Unia Europejska

Wolność to mieć czas na życie. Dlatego nie jesteśmy wolni

Praca zostawia piętna na skórze imigrantów. Laís ma ogromny ślad po oparzeniu na lewym przedramieniu. W kuchni oparzenie to nie nowina, zdarza się często. W Brazylii Laís grała w pierwszej dziesiątce młodych szachistek.

Marcowa niedziela rozpoczęła się błękitnym niebem, ale szybko zasnuły je szare chmury. Pół roku życia w Lizbonie nauczyło mnie, że nie należy się temu dziwić. Miałem za sobą sześć dni ciężkiej pracy i, jak większość tutejszych pracowników gastronomii, jedyny wolny dzień w tygodniu rozpocząłem od wrzucenia brudnych ubrań do prania i posprzątania pokoju. Cieszyłem się, że dzięki porannemu słońcu nie muszę wydawać pieniędzy na pralnię i zaoszczędzę czas.

Wyszedłem z domu i po 10 minutach spaceru dotarłem do Fonte Luminosa – świetlistej fontanny. Nie jest ona ani dobrze oświetlona, ani zadbana. Zanosiło się na deszcz, wieczorem pewnie będzie padać. Trzeba było jednak wybrać się do pralni – pomyślałem.

Szedłem wzdłuż Alameda Dom Afonso Henrique, nazwanej tak na cześć pierwszego króla Portugalii. Wkrótce dostrzegłem modernistyczny budynek, który przykuł moją uwagę, gdy po raz pierwszy postawiłem tu stopę – symbol architektury Estado Novo, nowego państwa. Mieścił się tu kinoteatr Império otwarty w 1955 roku, a więc właśnie wtedy, gdy w Brazylii João Cabral de Melo Neto pisał bożonarodzeniowy poemat Morte e Vida Severina (Śmierć i życie Severina). W latach 80. minionego wieku budynek był opuszczony i świecił pustkami aż do 1992 roku, roku moich urodzin, kiedy to został kupiony przez Kościół Uniwersalny Królestwa Bożego. Po afiszach z repertuarem od dawna nie ma śladu, a ze szczytu budynku wita dziś przechodniów proste przesłanie: Jezus Chrystus jest Panem.

Imigracja jest dobra dla literatury

6 czerwca 1966 roku na scenie tego samego kinoteatru publiczność wiwatowała po obejrzeniu scenicznej adaptacji Śmierci i życia Severina wystawionej przez teatr Papieskiego Uniwersytetu Katolickiego z São Paulo (TUCA). Cabral, który przyjechał na premierę, był tak zachwycony spontaniczną reakcją widowni, że towarzyszył zespołowi podczas kolejnych przedstawień w Coimbrze i Porto. Opowiedziała mi o tym Rafaela Cardeal, badaczka z Rio de Janeiro.

Sukces sztuki, tłumaczyła mi Rafaela, miał wiele źródeł. Jednym z nich był sposób, w jaki jej bohaterowie, ubrani na biało i występujący bez scenografii, oddali społeczną krytykę rzeczywistości brazylijskiego sertão, a więc realia bliskie życiu Portugalczyków za dyktatury. Młodzi widzowie, którzy opierali się faszystowskim represjom, utożsamiali się z przesłaniem sztuki. W tamtych czasach potępienie nierówności społecznych i ucisku stało się symbolem oporu przeciwko portugalskiemu reżimowi.

Siedzieliśmy przy stoliku w Pão de Açúcar – kawiarni z lat 50. naprzeciwko Império, a raczej Kościoła Uniwersalnego, jak nazywa się obecnie. Na tyłach kawiarni znajduje się mozaika przedstawiająca krajobraz Rio jak z pocztówki – ten widok przez niemałą część życia był tłem mojej codziennej drogi na uniwersytet. Ale ani Pão de Açúcar, ani kinoteatr przekształcony w Kościół Uniwersalny nie mogły sprawić, bym poczuł się tu jak w domu.

Przeprowadzka do Lizbony ugruntowała we mnie świadomość, kim jestem; moja brazylijskość stała się głęboka. Przekraczając Atlantyk, symbolicznie stanąłem w obliczu śmierci i życia. Być może każdy imigrant doświadcza swoistego rodzaju zmartwychwstania. To bywa z rozmaitych powodów bolesne. Choćby przez to, że życie tutaj nauczyło mnie postrzegać przemoc inaczej niż dotychczas. Przemoc w Portugalii nie jest jawna, a przeciwnie: bywa subtelna, choć instytucjonalna. Często ubiera się w szaty biurokracji.

Z początku myślałem, że wiem, dlaczego tu przyjechałem, ale kilka miesięcy później nie byłem już tego taki pewien. Tak, uciekłem przed przemocą w Rio; tak, znalazłem się tutaj, gdyż poszukiwałem lepszego życia, tyle że teraz nie mam już jasności, co to właściwie znaczy. Ludzie, których po drodze spotkałem, pomogli mi zrozumieć sens bycia Brazylijczykiem i mojej drogi.

Sidnei Granja

Sidnei przybył do Lizbony w pierwszym tygodniu lata ubiegłego roku. Oprócz walizki i małego plecaka niósł ze sobą nadzieję na lepsze życie. Jego życie na przedmieściach Rio de Janeiro nie miało wiele wspólnego z bajkowym obrazem z bossa novy Toma Jobima i Viníciusa de Moraesa. Ciągłe napady i panosząca wszędzie bezsensowna przemoc – to była jego codzienność. To one sprawiły kazały mu szukać lepszego życia w Portugalii.

Bez żadnych gwarancji przekroczył granicę z trzymiesięczną wizą turystyczną. Minęło już tych miesięcy dziewięć, a on wcale nie myśli o powrocie. Nie dlatego jednak, że znalazł tutaj raj. Przeciwnie, w Portugalii odkrył nowe wyzwania, jakie przynosi życie klasy robotniczej. Owszem, żyje mu się lepiej, ale towarzyszy mu nieznane dotąd poczucie bezbronności. Nie mogąc uregulować swojego statusu imigranta, czuje się jakby w zawieszeniu. Zatrudnił się w restauracji w Porto i żyje z dnia na dzień. Nie wie, kiedy będzie mógł przekroczyć granice Portugalii i zwiedzić Europę, o czym marzy.

Kto patrzy na morze, widzi Europę [listy o demokracji]

Niewolnictwo – to słowo, którym opisuje swoje codzienne życie. Stało się to jasne, gdy próbował znaleźć kurs, którego ukończenie dałoby mu nowe możliwości znalezienia pracy. Żaden kurs nie był zorganizowany tak, by mógł nań uczęszczać ktoś, kto zaczyna pracę o 12 w południe. A godziny pracy w restauracji zależą tylko od klientów, zamyka się o 23.00, albo i o północy. Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się grupa głodnych turystów.

Za kontuarem, poza godzinami szczytu, obserwujesz życie na zewnątrz. Czujesz się jak w akwarium, patrząc przez szybę na przechodniów. Ta szyba oddziela cię od życia, za którym tak tęsknisz. W nieliczne słoneczne dni zimy w Porto najczęściej dopada cię myśl, że zaraz się udusisz. Wtedy najbardziej pragniesz poczuć ciepło wolności.

Laís Del Castillo

Podczas pierwszego miesiąca pobytu w Lizbonie mieszkałem w hostelu w dzielnicy Chiado. Pewnego październikowego wieczoru zastałem Laís w kuchni, zajętą wideorozmową ze swoją dziewczyną. Podekscytowana pokazywała jej filmy, które nagrała na koncercie brazylijskiego piosenkarza Jorge Vercillo. Też bym poszedł, gdybym wiedział. Jego piosenki polubiłem dzięki mamie, w dzieciństwie słuchałem go codziennie.

Laís przyjechała tylko na jedną noc, by następnego dnia wrócić do Setúbal, gdzie mieszka i pracuje jako szefowa kuchni w restauracji. Podobnie jak ja, Laís pracuje na pełnym etacie z długą przerwą w ciągu dnia. Te trzy godziny przerwy rzadko pozwalają zobaczyć się z przyjaciółmi mieszkającymi 50 kilometrów dalej. Ale w pewną niedzielę udało jej się wziąć pół dnia wolnego i wybraliśmy się razem do teatru na sztukę Virginia, napisaną i zagraną przez brazylijską aktorkę Cláudię Abreu. Na widowni wypatrzyłem brazylijską piosenkarkę Fafę de Belém. Belém pochodzi z Pará na północy Brazylii, z ziemi mojej babci.

Laís urodziła się w tym samym regionie, w Macapá w stanie Amapá. Gdy była jeszcze mała, rodzina przeniosła się do Natal, stolicy stanu Rio Grande do Norte, i tam dorastała. W dzieciństwie brała udział w turniejach szachowych i, jak sama chętnie podkreśla, była w tym dobra. Wygrała mistrzostwa miejskie, stanowe, a nawet regionalne. Nigdy nie zdobyła mistrzostwa kraju, ale znalazła się w pierwszej dziesiątce. Tamte młodzieńcze podróże z rozgrywek na rozgrywki nauczyły ją niezależności, nie było więc trudno podjąć decyzję o przeprowadzce do Dominikany, choć nie znała jeszcze hiszpańskiego.

Społeczeństwa równoległe: odnowa miejska czy umacnianie niewidzialnych granic?

W Punta Cana kierowała kuchnią. W końcu trafiła do Albufeiry w południowej Portugalii. Potrzebowała nie tylko pracy, gdzie będzie szanowana jako człowiek, ale i bliskości plaży. Wielu osobom, które dorastały na brazylijskim wybrzeżu, ta bliskość jest niezbędna.

Kiedy wyszliśmy z teatru i poszliśmy na kolację, zauważyłem ogromny ślad po oparzeniu na lewym przedramieniu Laís. Dla pracowników kuchni oparzenie to nie nowina, zdarza się często. Ta praca pozostawia symboliczne piętna na skórze większości imigrantów.

Wracam myślami do sceny w teatrze Maria Matos, gdzie Virginia Woolf zmagała się z przeciwnościami, jakie na początku XX wieku stały przed tą wybitną pisarką. Musiała udowodnić, co było bolesne i graniczyło z szaleństwem, swoją doskonałość w męskim środowisku literackim. Ból odgrywał w jej twórczości fundamentalną rolę. Jedno zdanie z długiego monologu wciąż mnie porusza: wolność to mieć czas na życie. I wtedy uświadamiam sobie, że ja, Sidnei i Laís nie jesteśmy naprawdę wolni.

Davi Afonso

Davi również nie jest w pełni wolny. Większość mojego sześciodniowego tygodnia pracy spędzam z nim w tej samej restauracji. Jestem kelnerem, a on pomocnikiem kucharza. Czasami wchodzę do kuchni, aby w czymś mu pomóc, i tam odkrywam, że nie ma znaczenia, czy w restauracji są goście, bo w kuchni praca trwa nieustannie.

Jeśli nie zajmują się bieżącymi zamówieniami klientów, przygotowują się do następnego dnia. Niezależnie od tego, czy robią pudim – mój ulubiony deser, smak dzieciństwa – czy przygotowują cozido à portuguesa, portugalski gulasz, który następnego dnia zostanie podany na lunch, w kuchni zawsze myśli się, co dalej.

W piątek Davi i ja wybraliśmy się do artystycznej dzielnicy Bairro Alto. Idąc po Avenida da Liberdade opowiadał mi, że kiedy zdecydował się opuścić Kurytybę na południu Brazylii, nie chciał niczego innego, jak tylko poznać świat. W rodzinnym mieście miał stabilną pracę w administracji dużej firmy, mieszkał we własnym domu i wydawało się, że jego życie jest spełnione. Jednak czegoś mu brakowało. Wyruszył więc do Portugalii.

Nocne życie Brazylijczyków w Lizbonie skupia się w Bar da Vera. To tam jedno piwo, na które się umówiliśmy, zamieniło się w dwie butelki wina i kilka shotów o dziwnych nazwach. Davi ma niewytłumaczalną energię i zawsze, bez względu na to, jak ciężko pracuje i jak męczący był dzień, chce się dobrze bawić. DJ grał brazylijską muzykę i szybko zrezygnowaliśmy z rozsądnych planów wczesnego powrotu. Tej nocy nie odczuwaliśmy aż tak mocno, że jesteśmy tu obcy.

W strefie pośredniej

Minęło 70 lat od czasu, gdy książka o Severinie trafiła do brazylijskich księgarń. Oprócz portretu społecznego kraju, jego postać jest archetypem człowieka, który w obliczu postępu, jaki niesie jego współczesność, został wchłonięty przez modernizację. Ubóstwo i głód są nadal rzeczywistością w Brazylii, nie da się temu zaprzeczyć. Ani temu, że nowe czasy przyniosły Brazylii nowe dylematy i niepokoje.

A jednocześnie – tysiące imigrantów ryzykują życie, by dotrzeć do Europy. Dryfując po bezkresnych wodach, giną w u samych jej wybrzeży. Według raportu opublikowanego przez pozarządową organizację Caminando Fronteras w 2024 roku ponad 10 tysięcy migrantów zginęło, próbując dotrzeć do Hiszpanii. Wiem, że nie można porównywać dramatu tych podróży z naszym własnym.

Migracja, czyli stać się kimś innym

„Nie chcemy tylko jedzenia. Chcemy jedzenia, rozrywki i sztuki. Nie chcemy tylko jedzenia, chcemy móc jechać dokądkolwiek”. W tych słowach napisanych pod koniec lat 80. Arnaldo Antunes z brazylijskiego zespołu Titãs zasygnalizował, że teraz chodzi o coś więcej. W 2025 roku, w epoce późnej nowoczesności, staram się zrozumieć proces fragmentaryzacji, destabilizacji i nieustannego odkrywania siebie na nowo, któremu podlegamy.

Socjolog Stuart Hall uważał, że globalizacja, migracja i upadek stałych punktów odniesienia niszczą ideę ciągłego i spójnego „ja” – podobnie jak u Severina. W Lizbonie jesteśmy poddawani próbie. Moja tożsamość, wcześniej zakorzeniona w Brazylii, odbudowuje się gdzieś w drodze między językami, zwyczajami i biurokracją, w strefie pośredniej – ani tu, ani tam.

**
Dan Alves jest absolwentem dziennikarstwa na Federalnym Uniwersytecie w Rio de Janeiro. W swojej karierze zawodowej zdobył doświadczenie w zakresie reportaży kulturalnych i filmów dokumentalnych, zgłębiając narracje dotyczące sztuki, tożsamości i terytorium.

Artykuł powstał w ramach programu stypendialnego dla młodych dziennikarzy „Come Together”, prowadzonego przez czasopismo kulturalne Gerador.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij