Świat

Jak przegrać z żenującym populistą? Trzaskowski, Harris i cena unikania konfliktu

Progresywny i kompetentny liberał z partii rządzącej przegrywa ze skompromitowanym ultraprawicowcem, za którym ciągnie się niedawna dotkliwa porażka wyborcza. Brzmi znajomo? Właśnie opisałam zeszłoroczne wybory w USA.

6 listopada ubiegłego roku wielu doświadczonych obserwatorów amerykańskiej sceny politycznej przeżyło szok – Kamala Harris przegrała wybory we wszystkich kluczowych stanach oraz w głosowaniu powszechnym z „niewybieralnym” Donaldem Trumpem. Było mnóstwo czasu, by spojrzeć na kampanię Harris z dystansu i na trzeźwo, wyciągnąć wnioski i przemyśleć własne strategie. Zaryzykuję tezę, że sztabowcy odpowiadający za kampanię Rafała Trzaskowskiego tego nie zrobili.

Gra skojarzeń

Nie udawajmy, że wybory wygrywa się programem. Zwłaszcza prezydenckie – najbardziej personalne z możliwych, gdzie liczy się twarz, ton, emocja. Program można mieć najlepszy na świecie, ale wyborcy zapamiętują hasła i obrazy. Nieprzypadkowo do dziś wspomina się „podanie nogi” Wałęsy z 1995 roku czy „Yes, we can” Baracka Obamy. Kandydat musi budzić emocje i pozytywne skojarzenia – przynajmniej bardziej pozytywne niż przeciwnik.

Majmurek: Możemy jeszcze zatęsknić za ośmioma latami rządów PiS

Z tym Trzaskowski i Harris mieli problem już na starcie. Wyborcy wciąż kojarzą PiS głównie z programem 500 plus. A z czym kojarzy się Koalicja Obywatelska? W pierwszym odruchu: z Donaldem Tuskiem. Trzaskowski, zamiast zbudować własną tożsamość, działał pod jego szyldem. Harris miała podobny problem – przez lata była cichą wiceprezydentką, bez wpływu na decyzje, ale z pełną odpowiedzialnością za porażki administracji Bidena. Oboje nie potrafili się odróżnić, wyjść z cienia swoich liderów, stworzyć własnej, autentycznej marki.

Owszem, Harris miała pomysły, ale nie spotkały się one z uznaniem prezydenta. A zapytana wprost, co zrobiłaby inaczej niż on, odpowiedziała: „Nic”. Trzaskowski był w nieco lepszej sytuacji – nie zasiada w rządzie, nie jest posłem, działa samodzielnie jako prezydent Warszawy. Tym bardziej mógł i powinien był zaprezentować autorską wizję. A jednak nie zdecydował się ani na dystans wobec Tuska, ani na konkretne, chwytliwe hasła, które mogłyby oddać jego własny pomysł na prezydenturę.

Zamiast własnego przekazu – bezpieczne ogólniki. „Będę wychodził z inicjatywami”, „naprawię system sprawiedliwości”. Brzmi lepiej niż „nic bym nie zmienił”, ale to wciąż nie są słowa, które porwą miliony.

Ikonowicz: Pod dyktando skrajnej prawicy [Ikonowicz przed drugą turą]

Wymownym symbolem tej kampanii były czerwone korale – znak rozpoznawczy wyborczyń Trzaskowskiego. Symbol innej kandydatki – z minimalną ekspozycją medialną, mniejszym zapleczem, ale też autentycznością i entuzjazmem. Tak jak demokraci w USA zawdzięczają sympatyczne skojarzenie z kolorem zielonym albumowi Brat Charlie XCX, tak w Polsce gest przekazania korali stał się bardziej pamiętny niż cokolwiek, co zaproponował sam kandydat KO.

Internet żył memami o zieleni okładki albumu Charlie XCX i estetyką wspieraną przez młode artystki popowe, ale nie żył wystąpieniami kandydatki, nie żył jej wizją. Bo tej wizji po prostu nie było.

Milczenie o sukcesach to podarunek dla przeciwnika

Jeśli ktoś miał uwierzyć, że Harris i Trzaskowski są kompetentni, odpowiedzialni i „umiarkowani”, to należałoby pokazać konkretne sukcesy ich obozów politycznych. Z jakiegoś powodu sztabowcy uznali jednak, że to niepotrzebne.

Czy Trzaskowski przypomniał, że nauczyciele dostali ponad 35-procentowe podwyżki? Że pracownicy socjalni otrzymali dodatkowe 1000 zł brutto miesięcznie? Że samotnym rodzicom podwojono wsparcie z funduszu alimentacyjnego? Że trwają prace nad powiązaniem pensji nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem? Że obniżono część podatków? Że dzięki wytycznym ministry zdrowia i ministra sprawiedliwości realnie zwiększono w Polsce dostęp do aborcji ze względu na problemy ze zdrowiem psychicznym, mimo oporu w koalicji? Nie.

Parada bizarności [Majmurek podsumowuje kampanię]

Harris była równie powściągliwa. A przecież administracja Bidena miała czym się pochwalić: rekordowe inwestycje w infrastrukturę, działania proklimatyczne, rozszerzenie opieki zdrowotnej, wsparcie dla rodzin. Zamiast tego wrzucano wykresy na X/Twittera. Komunikacja ograniczona do ekspertów. A wyborcy? Mogą sobie wygooglować.

Znacie przysłowie o gołębiu i szachach?

Najgorszym doświadczeniem tej kampanii było słuchanie tego, co kandydaci mają do powiedzenia na temat migracji. Z szeregu nie wyłamał się Trzaskowski, próbując przekonać nas, że mur na granicy i niezgodne z polskim prawem zawieszenie możliwości ubiegania się o azyl to wspaniałe rozwiązania. Tylko że to PiS zbudował mur. A pomysł ten wzięli od Trumpa, który w kampanii w 2016 roku bez przerwy opowiadał o najpiękniejszym i najwspanialszym murze, jaki kiedykolwiek powstał – tym, który chciał zbudować na granicy z Meksykiem.

Kamala Harris nie jest lewaczką, a mur zaczyna podobać się demokratom [rozmowa]

Przekaz Harris i Trzaskowskiego był identyczny. Tamci wpadli na zbudowanie muru, ale to my naprawdę pilnujemy granicy. Tylko że całkiem niedawno (i całkiem słusznie) oboje krytykowali te pomysły. Kogo miało przekonać pozowanie na skrajną prawicę? Czy PiS i Trump to nieudolni hipokryci? Ci pierwsi najprawdopodobniej sprzedawali wizy uprawniające do wjazdu do Polski każdemu, kto mógł zapłacić, a drugi naciskał na swoją partię, by nie zgodziła się na zaproponowaną wspólnie przez demokratycznych i republikańskich senatorów ustawę Secure the Border, zakładającą zaostrzenie polityki na granicy z Meksykiem, bo przeszkodziłoby mu to w kampanii. Mimo to w tej dyskusji wychodzą na tych wiarygodniejszych.

Jeśli wyborca podejmuje decyzję o głosowaniu na podstawie stosunku do migracji, podoba mu się mur i uznaje, że jest on niezbędny dla zapewnienia bezpieczeństwa, to zagłosuje na Nawrockiego czy Trumpa. Jeśli wyborczyni dojdzie do wniosku, że mur jest tylko drogą „ozdobą”, a zawieszenie prawa do azylu czy możliwości ubiegania się o obywatelstwo nie będzie miało żadnych pozytywnych skutków, zaczyna mieć pewien problem. Tak, Polacy – podobnie jak Amerykanie – obawiają się migracji, wskazują na to wszystkie sondaże. Tylko można na to różnie odpowiedzieć. Trzaskowski i Harris dali się wpędzić w ślepy zaułek: próbowali grać w grę skrajnej prawicy – i przegrali.

Czy gdyby kampanie Harris i Trzaskowskiego nie popełniły wyżej wymienionych błędów, dziś żylibyśmy w mniej brunatnym świecie? Nie wiem. Być może bagaż niepopularnych rządów ich partii byłby zbyt potężny. Być może nie udałoby się przekonać większości ludzi do innego spojrzenia na migracje. Być może wreszcie, ich progresywny (jak na aktualne standardy USA i Polski) wizerunek wciąż byłby przeszkodą nie do przeskoczenia dla bardziej konserwatywnych wyborców, którzy ostatecznie i tak przechyliliby szale zwycięstwa na korzyść ich konkurentów.

Ku nowemu radykalizmowi: druga tura a sprawa lewicy

Ale stanie w rozkroku i powtarzanie argumentów skrajnej prawicy, będąc jednocześnie przeciwnikami i alternatywą dla tejże, jest kierowane absolutnie do nikogo. Czy jest choć jedna osoba, która uznała: tak, zagłosuję na nich, bo kupili mnie tym, że zmienili zdanie na temat muru i popierają ich aktualnie ci prawicowcy, którzy są pokłóceni z drugą stroną? Albo ktoś, kogo przekonały konkretne postulaty przedstawiane w ich kampaniach? Albo chociaż ktoś, kto potrafi te postulaty wymienić?

Może w przyszłości warto kierować kampanie wyborcze do prawdziwych ludzi, a nie do konceptów posklejanych z wyników badań fokusowych.

**

Karolina Wiśniowska – absolwentka prawa oraz filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autorka tekstów naukowych i publicystycznych z zakresu bioetyki, filozofii społecznej i filozofii prawa. Prywatnie fanka brytyjskiej popkultury i kibicka sportowa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij