Dzisiaj, gdy Szwedzcy Demokraci są trzecią siłą w Szwecji, widać, jak złą strategią było wyciszanie niepokojów społecznych.
Po zamachach w Paryżu Slavoj Žižek napisał, że przejęcie kontroli nad kryzysem uchodźczym będzie się wiązało z koniecznością złamania wielu lewicowych tabu, na przykład stwierdzeniem, że „większość uchodźców wywodzi się z kultury, która jest nie do pogodzenia z zachodnioeuropejskim rozumieniem praw człowieka”. Mocne słowa, ale według Žižka lewica musi znaleźć nowy język, w którym narracja o tolerancji i solidarności z potrzebującymi splecie się z nazwaniem wartości, których uznania trzeba się domagać w społeczeństwie europejskim.
Gwałtowne poszukiwanie takiego języka dokonuje się właśnie w Szwecji. Tej samej, która od lat szczyci się opinią humanitarnego mocarstwa, a w roku 2015 przyjęła największą liczbę uchodźców per capita w całej Europie (ponad 160 000 na 9 milionów mieszkańców). We wciąż jeszcze socjaldemokratycznej Szwecji, w której debata na temat migracji do niedawna była niemal całkowicie wyciszona – uwięziona w manichejskiej wizji świata, w którym wszystkie siły dobra zjednoczyły się przeciw reprezentującym zło Szwedzkim Demokratom. Od czasu, gdy ta antyimigrancka partia o nazistowskich korzeniach weszła do parlamentu, pozostałe szwedzkie partie polityczne oraz opiniotwórcze media odmawiały dialogu z rasistami, wycofując się przy okazji z dyskutowania o problemach imigracji. Otwartość oznaczała politycznie poprawny brak problemów, tolerancja – wycofanie z wszelkich porównań i ocen. Solidarna niezgoda na ksenofobiczny ton Szwedzkich Demokratów spowodowała, że nawet słowo „integracja” zaczęło brzmieć podejrzanie, a kiedy dziennikarz telewizyjny Mats Knutsson postawił na wizji pytanie: „Jak dużą liczbę imigrantów jest w stanie przyjąć Szwecja?” zaraz napisano, że ktoś, kto chce dyskutować o kwotach, sprzyja wiadomej partii.
Muszę przyznać, że przez długi czas uważałam, iż szybkie wychwytywanie rasistowskich podtekstów oraz to, że Szwedzcy Demokraci są izolowani w parlamencie, to dowód na dojrzałość szwedzkiej debaty i siłę demokracji. Byłam zresztą w dobrym i licznym towarzystwie. Lapidarnie ujął ten problem reżyser teatralny i liberalny polityk Jasenko Selimovic (który sam przybył do Szwecji jako uchodźca z Bośni):
„Zdarzają się czasy, gdy poziom zakłamania jest tak wysoki, a nacisk opinii publicznej tak przytłaczający i jednostronny, że ulega temu większość ludzi, czasem całe narody. (…) Ostatnie lata w Szwecji były takim czasem”.
Przemiliczanie sprzyja populistom
Dzisiaj, gdy Szwedzcy Demokraci są trzecią co do wielkości partią w Szwecji (a według niektórych sondaży drugą), stało się jasne, jak bardzo złą strategią było wyciszanie społecznych niepokojów. Wielokulturowość jest wielką szansą, ale i wyzwaniem. Może się udać tylko wtedy, gdy będzie przedmiotem nieustającej debaty, która powinna być także prowadzona z pozycji lewicowych. Lewica nawołująca do solidarności, ale odmawiająca poszukiwania rozwiązań dla problemów, które rodzą się na styku kultur, sama skazuje się na marginalizację. Tymczasem nie ma sprzeczności w nawoływaniu do solidarności i otwartych granic i jednoczesnym angażowaniu się w walkę ze zbrodniami honoru czy innymi przejawami fundamentalistycznego patriarchatu. Maciej Zaremba w tekście na temat dyskusji o sylwestrowych napaściach na kobiety w Kolonii napisał: „Nie ma konfliktu między obroną prawa azylowego a przyjęciem do wiadomości, że część uchodźców ma archaiczny światopogląd i odstręczające obyczaje. Przyznanie azylu wynika z obowiązku niesienia pomocy, to nie nagroda za nowoczesną wizję świata. Straż pożarna także nie pyta o background ofiar, zanim rozpocznie gaszenie”.
Szwecja znajduje się dziś w takim momencie, w którym starając się nieco ograniczyć napływ uchodźców, ma ambicję pozostania krajem otwartym. Nie uda się to bez przełamania licznych tabu.
Liczby mają znaczenie
Pierwsze tabu, które zostało złamane w Szwecji pod wpływem nowej fali uchodźców, tyczy się liczb. Nawet w bogatym i bardzo opiekuńczym kraju nie da się pomóc wszystkim, zawsze będzie trzeba kogoś wybrać. Niby logiczne, ale trudne do przyjęcia, a jeszcze trudniejsze do dyskutowania. Jak przeliczyć solidarność na pieniądze? Na początku kryzysu było łatwiej: radosne okrzyki „Refugees welcome”, poczucie, że można zmieniać świat, i zapewnienia premiera Stefana Lövfena, że gdy w grę wchodzi życie ludzkie, o liczbach się nie dyskutuje.
Potem: doniesienia prasy o załamaniu systemu, uchodźcy śpiący na ulicach Malmö i w biurach Urzędu ds. Migracji, przeciążenie służby zdrowia oraz Lövfen ze swoim: „Byliśmy naiwni”. Koalicyjny rząd socjaldemokratów i najbardziej otwartych z otwartych Zielonych podjął pospieszne decyzje o wprowadzeniu kontroli dokumentów na granicach i licznych, jeszcze niedawno niewyobrażalnych zaostrzeniach polityki migracyjnej. Ubiegających się o azyl jest jednak nadal bardzo dużo, 2-3 tysiące tygodniowo.
Tymczasem większość pieniędzy na przyjmowanie uchodźców czerpana jest z budżetu na pomoc rozwojową. Dając jednym, odbiera się więc drugim. Nagłe oszczędności ze strony Szwecji zauważyło już i skrytykowało ONZ… Gazety piszą też ostatnio o bezdomnych. „Ja też bym chętnie pomieszkał w recepcji Urzędu ds. Migracji albo w takim namiocie” – mówi szwedzki bezdomny Hasse, który trochę zazdrości uchodźcom. Mamy mroźną zimę, a w szwedzkich miastach wszędzie widać romskich żebraków. Jako obywatele UE nie mają tego samego prawa do pomocy mieszkaniowej, co przybysze z Erytrei czy Afganistanu.
Komu dać, a komu zabrać? I jak o tym dyskutować, nie wpadając w populizm?
A na koniec, co począć z tym, że aby otworzyć szwedzki rynek pracy dla uchodźców, trzeba by zrezygnować ze słynnego szwedzkiego modelu i radykalnie obniżyć minimalne stawki płac? Uchodźcy nie tylko nie znają jeszcze języka, ale są też w przeważającej mierze słabo wykształceni, a trafili do kraju z jednym z najbardziej wyspecjalizowanych rynków świata, na którym liczy się efektywność i obowiązują wywalczone przez szwedzkie związki zawodowe dobre warunki wynagradzania. Różnice płac są tu jednymi z najmniejszych na świecie, właśnie po to, żeby było sprawiedliwie. Teraz, żeby było sprawiedliwie, należałoby zmniejszyć koszty zatrudnienia nowo przybyłych. Co będzie bardziej egalitarne? Zatrudnić kogoś za połowę stawki, bo nie jest Szwedem, czy skazać go na wsparte zasiłkiem bezrobocie i margines?
Polityka migracyjna a równouprawnienie
The Global Gender Gap Index 2015 umieszcza Szwecję na czwartym miejscu pośród najbardziej równouprawnionych krajów świata (wyprzedza ją tylko Islandia, Finlandia i Norwegia). Syria zajmuje miejsce 143 na 145. Wystarczy się nad tym zastanowić, by zrozumieć, że coś jest na rzeczy.
Tuż po wydarzeniach w Kolonii w szwedzkiej debacie podkreślano jednak, że napaści seksualne na kobiety nie są niczym nowym ani przypisanym konkretnej kulturze. „Przemoc mężczyzn względem kobiet jest częścią codzienności, przejawia się na różne sposoby, od tego, czego nawet nie zauważamy, do gwałtów, pobić i masowych napaści. Takich jak te, do których doszło w Sylwestra w Kolonii. (…) Dobrze to znamy” – pisała publicystka „Dagens Nyheter” Hanna Fahl. W podobnym duchu wypowiadały się reprezentantki feministycznej partii Fi i większość publicystów lewicowych: nie mówmy o pochodzeniu etnicznym sprawców, mówmy o ich płci. Ton debaty zmienił się, gdy wyszło na jaw, że do podobnych napaści doszło także w Szwecji, między innymi dwukrotnie na młodzieżowym festiwalu muzycznym w Sztokholmie; ofiarami były nastolatki, sprawcami głównie młodociani uchodźcy z Afganistanu. „Oczywiście, że masowe napaści seksualne nie są kwestią pochodzenia etnicznego. Kluczowe jest za to, że w różnych kulturach i społeczeństwach w różny sposób patrzy się na prawa kobiet – napisała Özge Öner, turecka badaczka mieszkająca od paru lat w Szwecji. – Zaprzeczanie temu jest dowodem na ignorancję”.
W tym samym duchu wypowiedziała się szwedzka lewicowa pisarka i profesorka etyki Anne Harblein: „Czy istnieje różnica pomiędzy masowymi atakami na kobiety a byciem obmacaną w metrze lub w stołówce szkolnej? Tak, istnieje. (…) To, co przede wszystkim łączy sylwestrowe zdarzenia, to nie płeć. Łączy je to, że ich sprawcy to mężczyźni pochodzący z krajów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, gdzie panuje wyjątkowo patriarchalna moralność. Są to kraje o wartościach fundamentalnie różnych od naszych”. Harblein podkreśliła, że ma świadomość, iż ryzykuje, że zostanie nazwana rasistką, ale z solidarności z własnymi córkami uważa za konieczne rozpoczęcie dyskusji na temat bagażu kulturowego przyjeżdżających do Szwecji uchodźców oraz na temat tego, jak zmieniać ich postawy.
„W każdej kulturze zdarzają się dranie, którzy traktują kobiety jak śmieci – uzupełniła była minister ds. demokracji z partii liberałów, Birgitta Ohlsson – ale są kultury, w których akceptacja dla takich drani jest znacznie większa niż w Szwecji i w których nie szanuje się praw kobiet”. Według niej politycznie poprawne unikanie tematu wpływu kultury na to, w jaki sposób mężczyźni odnoszą się do kobiet, jest „pluciem w twarz pokoleniom szwedzkich feministek”, które walczyły, by Szwecja była krajem przyjaznym kobietom. Postawa taka uniemożliwia dyskutowanie tak ważkich problemów, jak dotykające również mieszkające w Szwecji kobiety zbrodnie honoru.
Wygląda na to, że bez połączenia dyskusji o migracji z tematyką gender nie da się też rozwiązać palącego problemu przymusowych obrzezań kobiet, którymi w samej Szwecji zagrożonych jest dziś 19 000 dziewczynek. Nie wspominając o tym, że według najnowszych badań na imigranckich przedmieściach Szwecji 83% młodych dziewczyn czuje się kontrolowana przez ojców i braci.
„Jest rzeczą konieczną i pilną, by stworzyć narodową strategię dla szkół, instytucji społecznych, Urzędu ds. Migracji i domów dla uchodźców dotyczącą informowania o demokracji oraz poszanowania praw kobiet i dzieci”
– konstatuje zaangażowana od lat w walkę z przemocą honorową działaczka Amineh Kakabaveh.
Polityka migracyjna a parytet
Genderowość problemu najnowszej migracji ma też inny wymiar. Amerykańska politolożka Valerie Hudson zarzuciła niedawno Szwecji, że jej polityka migracyjna, podobnie jak polityka migracyjna całej Europy, nie jest feministyczna.
Autorka książki Bare Branches, mówiącej o negatywnych skutkach przewagi mężczyzn w chińskim społeczeństwie, w tekście na temat najnowszej fali uchodźców Europa’s man problem podkreśla, że 70% tej fali stanowią mężczyźni, a w medialnej debacie o sytuacji ludzi uciekających z Syrii zagubił się wątek losu przebywających w obozach w Turcji czy Jordanii kobiet i dzieci. Według Hudson męska imigracja (warto pamiętać, że większość uchodźców jest na tyle młoda, że nie mają jeszcze żon, które mogłyby do nich z czasem dołączyć) doprowadzi do zaburzenia równowagi między płciami w krajach przyjmujących, a to wyjątkowo niekorzystne zjawisko. „Z pozoru może się to wydać seksistowskie – pisze Hudson – ale lata badań dowodzą, że społeczeństwa zdominowane przez mężczyzn są mniej stabilne, jest w nich wyższy poziom agresji, łatwiej o różnego typu niepokoje i wzrasta przemoc względem kobiet”.
W Szwecji, m.in. w konsekwencji przyjęcia w ostatnich latach kilkuset tysięcy nieletnich uchodźców płci męskiej, pod koniec 2015 r. w grupie wiekowej 16-17 lat na 123 chłopców przypadało 100 dziewczynek. Jest to dysproporcja znacząco większa od słynnej, bo dotąd największej na świecie dysproporcji chińskiej (w tej samej grupie wiekowej na 100 dziewczynek przypada tam 117 chłopców).
Sytuacji tej dałoby się uniknąć, gdyby o azyl w Europie mogli się ubiegać uchodźcy przebywający w pozaeuropejskich obozach. Dawałoby to szansę na zastosowanie zasady parytetu i spieszenie z pomocą tym, którzy najbardziej jej potrzebują, czyli kobietom i dzieciom. Co więcej uchodźcy nie ryzykowaliby życia, przeprawiając się przez morze i nie musieliby płacić za pomoc szmuglerom.
Polityka migracyjna a seksualność
Istnieją liczne badania dowodzące, że w społeczeństwach o bardzo niskim poziomie równouprawnienia przemoc mężczyzn względem kobiet jest zjawiskiem częstszym i bardziej akceptowanym niż w społeczeństwach egalitarnych; często ma ona też wymiar seksualny.
W słynącej z równouprawnienia Szwecji staje się to coraz bardziej widoczne. Najnowszym problemem stały się liczne przypadki molestowania seksualnego kobiet i nastolatek na publicznych basenach. Położony w centrum Sztokholmu basen Eriksdalsbadet wprowadził z tego powodu podział na męskie i kobiece jacuzzi, co w Szwecji, w której do tej pory nie były niczym dziwnym koedukacyjne sauny, jest całkowicie nowym zjawiskiem. Sprawcami molestowań są ponownie w przeważającej mierze młodzi uchodźcy. Krajowa Rada ds. Edukacji Seksualnej, która od 80 lat zajmuje się programem edukacji seksualnej w szwedzkich szkołach, domaga się jak najszybszego wprowadzenia specjalnych programów edukacyjnych dla młodych uchodźców. Minister Margot Wallström zasugerowała, żeby wziąć przykład z Norwegii i wprowadzić programy informujące o podziale ról płciowych w Szwecji dla wszystkich nowo przybyłych. Nie chodzi tu o ich stygmatyzowanie, ale raczej o racjonalizm i uświadomienie sobie, że mężczyźni przybywający z miejsc, w których kobiety nie poruszają się samodzielnie po ulicach i nigdy nie odsłaniają publicznie nóg, najprawdopodobniej potrzebują pomocy, by zrozumieć, jak wygląda rola i sytuacja prawna kobiet w ich nowym kraju. Kolejną pilną do rozwiązania kwestią jest ustalenie, jak odnosić się do przyjeżdżających do Szwecji małżeństw, w których jedna z osób, najczęściej kobieta, jest osobą nieletnią. Obecnie część gmin pozwala żonom, które mają więcej niż 15 lat, na zamieszkanie wspólnie z pełnoletnim mężem. Jest to jednak łamanie szwedzkiego prawa i kolejny problem różnic kulturowych, który wymaga otwartej dyskusji i zajęcia zdecydowanego stanowiska. Debata na ten temat właśnie się zaczęła.
Analizując kryzys uchodźców w Europie, warto uważnie przyglądać się Szwecji, bo widać w niej jak w próbówce pilne do rozwiązania kwestie oraz pytania, których nie wolno nie zadać. Kryzys uchodźców oznacza wiele wyzwań, wśród nich konieczność redefinicji dotychczasowych przekonań, na przykład na temat tego, czym jest otwarty, egalitarny rynek pracy. Nowoczesna europejska polityka migracyjna i integracyjna gwałtownie potrzebuje też uwzględnienia problematyki gender oraz zaangażowania feministycznych działaczek. Prawdziwa otwartość i wielokulturowość oznacza bowiem, że problem sytuacji kobiet w krajach, z których przybywają do nas uchodźcy, stał się także tematem europejskim. Naszym. Obserwując rozwój wypadków w Szwecji mogę powiedzieć tylko tyle, że unikanie przez lewicę nazywania związanych z wielokulturowością problemów najbardziej sprzyja prawicowym populistom. Socjaldemokraci, którzy zbudowali szwedzki dobrobyt, mają dziś najniższe notowania od czasu, kiedy zaczęto prowadzić w Szwecji sondaże, czyli od 1967 roku. O sondażowych wynikach Zielonych i Lewicy nawet nie warto wspominać. Triumfują za to Szwedzcy Demokraci. Żeby to zmienić – trzeba mieć odwagę złamania licznych lewicowych tabu i wprowadzenia zupełnie nowych i skutecznych rozwiązań, a przede wszystkim odpowiedzenia sobie na pytanie: jak być solidarnym i tolerancyjnym, a jednocześnie nie zaprzepaścić osiągnięć wielu lat pracy na rzecz równouprawnienia i egalitaryzmu.
***
Katarzyna Tubylewicz – pisarka, publicystka i tłumaczka literatury szwedzkiej (m.in. kilku powieści Majgull Axelsson i Jonasa Gardella). Autork powieści Własne miejsca i Rówieśniczki, współredaktorka książki Szwecja czyta. Polska czyta.
Czytaj także:
Kinga Dunin, Zgwałcony rok miłosierdzia
Niemiecka prasa o sylwestrze w Kolonii [zebrał Michał Sutowski]
Wojciech Tochman: Odpowiedzialność zbiorowa nie ma sensu
Kaja Puto, Jak nie rozmawiać o Kolonii
**Dziennik Opinii nr 28/2016 (1178)