Cło na rosyjskie surowce to najmocniejszy argument w rękach UE.
Rosyjska inwazja wojskowa na Ukrainę się opłaciła. Krym jest dziś częścią Rosji. Niektórym regionom wschodniej Ukrainy również to grozi. Czym się to wszystko skończy?
Putin wie, że Zachód nie chce wysyłać żołnierzy na Ukrainę, aby bronili suwerenności tego kraju. Daje mu to strategiczną przewagę nad Zachodem. Daje także zachętę do kontynuowania swej polityki agresji i ekspansji. Nie powinniśmy być zatem zaskoczeni, jeśli nowe agresywne ruchy zaczną się w jakimś innym miejscu, na przykład w krajach bałtyckich, gdzie zamieszkują duże mniejszości rosyjskie.
Jak dotąd Zachód reagował nieśmiało. Zablokowano konta rosyjskich VIPów, a rosyjskim spółkom uniemożliwiono pożyczanie pieniędzy na rynkach finansowych czy transfer aktywów. To wszystko boli, ale widać niewystarczająco. Przygotowane naprędce sankcje Zachodu o niewielkim wpływie na rosyjską gospodarkę nie zatrzymają Putina.
Aby powstrzymać agresję, należy zastosować taką politykę, która naprawdę uderzy w rosyjską gospodarkę. Zadziała ona tylko jeśli dotknie rosyjskich dochodów z eksportu ropy i gazu. Jak można to zrobić nie narażając przy tym Zachodu?
Dziś import rosyjskiej ropy naftowej odpowiada za 34 procent całkowitego importu tego surowca do Unii Europejskiej. W przypadku gazu ten wskaźnik wynosi 32 procent. Jesteśmy zatem bardzo uzależnieni od Rosji, jeśli chodzi o import nośników energii. A Rosja od nas?
Eksport ropy naftowej z Rosji do UE odpowiada obecnie za 84 procent całego eksportu rosyjskiego surowca, w przypadku gazu to 80 procent. Eksport ten ma ogromne znaczenie dla Rosji i jej budżetu. Tak naprawdę sprzedaż rosyjskiej ropy i gazu do Unii dostarczają ponad połowę wszystkich przychodów rosyjskiego rządu. Można zatem uznać, że Rosja jest bardziej zależna od swego eksportu do UE, niż Unia zależna jest od importu jej gazu i ropy. To z kolei stwarza okazję do wywarcia nacisku na Rosję tak, aby zwiększyć gospodarczy koszt agresji z jej strony.
Gdybym był europejskim decydentem, nałożyłbym podatek na ropę i gaz pochodzące z Rosji.
Jego efekty byłyby następujące. Po pierwsze, importerzy z UE musieliby płacić więcej za rosyjską ropę i gaz, w związku z czym poszukaliby innych źródeł zaopatrzenia, a to zmniejszyłoby popyt na ropę i gaz z Rosji. Jako że Unia to bardzo duży gracz na rynku, efekt takich działań byłby odpowiednio silny. Po drugie, co bezpośrednio wynika z pierwszego, Rosja musiałaby obniżyć ceny swej ropy i gazu, aby znaleźć innych kupców na świecie. A to oznaczałoby istotną obniżkę dochodów rosyjskiego rządu, obniżając jego zdolności do prowadzenia wojen.
Ktoś może powiedzieć, że przecież taki podatek dotknie i nas, bo podniesie ceny dla konsumentów z krajów Unii, jaką będą musieli oni zapłacić za ropę i gaz. Tak jednak nie jest. Podatek importowy wygenerowałby dochody dla rządów państw UE, które można by wykorzystać do zrekompensowania kosztów konsumentom. Albo można by je spożytkować na politykę zmniejszającą nasze uzależnienie od paliw kopalnych. Jakąkolwiek metodę wykorzystania przychodów z podatku wybierzemy, nie będziemy stratni.
To przykład zastosowania czegoś, co ekonomiści nazywają „cłem optymalnym”. Przez sam fakt, że jesteśmy ważniejsi dla Rosji niż Rosja dla nas, możemy użyć naszej większej siły ekonomiczną i narzucić podatek importowy, który zmaksymalizuje naszą korzyść, a zredukuję tę po stronie Rosji. Tylko tyle.
Niektórzy powiedzą, że Rosja może się odwinąć, zatrzymując w ogóle eksport ropy i gazu do Unii. Sądzę jednak, że Rosja tego nie zrobi. Reperkusje tego rodzaju oznaczałyby bowiem spadek przychodów rosyjskiego rządu o ponad 50 procent, prowadząc do jego paraliżu. To zabolałoby Rosję dużo silniej niż UE.
Unia Europejska ma gospodarczą siłę, konieczną do stawienia czoła rosyjskiej agresji i powstrzymania jej. I musi jej użyć.
Tekst ukazał się na blogu autora, Ivory Tower.
Przeł. Michał Sutowski
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych