Polska musi się wreszcie zdecydować, czy chce przystąpić do europejskiej waluty.
Cezary Michalski: Komisarz Janusz Lewandowski powiedział niedawno, że polski rząd powinien podjąć decyzję potwierdzającą wolę naszego wejścia do euro w ciągu najbliższego pół roku. Czy jest jakieś ultimatum dla Polski ze strony rządów strefy euro?
Danuta Hübner: Nie ma ultimatum, natomiast podejmowanych jest dziś wiele decyzji tworzących Unię wielopoziomową, a w każdym razie na pewno dwupoziomową, ze wzmacnianym w oczywisty sposób centrum, czyli strefą euro właśnie. Toczą się negocjacje, w których Polska trochę „siedzi okrakiem na barykadzie”. Nie deklaruje, czy jest po stronie tych, którzy są lub chcą być w tym silnym centrum. Nie wiadomo, czy w dyskusjach, jakie się toczą, Polska broni swoich interesów jako przyszłego członka strefy euro, czy też swoich interesów jako państwa, które bardzo jeszcze długo będzie poza strefą euro. A decyzja w tej sprawie wymusza nieraz zupełnie różne stanowiska negocjacyjne.
Może to wyraz naszej solidarności z państwami członkowskimi UE, które się w strefie euro długo jeszcze nie znajdą?
Wśród państw, które nie widzą się na razie w strefie euro, są zarówno takie, które chciałyby, ale nie mogą ze względu na to, że są jeszcze zbyt słabe gospodarczo czy instytucjonalnie, ale jest wśród tych państw także Wielka Brytania, która od dawna po prostu nie chce wejść do strefy euro. Polska w traktacie akcesyjnym przyjęła na siebie zobowiązanie o wejściu do strefy euro. Nasza derogacja jest tylko czasowa, a o momencie wejścia przesądzi wspólna decyzja Polski i wszystkich państw strefy euro.
Zatem Wielka Brytania nie może wymagać od Polski solidarności, chociaż chętnie z naszego dwuznacznego stanowiska korzysta.
Jesteśmy dziś w takiej sytuacji, że byłoby dużo lepiej, gdybyśmy mieli jasną decyzję, że jesteśmy państwem przygotowującym się do członkostwa w strefie euro. Musimy przekonać wszystkich dookoła, że popieramy regulacje, które wzmacniają strefę euro także jako nasz przyszły dom. Nie można być trochę tu, trochę tam. I w tym sensie zgadzam się z Januszem Lewandowskim, sama zresztą także apelowałam przed paroma miesiącami, że musimy podjąć taką decyzję, aby nasi partnerzy w negocjacjach wiedzieli, czego tak naprawdę Polska od nich oczekuje. To są oczywiście twarde negocjacje, ale jednocześnie jest dużo dobrej woli, żeby zaakceptować polskie oczekiwania. Problem w tym, że nieraz nie ma pewności, jakie właściwie są te nasze oczekiwania, jaki jest nasz plan co do własnej przyszłości.
A nasza solidarność z krajami regionu, które euro nie przyjmą?
Po pierwsze, takich krajów jest coraz mniej. Słowacja przyjęła euro, podobnie jak Estonia. Łotwa wkrótce złoży wniosek i prawdopodobnie w 2014 roku także wprowadzi euro. Litwa ma kalendarz przyjęcia euro akceptowany przez kolejne rządy. Ale co najważniejsze, silna strefa euro, to dzisiaj także silna Unia Europejska, podczas gdy – jak to zresztą widzieliśmy ostatnio – kryzys w strefie euro, kryzys projektu euro, to osłabienie całej Europy. Nie tylko o gospodarkę tu chodzi, ale także o stabilność polityczną i społeczną naszego kontynentu.
Dlaczego zatem nadal nie ma ze strony polskiej takiej deklaracji?
Są oczywiście okoliczności związane z polską polityką wewnętrzną. Jest też pamięć najbardziej dramatycznych momentów kryzysu w strefie euro. Jest wreszcie pamięć tego, że przedstawiano już konkretne terminy, które okazały się niemożliwe do zrealizowania. Za pierwszym razem był to rok 2006, ostatnio 2012. Tym razem jednak nie trzeba jeszcze przedstawiać konkretnego kalendarza. Sama już jednoznaczna deklaracja woli zmieniłaby sytuację Polski w dalszych negocjacjach.
Problem w tym, że nie tylko eurosceptyczna prawica przedstawia dziś strefę euro, jako źródło zagrożenia dla Polski. Także rząd lubił mówić o strasznym kryzysie w strefie euro, na tle którego Polska odnosi suwerenne gospodarcze sukcesy. Nie przypominano przy tym, że to transfery unijne, głównie z państw strefy euro, pomagały nam bilansować budżet. Ani o tym, że polska gospodarka też korzystała z programów stymulacyjnych w strefie euro, skoro jest to główny kierunek naszego eksportu.
Właśnie dlatego konieczne jest dziś tłumaczenie, na ile kryzys związany jest z własnymi cechami strukturalnymi strefy euro, a na ile wynika z innych czynników, których strefa euro nie pogłębiała, ale przeciwnie, łagodziła. Tak, aby decyzja o wejściu do strefy euro nie była kojarzona z ryzykiem wchodzenia w obszar, gdzie kryzys jest niejako cechą strukturalną, bo to po prostu nieprawda. Takiej debaty w Polsce brakuje. Politykom brak czasem podstawowej uczciwości w komunikowaniu się ze społeczeństwem. Rząd, mimo braku jasnych deklaracji, realizuje jednak politykę, która umożliwia przyszłe wejście naszego kraju do strefy euro. Na przykład sukcesywnie naprawia polskie finanse publiczne. To są zresztą decyzje racjonalne ekonomicznie, więc nawet bez związku z przyjęciem euro powinny być podejmowane.
Polski rząd idzie w tym śladem najważniejszych polityków europejskich. Sarkozy w każdej kampanii wyborczej krytykował strefę Schengen, po czym jako wybrany polityk prowadził dość bezpieczną politykę europejską. Hollande w kampanii zapowiadał odrzucenie paktu fiskalnego, po czym socjaliści pakt fiskalny ratyfikowali. Brytyjska Partia Pracy w kraju gra przeciw rządowi razem z najbardziej radykalnymi eurosceptykami, a w europarlamencie opowiada się za wzmacnianiem instytucji unijnych.
Ten podwójny standard jest nieszczęściem integracji europejskiej. Z jednej strony mamy przesłanie do wnętrza kraju nastawione na krótkoterminowe poparcie, ważne dla polityków myślących o wyniku najbliższej kampanii wyborczej. A z drugiej strony pewną uczciwość wobec rzeczywistości, świadomość tego, że silna i skuteczna Europa jest ważna również jako instrument rozwiązywania problemów krajowych.
Czyżby demokracja wymuszała na politykach mniejszą uczciwość i tylko pod osłoną brukselskiej biurokracji można było uczciwie realizować długofalowe scenariusze?
Politycy robią jednak to, co jest w długim okresie dla ludzi ważne, czyli pilnują przetrwania i wzmocnienia europejskich instytucji, ale jednocześnie odczuwają strach przed krótkookresowymi ocenami, przed przegranymi wyborami, przed utratą władzy na szczeblu narodowym, czyli także przed utratą instrumentów pozwalających uprawiać długookresową politykę europejską politykę. To wymusza dwie różne narracje. Ale zgodzę się, że to jest polityka na dłuższą metę niemoralna i nie do utrzymania. Właśnie dlatego należy wzmocnić demokratyczne mechanizmy na poziomie całej polityki europejskiej. Ale przede wszystkim należy zacząć uczciwie rozmawiać z własnymi społeczeństwami. I dlatego ja mówię o długookresowym horyzoncie polskiej polityki, gdzie pozostawanie poza strefą euro, skazywanie się na margines obecności w polityce europejskiej, jest ryzykowne i oznacza realną utratę potencjału. Dysponowanie wspólną walutą okazało się zresztą stabilizujące także w okresie kryzysu. Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdybyśmy w momencie apogeum kryzysu mieli siedemnaście niezależnych walut, przy użyciu których siedemnaście rządów próbowałoby chronić własne gospodarki kosztem sąsiadów, próbując np. dewaluacji, w odpowiedzi na co inwestorzy uciekaliby do niemieckiej marki.
Mielibyśmy wojny handlowe, które do końca zniszczyły Europę po wielkim kryzysie 1929 roku.
Pamiętajmy, że te wojny handlowe przyspieszyły wojnę rzeczywistą. Tymczasem dzisiaj, mimo tych wszystkich wstrząsów, dzięki strefie euro nadal siedzimy przy wspólnym stole. I podejmujemy nie coraz bardziej chaotyczne i egoistyczne decyzje, ale coraz bardziej skoordynowane działania. Rozwiązujemy problemy, z powodu których jeszcze niedawno byśmy szli na wojnę. Ale to oczywiście nie może nam zamykać oczu na fakt, że projekt strefy euro jest projektem niedoskonałym, a przede wszystkim nieukończonym. Kiedy tworzono go kilkanaście lat temu, na stole negocjacyjnym już leżał i nadzór bankowy, i koordynacja fiskalna. To nie są nowe rzeczy.
Wybrano jednak szybkie benefity, wspólną walutę, większą łatwość zaciągania długów, niższe koszty zadłużenia, ale bez wprowadzenia trudniejszych politycznie mechanizmów dyscyplinujących.
Nie było wystarczającej woli politycznej, ale przede wszystkim zabrakło wyobraźni. Rynki finansowe funkcjonowały wówczas zupełnie inaczej niż dziś. Zadłużenie państw mogło być zmniejszane dzięki polityce fiskalnej prowadzonej w poszczególnych krajach, nie wymagało to koordynacji, nie było zjawisk, które dzisiaj doprowadzają do spirali zadłużenia nawet gospodarek nie generujących deficytów strukturalnych. Teraz to wszystko nadrabiamy. Kryzys stał się silnym impulsem do podjęcia reform, nie do pomyślenia w perspektywie ostatnich 10 lat. Idziemy w stronę pogłębionej integracji, także większej solidarności i współodpowiedzialności. Polska powinna brać w tym udział, lokując się w wewnętrznym europejskim kręgu, czyli w strefie euro.
Platforma Obywatelska deklaruje dzisiaj chęć dalszego prowadzenia polityki „trzymania nogi w drzwiach”. Nie wiadomo tylko, na ile to jest rzeczywiście wybór, a na ile fatalistyczne dopasowywanie się do braku konsensusu w polityce wewnętrznej.
Do pewnego momentu była to polityka uzasadniona. Trzeba było trzymać nogę w drzwiach, żeby strefa euro się nie zamknęła. Ja akurat uczestniczyłam w negocjacjach dotyczących sześciopaku, pierwszego zestawu wielkich reform strefy euro. Przez to, że trzymaliśmy nogę w drzwiach, udało się uruchomić całą procedurę włączania państw niebędących jeszcze w strefie euro do różnych mechanizmów regulacyjnych przewidzianych dla strefy euro. Ale dzisiaj „noga w drzwiach” już nie wystarcza. Trzeba powiedzieć, że wchodzimy do europejskiego jednolitego nadzoru bankowego, oczywiście pod warunkiem spełnienia najważniejszych polskich warunków, ale to jest akurat w naszym zasięgu. Jednak w tej sprawie negocjacje też mają sens tylko jeśli wiadomo, czy my chcemy być w tym nadzorze bankowym jako przyszły kraj strefy euro, czy chcemy być jak Wielka Brytania na zewnątrz, pilnując tylko, żeby regulacje idące ze strefy euro nam nie przeszkadzały.
Polska nie ma londyńskiego City odgrywającego kluczową rolę w dzisiejszej gospodarce brytyjskiej.
My jednak wciąż próbujemy i jednego, i drugiego stanowiska. Ale ta polityka już przestała być efektywna, a nawet możliwa. A ja się obawiam, że my walczymy z tych dwóch trochę się wykluczających pozycji, ponieważ nie podjęliśmy decyzji. I to zaczyna być niedobre, nawet jako strategia negocjacyjna.
Na koniec pytanie dotyczące samego sensu projektu europejskiego, w którym mielibyśmy uczestniczyć jeszcze intensywniej jako członek strefy euro. Jest obawa, że Unia, która miała osłaniać społeczeństwa naszego kontynentu przed negatywnymi skutkami globalizacji, akurat przed globalizacją skapitulowała. Z Brukseli coraz częściej dociera „technokratyczna”, a w rzeczywistości neoliberalna diagnoza, że tylko likwidacja państwa socjalnego zapewni konkurencyjność gospodarek europejskich, a na inne procesy ekonomiczne polityka, nawet ponadnarodowa, nie ma żadnego wpływu. Czy jest jeszcze coś do uratowania z projektu Europy socjalnej? Przecież do Singapuru czy Tajlandii Polacy nie musieli iść przez Brukselę, były prostsze drogi.
Nie tylko jest coś do uratowania, ale w debacie i decyzjach dotyczących ram legislacyjnych dla nowych polityk europejskich czy koordynacji polityk krajowych wchodzimy dopiero na poziom wypracowywania europejskiej demokracji i europejskiego ładu społecznego. To jest z jednej strony walka o wzmocnienie Parlamentu i wszystkich demokratycznych mechanizmów kontrolowania władzy. Ale z drugiej strony to jest zupełnie nowa praktyka instytucjonalnego reprezentowania obywateli, a także wrażliwość instytucji europejskich na kwestie społeczne. Kryzys europejskiego modelu społecznego nie zakończył debaty na temat jego kształtu. Są potrzebne zmiany, ale nie polegające na odejściu od wartości europejskich, tylko na doskonaleniu narzędzi służących do ich realizacji. W obszarze samych wartości nikt nie chce zawierać kompromisów. Karta Praw Podstawowych jest na to dowodem.
Polska przyjmuje ją z brytyjskim protokołem wyłączającym.
Ale to nie jest wina Europy, tylko dynamiki polskiej polityki wewnętrznej. I nie oznacza to końca debaty wokół Karty Praw Podstawowych w Polsce. Prawa związkowe, prawa socjalne, prawa regulujące rynek pracy, prawa dotyczące równości praw w obszarze obyczajowym – to wszystko nabiera wymiaru europejskiego. W tych sprawach można się dziś odwoływać do instytucji europejskich, co ma przecież wpływ na politykę krajową. Są instrumenty europejskie, które mają wpływ na nowe nurty i narzędzia polityki społecznej i obyczajowej. Funkcjonowanie obywatela, człowieka, jednostki, konwencja przeciw przemocy, współpraca związków zawodowych – nie gubimy tego wymiaru w polityce europejskiej.
Danuta Hübner, ur. 1948, ekonomistka, polityk, minister d.s. europejskich w rządzie Leszka Millera, pierwsza polska Komisarz UE. Obecnie europosłanka wybrana z listy Platformy Obywatelskiej i przewodnicząca Komisji Rozwoju Regionalnego w Parlamencie Europejskim.
Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.