Macie chatę na wynajem krótkoterminowy i niczego nie boicie się tak jak opodatkowania i regulacji swojego pseudohoteliku? Nie życzcie sobie chwilowo Budapesztu w Warszawie. Węgierscy deputowani zatwierdzili w lecie ustawę, która otwiera drogę do ograniczenia liczby dni w roku, przez które właściciele nieruchomości mogą wynajmować swoje apartamenty. Teraz aktywiści mają zamiar te lekko uchylone drzwi wyważyć. Korespondencja Szilárda Istvána Papa.
Nasilenie kryzysu mieszkaniowego w dużych miastach Europy dało początek różnym inicjatywom miejskim, które zaczęły zwracać uwagę ludzi na negatywny wpływ najmu krótkoterminowego w stylu Airbnb na dostępność i ceny mieszkań na rynku.
Na całym kontynencie zmagania aktywistów z lobby wynajmu krótkoterminowego wzbudzają silne emocje społeczne. Korporacje czerpiące zyski z tych przedsięwzięć mocno się bronią, często mając po swojej stronie prawicowe rządy i administrację lokalną. Rząd Viktora Orbána na Węgrzech to przykład takiego właśnie sojusznika biznesu, nie mieszkańców i mieszkanek własnych miast.
Reżimowe biznesy
A mogło być tak pięknie. Na początku tego lata, obawiając się rozprzestrzenienia pandemii COVID-19 przez międzynarodowy ruch turystyczny, który na Węgrzech trafia głównie do Budapesztu, rząd Orbána wykonał spektakularną woltę i szybko przyjął ustawę dającą samorządom prawo do regulowania liczby dni, przez które nieruchomości mogą być oferowane do krótkoterminowego wynajmu.
Jak zatrzymać wirusa Airbnb – lekcje z Europy (spojler: oczywiście nie Wschodniej)
czytaj także
Węgierska turystyka to bowiem jeden z głównych filarów ekonomicznych reżimu Viktora Orbána. Branża hotelarska jest prawie w całości własnością prorządowych oligarchów, a wielu partyjnych kumpli z Fideszu działa w biznesie najmu krótkoterminowego.
Najstarsza córka premiera, Ráhel, jest główną „konsultantką” doradzającą w dziedzinie polityk dotyczących turystyki, a jej mąż jest właścicielem kilku hoteli, dawnych rezydencji szlacheckich czy marin nad jeziorem Balaton. Dalej – przyjaciel Orbána z czasów dzieciństwa, a obecnie najbogatszy człowiek na Węgrzech Lőrinc Mészáros, jest właścicielem największej w kraju sieci hoteli. Prorządowi oligarchowie działają także na internetowych platformach pośredniczących w wynajmie. Choćby w ubiegłym roku jeden z posłów Fideszu, Zsolt Becsó, został przyłapany na prowadzeniu nielegalnego hostelu w centrum Budapesztu.
Pandemia COVID-19 oczywiście jest zmartwieniem wielu osób z biznesowego zaplecza Fideszu. Rząd wydał więc miliardy forintów na dofinansowanie branży hotelarskiej. Ilustracją tej polityki jest przypadek sieci hoteli należących do Mészárosa. Na wiosnę została ona beneficjentem prawie 50 milionów euro bezzwrotnych dotacji publicznych, podczas gdy sama zwalniała setki swoich pracowników.
Co więcej, w maju lobby hotelarzy zaczęło domagać się objęcia regulacjami ich konkurencji, czyli najmu krótkoterminowego, m.in. Airbnb. To pod wpływem reżimowego lobby hotelarskiego węgierskie władze przeforsowały zmiany w prawie.
czytaj także
Jednak żaden z samorządów, w których rządzi Fidesz, nie przyjął nowej regulacji dotyczącej Airbnb. Prorządowe media zaczęły zaś atakować tych, którzy domagali się surowszych regulacji, dopuszczonych przecież właśnie na mocy nowej ustawy sygnowanej przez polityków partii rządzącej.
O co więc chodzi?
Samorządowcy ze stolicy ociągają się z działaniami
Biorąc pod uwagę interesy Fideszu w hotelarstwie i wynajmie krótkoterminowym, rządowy projekt z perspektywy czasu wydaje się kuriozalnym posunięciem, wymuszonym przez silniejszą z dwóch lobbujących sił.
Najem krótkoterminowy na Węgrzech, zwłaszcza w Budapeszcie, ma za sobą kilka spektakularnych lat. W 2014 roku było trzy razy więcej miejsc hotelowych niż miejsc noclegowych oferowanych na Airbnb.
Amerykańska platforma nadrobiła zaległości w ciągu kilku lat. Budapeszt jest popularnym celem podróży wielu obywateli UE, w związku z czym wynajem krótkoterminowy wyraźnie zyskał popularność. W 2019 roku na samym tylko Airbnb oferowano ponad 10 tysięcy apartamentów.
Jak wpłynęło to na rynek wynajmu w mieście? Platforma Airbnb przyczyniła się do rekordowo wysokich podwyżek czynszów w ciągu ostatnich kilku lat. Według wyliczeń ekspertów miesięczne czynsze w centralnych dzielnicach Budapesztu miasta wzrosły o kilkadziesiąt euro.
Przed wyborami samorządowymi w październiku 2019 roku partie opozycyjne zobowiązały się do walki z pogłębiającym się kryzysem mieszkaniowym w Budapeszcie. Jedną z największych obietnic była zapowiedź regulacji najmu krótkoterminowego. Jednak jak dotąd samorządowcy z najbardziej dotkniętych dzielnic ociągają się z działaniami.
Nowy burmistrz Budapesztu Gergely Karácsony wprawdzie zobowiązał się do wprowadzenia rocznego limitu 120 dni dla wynajmu krótkoterminowego i obiecał, że do września samorządowy dokument będzie gotowy. Jednak ustawa nie zapewnia mu w tej kwestii decyzyjności, a jedynie rolę koordynatora. Przyjęte w parlamencie przepisy dają bowiem ostatnie słowo burmistrzom dzielnic, oni zaś – mimo że w kampanii często operowali lewicową retoryką – po wyborach chętnie powtarzają wiele argumentów lobbystów Airbnb.
Ci ostatni twierdzą, że branża turystyczna odgrywa znaczącą rolę w gospodarce miasta, a wprowadzenie limitu dni, przez które można wynająć mieszkanie dla turystów, jest rażącym naruszeniem prawa własności.
Święta własność prywatna? W Nowym Jorku niekoniecznie [rozmowa]
czytaj także
Prawo własności jak zawsze łączy polityków ponad podziałami. Gdyby zależało to od zdania opozycyjnych polityków, argumenty lobby pro-Airbnb szybko by się przyjęły i ucięły łeb debacie na temat szkód społecznych, jakie Airbnb wyrządza miastom: dzikiej konkurencji na rynku mieszkań, rosnących czynszów, stopniowego wypierania mieszkańców z całych dzielnic i zmuszania ich do dłuższych dojazdów do pracy itp.
Ostatnia nadzieja – aktywiści
Grupa niezależnych, młodych działaczy lewicowych skorzystała z okazji, jaką była chwilowa słabość rządu, i rozpoczęła kampanię, by skłonić lokalnych decydentów w Budapeszcie do nałożenia rocznego 30-dniowego limitu na wynajem krótkoterminowy. Kampania, zatytułowana #StopAirbnb, jest organizowana przez lewicowe grupy młodzieżowe i ruchy lokatorskie.
#StopAirbnb argumentuje, że czynsze wzrosły w Budapeszcie o 130 proc. w ciągu ostatniej dekady, a wynajem krótkoterminowy ogromnie się do tego przyczynił. Według działaczy dowodem na prawdziwość tego twierdzenia był zaobserwowany po pierwszej fali pandemii spadek wysokości czynszów o 15–20 proc., prawdopodobnie z powodu braku turystów w mieście. Ich zdaniem prawo zapewniające dostęp do mieszkań w przystępnych cenach leży w interesie publicznym i powinno mieć pierwszeństwo przed interesami właścicieli nieruchomości, którzy dla osiągnięcia większych zysków wycofują mieszkania z rynku stabilnych wynajmów długoterminowych.
czytaj także
Kampania toczy jednak nierówną walkę, mając naprzeciw siebie i przedstawicieli rządu oskarżających ją o „bolszewizm”, i lobbystów Airbnb odmawiających jakiegokolwiek kompromisu w kwestii rocznego limitu maksymalnej długości wynajmu, a także polityków opozycyjnych – często tak samo jak Fidesz zaangażowanych w to antyspołeczne, niegodziwe zjawisko.
Możliwe, że efekty walki o uregulowanie wynajmów krótkoterminowych pokażą, czy zeszłoroczne odsunięcie Fideszu od władzy w Budapeszcie przyniesie jakąkolwiek znaczącą zmianę polityczną, czy też okaże się, że była to po prostu zmiana warty pomiędzy konkurującymi ze sobą elitarnymi grupami podobnie myślących polityków.
„Test Airbnb”, przed którym stoi liberalny burmistrz Budapesztu, zadecyduje też o lojalności młodszych pokoleń wobec nowego, „postępowego” (jak sam o sobie mówi) przywództwa węgierskiej stolicy. Dlaczego młodszych pokoleń? Bo to one są nieproporcjonalnie bardziej dotknięte miejskim kryzysem mieszkaniowym. To one w tej chwili ledwo są w stanie związać koniec z końcem w stolicy Węgier.
Dla grupy młodych lewicowych aktywistów zaskakująca decyzja Fideszu była dobrą okazją do rozpoczęcia kampanii na rzecz poważnej regulacji procederu wynajmu krótkoterminowego.
Przełożyła Marzena Badziak.