdza? Do powstania jakich nowych poglądów się przyczynia?
Rzadko zdarza mi się czytać wieści o Europie Wschodniej bez poczucia nudy i frustracji – wszystkie te teksty są do siebie zbyt podobne. Jednak tym razem postanowiłam przyjrzeć się temu bliżej i systematycznie przeanalizować wizerunek Europy Wschodniej w mediach.
Zanim przejdę do ekscytujących wyników mojej inwestygacji, spójrzmy pokrótce na to, skąd się to wszystko wzięło.
Krótka historia Europy „Wschodniej”
Historycy Europy Wschodniej zgadzają się co do tego, że idea „Europy Wschodniej” pojawiła się w Europie Zachodniej w XVIII w. Stworzyli ją geografowie, filozofowie i podróżnicy, w ramach kolektywnego projektu definiowania „Europy Zachodniej”. To w epoce Oświecenia Europa Zachodnia zaczęła być kojarzona, a następnie stała się synonimem cywilizacji, rozwoju i racjonalności.
Żaden wizerunek własny nie może być jednak kompletny bez Innego, a nowozdefiniowana Europa Zachodnia, owo samozwańcze nowe jądro ludzkiej cywilizacji, potrzebowała „Innego” jako wyznacznika własnej miary. W ten sposób Europa Wschodnia, obok Azji i Orientu, posłużyła za miarę cywilizacji zacofanej, a zarazem wystarczająco bliskiej, aby uwypuklić blask Zachodu. Idea ta, polegająca na założeniu odrębnego istnienia Wschodu i Zachodu oraz wszystkich przyrodzonych im różnic, funkcjonuje od tak dawna, że jej geneza przepadła w mroku dziejów, a my przyjmujemy ją dziś jako naturalną i obiektywną.
To dlatego postanowiłam sprawdzić, jak (nie)zmieniało się postrzeganie Europy Wschodniej w prasowym imaginarium. Ponieważ jest to bardzo szeroko postawione zadanie, ograniczyłam się do mediów brytyjskich, a potem do trzech gazet codziennych: „The Guardian”, „The Telegraph” i „The Daily Mail”. Za moment początkowy badania obrałam rozszerzenie UE w 2004 r., a za końcowy autokratyczne zmiany polityczne na Węgrzech i w Polsce z lat 2010-2016. Ogółem przeczytałam i przeanalizowałam sto dwadzieścia siedem artykułów prasowych.
Oto, co odkryłam.
2004: Cappuccino kontra walki etniczne
Pierwsze wrażenie: artykuły prasowe miały uroczysty ton, w którym pobrzmiewał optymizm dotyczący zarówno UE, jak i jej nowych członków – krajów byłego bloku wschodniego. Nawet najbardziej sceptyczni autorzy zgadzali się, że rozszerzenie to moment „historyczny”. Podkreślano polityczne i gospodarcze dokonania nowych członków Unii, choć zawsze zaznaczając, że mimo „dynamicznie rozwijających się” gospodarek, kraje te nadal klepią biedę.
Powtarzały się dwie klisze. Pierwsza opisywała rozszerzenie UE na wschód jako ponowne zjednoczenie Europy i prawdziwy koniec zimnej wojny. Druga to założenie, wedle którego Unia sprzed ekspansji w 2004 r. stanowiła de facto „właściwą” Europy. Nie przesadzę, gdy powiem, że te dwa stwierdzenia pojawiły się we wszystkich – powtórzę – wszystkich analizowanych artykułach prasowych.
Metafora ponownego zjednoczenia Europy pojawiała się zawsze, gdy mówiono o tym „wielkim wydarzeniu o historycznym znaczeniu”, czyli przystąpieniu wschodnioeuropejskich krajów do UE. Obok niej zawsze pojawiała się przypominajka o komunistycznym pochodzeniu nowych państw członkowskich. Popatrzmy na przykłady: „Polska, kraj niemalże całkowicie zniszczony przez dziesięciolecia rządów komunistów, powróciła do Europy”, oraz „Przystąpienie [ośmiu byłych republic radzieckich] przywraca byłych więźniów radzieckiego imperium, po pół wieku wykluczenia, jako pełnoprawnych członków europejskiej politycznej rodziny”, „W sobotę, po latach intensywnych negocjacji, dziesięć nowych państw członkowskich i siedemdziesiąt dwa miliony ich obywateli dołączają do Unii, ostatecznie odcinając się od dziesięcioleci tyranii, która podzieliła Europę”.
Przyznanie, że w 2004 r. poza Unią pozostały jednak inne państwa z dawnego bloku radzieckiego, takie jak Rumunia, Bułgaria i kraje byłej Jugosławii, zakłóciłoby retorykę ponownego zjednoczenia, a zatem o nich w tekstach prasowych nie ma nigdzie mowy.
Drugi z powtarzających się elementów, według którego „Europa” to tak naprawdę stare kraje członkowskie, zawierał sugestię, że samo zjednoczenie „dwóch połówek Europy” nie prowadzi jeszcze do ich cywilizacyjnego zrównania. Jeden z autorów napisał, że nowoprzybyli dołączają do „klubu” UE, a dzień akcesji nazywany był „wielkim dniem, który ostatecznie jednoczy podzielony kontynent”. Inne artykuły mówiły o „poszerzeniu Europy”, „powiększeniu Europy”, „integracji z Europą”. Równie wszędobylski był obraz „powrotu” Europy Wschodniej do Europy, np. w sformułowaniach „blok wschodni powraca” „do wolnej europejskiej rodziny”.
W powyższych artykułach nowi członkowie zyskiwali prawdziwszą europejskość – tę opartą na naturze Europy Zachodniej. Wiele artykułów zakładało, że kluczem do bycia Europejczykiem jest przyjęcie zachodnich norm i otwarcie rynków na zachodnich inwestorów, lub, jak to ujmowano, „dorównanie kroku” Zachodowi. Autorzy artykułów z dużą łatwością wskazywali, komu należą się podziękowania: „najprzedniejsze umysły UE poświęciły lata na dostosowanie gospodarek, polityki społecznej i handlowej oraz właściwie wszystkiego innego w dziesięciu nowych państwach członkowskich to unijnych norm”.
W jednym z artykułów czytamy, że „niektórzy inwestorzy już teraz uznają Węgry za państwo europejskie i rozwinięte, a nie kraj na etapie transformacji czy też kraj wschodnioeuropejski”. A zatem „wschodnioeuropejski” i „europejski” nie tylko są sobie przeciwstawione, ale też ten ostatni znajduje się na wyższym szczeblu rozwoju.
W artykule o Słowenii autor dokonuje podobnego manewru – rozpoczyna nakreślanie charakterystyki kraju od jego położenia: „To kraj bałkański, ale…”, twierdząc następnie, że Słoweńcy, mimo że pochodzą z Bałkanów, prędzej pojadą do Włoch na cappuccino, niż „dołączą do walk etnicznych w Kosowie”. Co zakłada, że Europa Wschodnia nie powinna solidaryzować się z krajami o podobnej historii, lecz szukać opiekuńczego towarzystwa krajów Europy Zachodniej, których z kolei kwintesencją, jak rozumiem, jest cappuccino.
2005-2009: Włączamy niskie ceny
Zobaczmy teraz, jak ma się to do relacji z lat 2005-2009. W tym okresie głównym tematem poruszanym w prasie była turystyka, najczęściej w kontekście ekscytacji odkrywaniem nieznanych lądów i panujących tam niskich cen, do których autorzy czuli się jednocześnie przywiązani i uprawnieni.
„Wschodnioeuropejskie” miasta i krajobrazy były opisywane nie tylko jako niezbadane, ale także niecierpliwie oczekujące na odkrycie. Wybrzeża i inne miejsca były „dzikim wschodem”, miasta i państwa „nieznanymi bytami”, „terra incognita”, „zapomnianymi zakątkami” oraz, co stało się moim ulubionym określeniem, „przedturystycznymi” miejscami, których kultury czekają dopiero na „wydobycie na światło dzienne”.
Podobnie jak w poprzednim okresie, zachodni podróżnicy przypisują sobie zasługę uczynienia tych krajów znanymi. Jeden z autorów przyznał, że jego wiedza o regionie była równie skąpa co wiedza jego czytelników, a zatem na siebie wziął brzemię opisania go. Swój własny reportaż ocenił wysoko, bo to dzięki niemu „Europa Wschodnia zyskała twarz”.
Oczywiście główną atrakcją nowoodkrytej Europy Wschodniej jest to, że jest tanio. Autorzy mówią to wprost, powtarzając na wypadek, gdybyśmy nie zrozumieli za pierwszym razem: „zbijające z nóg ceny”, „skuszeni lotami za grosze”, „tanie piwo i jeszcze tańsze kobiety”, „ceny jak z wyprzedaży”, „ miejsce już i tak niedrogie robi się jeszcze tańsze”, „śmiesznie niskie ceny”, towary dostępne „za kieszonkowe”. Jedynie jeden artykuł zawiera refleksję na temat przyczyn tych niskich cen, pokrótce zresztą, po tym jak szczegółowo opisuje Łotwę głównie przez pryzmat jej taniości, szybko jednak przechodząc do innego tematu. Mieszkańcy tych tanich państw, którzy totalitarną przeszłość i jej konsekwencje przeżyli, równie rzadko pojawiali się w opisach, z wyjątkiem historii o tym, jak ekscytowała ich moc nabywcza pieniądza z Zachodu. Pojawiali się także jako dzikie, niewygodne efekty uboczne.
Podróżnicy często wyrażali swoje prawo do korzystania z niskich cen i dzikich ziem, pisząc o nich niemal jak o sekrecie, który należy ukryć przed innymi przybyszami z Zachodu, bo jeszcze się zorientują i podniosą ceny. Pojawiły się narzekania na konieczność znajdowania nowych, nieodkrytych jeszcze miast o „prężnej kulturze i niskich czynszach”.
2010-2016: Islamofobia w węgierskich genach
Paradoksalnie, w porównaniu z poprzednim okresem Europa Wschodnia miała tu znacznie lepszą prasę. Węgry i Polska stały się dla komentatorów integralną częścią zarówno Europy, jak i UE, a ich polityka i gospodarki zaczęły być porównywane z państwami zachodnimi.
Dopiero antyliberalny zwrot polityczny na Węgrzech sprawił, że zaczęto mówić o odwróceniu czasu, „odczynianiu demokratycznych zdobyczy” i powrocie do pierwotnego zacofania. Polska czasów Kaczyńskiego przedstawiana była zaś jako marnotrawne dziecko liberalizacji na zachodnią modłę, które z pupila nagle stało się problemem. Obie metafory to wariacje na ten sam temat – zatrzymania i odwrócenia zachodniej ścieżki rozwoju.
Liberalny „The Guardian”, potępiając politykę Polski i Węgier jako antydemokratyczną, postrzegał ją też jako odchylenie od „standardowej” ścieżki rozwoju. Konserwatywne „The Telegraph” i „The Daily Mail” popierały rządy partii Fidesz i PiS, a swoje poparcie opierały na przedstawieniu konfliktu obu państw z Unią jako przykładu tłamszenia suwerenności przez UE. Zgodnie z tradycyjnym eurosceptycyzmem brytyjskich mediów, oba pisma bezpośrednio lub pośrednio wyrażały krytycyzm względem Unii. I toch celem było, żeby UE wyszła na histerycznego imperialistycznego łobuza, a rządy Polski i Węgier na szlachetnych bojowników o niepodległość.
Pomimo różnic między gazetami, jeden trop pojawiał się niemal we wszystkich artykułach – komentatorzy zakładali, że Zachód nie wie nic o Europie Wschodniej. I natychmiast zabierali się do naprawy tej sytuacji, oferując osobiste przemyślenia.
„Wiele osób na Zachodzie nie ma pojęcia o tym, jak ten region działa” – pisał jeden z autorów. I zaoferował np. takie wyjaśnienie licznego uczestnictwa Polaków w marszach w obronie praw kobiet w październiku 2016 r.: „polityczny protest to tutaj sposób na życie, dla wszystkich grup wiekowych. W tym kraju, gdzie demokracja jest stosunkowo nowym zjawiskiem, a ludzie nie spodziewają się, że parlamentarzyści podejmą działania, jeśli się ich do tego nie zmusi”.
I tak w kółko. Pewien autor wyjaśnia historię Węgier i pisze, że „jeśli szukalibyśmy przykładu wielokulturowego i wielojęzycznego społeczeństwa, z którego wyszedł cały pochód laureatów nagrody Nobla, to znajdziemy go w Budapeszcie z 1914 r, zanim zniszczyły go dwie wojny światowe”. Niestety fakty są takie, że w 1914 roku Budapeszt stanowił część Austro-Węgier, a Węgrzy wykluczali mniejszości narodowe z życia obywatelskiego do tego stopnia, że historycy postrzegają to jako jedną z przyczyn upadku tego imperium.
Kolejny autor próbował wyjaśnić odpowiedź Węgier na tzw. kryzys uchodźczy w latach 2015-2016… osmańską okupacją tego kraju w XVII w. „Krucjatowa retoryka [Orbana] wywołuje obraz hord muzułmańskich u wrót węgierskiej twierdzy. Aby zrozumieć siły psychologiczne stojące za nienawiścią, trzeba zrozumieć jak głęboko w węgierskich genach zakorzeniony jest konflikt chrześcijańsko-muzułmański, podobnie jak wzajemny brak zaufania i nienawiść są częścią historii Arabów i Żydów na Bliskim Wschodzie”. Tendencja do publicystycznego upraszczania może wydawać się niewinna, ale jej główne założenie – że region staje się tym, co o nim wiemy i jak o nim mówimy – stanowi podstawę wszelkich orientalizujących narracji.
*
Gdzie w tym wszystkim miejsce dla gołego polskiego wieśniaka ze źrenicami jak spodki? Wygląda na to, że nawet jeśli poakcesyjna Europa Wschodnia wspięła się o kilka szczebli w rankingu mieszkańców Ziemi, to dopiero po szczegółowym przeanalizowaniu tekstów prasowych zdajemy sobie sprawę, jak niezmienny jest obraz naszego regionu reprodukowany w zachodniej prasie. Artykuły prasowe sypią wciąż tymi samymi tropami, niezmiennie powtarzając i potwierdzając obraz, który same wcześniej stworzyły. W tym tempie, obawiam się, upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zaczniemy być postrzegani jako równi.
**
Tekst ukazał się na stronie PoliticalCritique.org. Z angielskiego tłumaczyła Katarzyna Byłów-Antkowiak. Skróty od redakcji.