Bez demokratycznego pluralizmu Turcja pogrążyć się może w wojnie domowej.
Michał Sutowski: Czy nieudany zamach stanu w nocy z piątku na sobotę to kolejny z serii tureckich puczów świeckich wojskowych wymierzonych w islamistów? Armia próbuje obalić rząd po to, by przywrócić rozdział religii od państwa?
Adam Balcer: To byłoby zbyt proste. Oczywiście rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, AKP, ma korzenie islamistyczne, ale rządzi już od 14 lat, a o postępującej islamizacji słyszymy chyba od chwili jej dojścia do władzy. Nie nastąpiło nic, co pozwoliłoby uznać, że kraj przestał być świecki. AKP prowadzi politykę, którą swobodnie może prowadzić typowa, konserwatywna partia prawicowa, np. bardzo popiera szkoły Imam Hatip, w których ogólny program jest świecki, ale bardzo dużo jest też lekcji religii czy teologii – absolwentem takiej szkoły był sam prezydent Erdogan. Ale to jeszcze nie islamizacja, zwłaszcza że społeczeństwo staje się bardziej świeckie niż kiedyś, zwłaszcza młode pokolenie – badania są tu jednoznaczne.
To nie jest więc projekt islamu politycznego?
Pozycja rządzących i prezydenta opiera się na różnych kwestiach tożsamościowych, ale obok konserwatywnego islamu sunnickiego są też np. odwołania do nacjonalizmu. To charakterystyczne, że kiedy Cem Özdemir, współprzewodniczący niemieckich Zielonych, forsował głośną uchwałę Bundestagu na temat ludobójstwa Ormian, to Erdogan nie zaatakował go jako lewaka i bezbożnika, ale wzywał, by „zbadać mu krew”, by sprawdzić, czy to „prawdziwy Turek”. To przecież czysty etnonacjonalizm, a nie fundamentalizm religijny. Z drugiej strony, legitymację w społeczeństwie rząd czerpie z sukcesów gospodarczych i transferów socjalnych – mnóstwo jest programów wsparcia rodzin i generalnie ludzi biedniejszych. To wystarczy, żeby podzielić społeczeństwo na pół i podsycać jego polaryzację.
Ale niekoniecznie wokół kwestii religijności i świeckości?
Erdogan nie będzie miał nigdy poparcia 80 procent obywateli, jak np. Putin, ale już czterdzieści kilka procent załatwia sprawę. Bo ta druga połowa, tzn. jego przeciwnicy, ma co najmniej trzy partie, które można przeciwko sobie rozgrywać i które nie pójdą razem jako opozycyjny blok. A najbardziej dzieli je kwestia kurdyjska: kemalistowska lewica mogłaby się z umiarkowanymi Kurdami dogadać, ale już nacjonalistyczna MHP w żadnym razie.
Tak czy inaczej, nie o islamizm tu chodzi – szczególnie, że Erdogan nie twierdzi, że sprawcą jest jakaś jakobińska, tzn. świecka frakcja w armii, tylko Fetullah Gullen, a więc duchowny i teologi islamski.
Tak czy inaczej, nie o islamizm tu chodzi – szczególnie, że Erdogan nie twierdzi, że sprawcą jest jakaś jakobińska, tzn. świecka frakcja w armii, tylko Fetullah Gullen, a więc duchowny i teologi islamski. Prezydent ukazuje to jako walkę w ramach establishmentu konserwatywnego…
A Gullen i jego „równoległa struktura”, mieli z tym coś wspólnego?
On sam zaprzecza i w moim przekonaniu nie był za to odpowiedzialny. To była jakaś frakcja wojska, być może w doraźnym sojuszu z różnymi innymi grupami… Ale powtórzę, to nie jest prosty konflikt świeckich z fanatykami religijnymi. W Turcji toczy się de facto wojna domowa – mówię o odcinku kurdyjskim, dokonywane są krwawe ataki terrorystyczne, jak ostatnio na lotnisku Atatürka, a teraz ta próba zamachu… Jakby się Erdogan nie napinał i nie prezentował jako turecki macho i wielki sułtan – to ma pod sobą kraj fundamentalnie podzielony i niestabilny.
A czy ten zamach mógł się w ogóle udać?
Była na to bardzo ograniczona szansa, przede wszystkim dlatego, że armia turecka to już nie jest monolit, jak kiedyś. W ostatnich latach rządów AKP, także ze względu na negocjacje przedakcesyjne z Unią Europejską, poważnie ograniczono wpływy armii i wprowadzono kulawą, ale jednak cywilną kontrolę nad wojskiem. Do tego dochodzi fala aresztowań i procesów wojskowych w ostatnich latach, które sprawiły, że armia jest przetrzebiona. To nie jest już państwo w państwie, niezależne od polityków, a wśród dowództwa jest dziś dużo zwolenników prezydenta. Można powiedzieć, że inaczej niż kiedyś wojsko stanowi odzwierciedlenie tureckiego społeczeństwa z jego podziałami. Opcja zamachowców nie mogła w tej sytuacji uzyskać akceptacji większości kadry oficerskiej, co byłoby warunkiem powodzenia akcji. Zresztą nawet przeciwnicy Erdogana w armii mogli uznać, że kolejny pucz wojskowy to ślepa uliczka. No i jeszcze jeden czynnik – kiedyś łatwiej było przeprowadzić zamach, bo scentralizowane media pozwalały zbudować wrażenie panowania nad sytuacją. Wystarczyło zająć siłą telewizję i można było przekonywać kraj, że już jest po wszystkim – to oczywiście sprzyja przechodzeniu na stronę zamachowców. A dziś na Facebooku i Twitterze co chwilę widać było rysy – tu się coś nie udało, tam wysoki oficer deklaruje, że wcale nie popiera zamachu…
A wezwanie prezydenta, by ludzie wyszli na ulice „w obronie demokracji” miało znaczenie? Wojskowi wzywali, by zostać w domach…
To był sygnał dla najtwardszego elektoratu, tego ideologicznego rdzenia, który jest oczywiście mniejszy niż te czterdzieści parę procent. Apel, by się przeciwstawić puczystom zadziałał, a to, że ludzie zaczęli wychodzić na ulicę i że się nie bali pokazuje, jak bardzo silna jest ich identyfikacja – część wyborców to naprawdę wyznawcy. Erdogan ma niewątpliwą charyzmę.
Ten nieudany zamach wzmocni Erdogana?
Niestety, nastąpi nasilenie autorytarnego trendu i przykręcanie politycznej śruby. Będzie to dobry pretekst do przepchnięcia, zapewne razem ze skrajnie prawicową MHP, nowej konstytucji wzmacniającej pozycję prezydenta. W MHP toczy się praktycznie wojna domowa, bo jej szef jest w ostrym konflikcie z szeregami partyjnymi i częścią kadr, ale za to kontroluje parlament i partyjnych posłów. Niewykluczone, że może zostać dla Erdogana kimś w rodzaju Żyrinowskiego…
A jak te wydarzenia wpłyną na sprawę kurdyjską?
To jest największe wyzwanie dla polityki tureckiej, bo bez tego sytuacja nigdy nie będzie stabilna. Obecna, konfrontacyjna polityka rządu jest kontrproduktywna i oddala rozwiązanie, które musi się wiązać z demokracją. Kurdowie mogą być nawet i za systemem prezydenckim w Turcji, ale pod warunkiem, że nastąpi tam decentralizacja i zapewniona zostanie szeroka autonomia regionów.
Jaki był stosunek Kurdów do zamachowców?
Kurdowie byli widzami tych wydarzeń, a nie uczestnikami. Przy tak wielu niewiadomych, zmiana polityczna mogłaby przynieść niekoniecznie dobre rozwiązania. Gdyby na wierzch wypłynęła np. prawicowo-nacjonalistyczna MHP, to dla Kurdów beznadziejnie; z kolei kemaliści, ale i lewica, mają w Turcji różne odcienie: jest część „gaullistowska”, świecko-nacjonalistyczna i część socjaldemokratyczna w europejskim stylu. Ta ostatnia jest najbardziej zainteresowana dogadaniem się z Kurdami, ale to bynajmniej nie wszyscy. To takie spektrum jak u nas na lewicy od Leszka Millera do Adriana Zandberga…
A jak na to wszystko powinny zareagować Zachód i Unia Europejska?
Od samego właściwie początku wysyłano sygnał, że Zachód jest przeciwny zamachowi i popiera „demokratycznie wybrany rząd”. Można dyskutować, czy tureckie wybory są uczciwe przy tak wielkiej kontroli mediów przez władze, ale to osobna sprawa.
Nieudany zamach powinien zwrócić uwagę Zachodu na to, w jaki sposób oni go wykorzystają, by odchodzić od demokracji i zbliżać się do kierunku autorytarnego.
Nieudany zamach powinien zwrócić uwagę Zachodu na to, w jaki sposób oni go wykorzystają, by odchodzić od demokracji i zbliżać się do kierunku autorytarnego. Już mamy wielką falę zwolnień i aresztowań urzędników czy sędziów, prawdziwych czy rzekomych wspólników zamachowców. Ma dobry pretekst, bo przecież dla wszystkich na Zachodzie jest oczywiste, że zamach był nielegalny a stabilność Turcji i regionu jest wartością. Erdogan ma prawdziwą obsesję na punkcie Gulena. Ten ostatni od lat mieszka w USA. Erdogan zażądał jego wydania jako patrona zamachu, ale Waszyngton nie zrobi tego bez solidnych dowodów. Dlatego można spodziewać się pogorszenia relacji turecko-amerykańskich.
Czyli Zachód poświęci wartości demokratyczne w imię stabilności?
Paradoks polega na tym, że ten kraj nie może działać w warunkach silnej dyktatury, to nie jest Rosja. Turcja jest po prostu za bardzo zróżnicowana – bez istotnej decentralizacji i zagwarantowania demokratycznego pluralizmu, pogrąży się w chaosie, być może w wojnie domowej.
***
Adam Balcer – politolog, dyrektor konferencji w Kolegium Europy Wschodniej, szef projektu Eurazja w think-tanku WiseEuropa.
**Dziennik Opinii nr 200/2016 (1400)