To wspaniale, że raz na jakiś czas wybory w naszej części Europy wygrywa ktoś inny niż maczystowski nacjonalista. Piszą Jan Bělíček i Pavel Šplíchal z A2larm.cz.
W Czechach mamy urodzonego na Słowacji premiera Andreja Babiša. Nie wszyscy są tym faktem zachwyceni, ale od minionej niedzieli wielu ludzi chciałoby mieć tu na dodatek słowacką prezydentkę. Tak oto rozdzielenie Czechosłowacji ponad 25 lat temu z perspektywy czasu okazuje się polityczną i społeczną blagą – mamy dwie drużyny hokejowe, dwa wojska i dowodzących nimi prezydentów, a także dwa głosy w Radzie Europy. Kiedy więc Czesi odpadną z rozgrywek hokejowych, zawsze możemy kibicować Słowakom, a do łyżwiarki i multimedalistki olimpijskiej Martiny Sáblikovej przyznają się w barach wszyscy. Komu nie podoba się Miloš Zeman, może go teraz odlajkować i śledzić już tylko Zuzanę Čaputovą. Po prostu pożyczamy sobie z braćmi swoich idoli, żeby kibicować im w polityce i sporcie. Słowak (wciąż jeszcze) nie jest Polakiem ani Węgrem, więc nadal kibicujemy sobie transgranicznie.
czytaj także
To wspaniale, że raz na jakiś czas wybory w naszej części Europy wygrywa ktoś inny niż maczystowski nacjonalista. Wspaniale, kiedy głową państwa staje się dla odmiany kobieta, a cieszy to tym bardziej, że ataki na emancypację kobiet są częścią ideologii najróżniejszych Trumpów na całym świecie. Świetnie, że przyszła prezydentka naszych sąsiadów mówi pozytywnie o prawach LGBT, występuje przeciwko rasizmowi i nacjonalizmowi, rozumie, że bycie prezydentką wszystkich oznacza również bycie prezydentką osób znajdujących się na samym dole i na skraju. A najwspanialsze jest to, że jej zwycięstwo wkurzy i Zemana, i Kaczyńskiego, i Orbána.
czytaj także
Krok w dobrą stronę
Między Čaputovą a ustępującym słowackim prezydentem Andrejem Kiską istnieją znaczne różnice. Kiska jest prototypem filantropijnego milionera, który na stare lata postanowił czynić dobro. Natomiast Čaputová jest prawniczką zajmującą się ochroną praw człowieka, która zyskała sławę dzięki walce przeciwko władzom państwowym, przede wszystkim w związku z nielegalnym wysypiskiem śmieci w Pezinoku. Mimo wielkodusznej retoryki Kiska zajmował konserwatywne stanowisko w kwestii zawierania małżeństw i adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Čaputová jest w tych kwestiach jednoznacznie po progresywnej stronie. Oprócz tego mamy jeszcze najwyraźniejszą zmianę: Čaputová to pierwsza w historii prezydentka w krajach wyszehradzkich, co samo w sobie jest rewolucyjne.
Nie jest jednak pewne, co wniesie Čaputová do słowackiej przestrzeni politycznej i czy będzie to tak wielka zmiana, jak wyobrażają ją sobie jej kibice i wyborczynie. Kiska nie zajął się w zdecydowany sposób problemem rozległej korupcji. To zresztą za jego kadencji doszło do zabójstwa dziennikarza Jána Kuciaka i jego partnerki, mimo że wyraźnie łagodził wywołany przez to wydarzenie kryzys społeczny.
Słowacja po zabójstwie Kuciaka: Nacjonaliści i neofaszyści u bram
czytaj także
Walka Kiski z byłym premierem Robertem Ficą i jego partią SMER też nie miała jasnego zwycięzcy. Może wynika to z samego charakteru funkcji prezydenta, która nie dawała Kisce zbyt dużej przestrzeni do radykalnych zmian. Kiska pełnił pozytywną rolę przede wszystkim jako prezydent, który wnosił liberalne i moralne tematy do słowackiej debaty publicznej. Gdyby jego aktywność porównać na przykład z toksycznymi działaniami Miloša Zemana w Czechach, na pewno z chęcią wielu z nas zamieniłoby się ze Słowakami.
Prezydent mojego kraju spalił wielkie czerwone gacie [ZOBACZ MEMY]
czytaj także
Faszyzm chwilowo powstrzymany
Tuż po zwycięstwie w wyborach Čaputová powiedziała, że przyzwoitość nie musi być słabością nawet w polityce. Po niewybrednej antyčaputovskiej kampanii było to zdecydowanie à propos – kandydaci nacjonalistycznej i skrajnej prawicy zdobyli w pierwszej turze łącznie ok. 24 procent poparcia. A zatem ten znaczący segment słowackiego społeczeństwa nie zniknął ani za Kiski, ani prawdopodobnie nie wyeliminuje go prezydentura Čaputovej. Setki tysięcy wyborców radykalnej prawicy wciąż stanowią zagrożenie, które wprawdzie tym razem zaspało, ale w każdej chwili może obudzić się do życia. Wybory prezydenckie na Słowacji może i wygrała progresywna adwokatka, ale jednocześnie ponad 10 procent głosów otrzymuje tu otwarcie neonazistowski kandydat Marian Kotleba.
czytaj także
Ciekawe, jak słowackie społeczeństwo poradzi sobie z tym fantem i czy liberalne recepty Čaputovej i spółki coś wskórają. Jednak jeśli zwycięstwo Čaputovej ma mieć nie tylko symboliczne znaczenie, w przyszłych wyborach do parlamentu sukces będzie musiała osiągnąć przede wszystkim bliska jej partia polityczna Progresivne Slovensko, która dziś w sondażach notuje około siedmiu procent. W słowackiej polityce parlamentarnej nie zanosi się więc na razie na analogiczny podmuch świeżego powietrza.
Póki co najważniejsze jest to, że zwycięstwo Čaputovej jest odwrotem od nabierających rozmachu środkowoeuropejskich (i ogólnoeuropejskich) tendencji antyliberalnych i ultrakonserwatywnych. Tyle że znów – podobnie jak niecałe dwa lata temu w przypadku Emmanuela Macrona – chodzi przede wszystkim o radość z tego, że jeszcze ten jeden raz się udało, że nie stało się to, czego nikt z nas nie chce najbardziej: nie doszli do władzy faszyści w różnych przebraniach. Choć Zuzana Čaputová nie reprezentuje siły, która wiedziałaby, co zrobić z faktem, że jedna czwarta mieszkańców Słowacji (podobnie jak Europy Zachodniej i Wschodniej) głosuje na polityczne siły ciągnące w stronę faszyzmu i autorytaryzmu politycznego. Odetchnęliśmy z ulgą, ale tylko na chwilę.
**
Tekst ukazał się na portalu A2larm.cz. Przełożyła Olga Słowik, skróty i zmiany od redakcji.