Świat

Tak, Demokraci chcą wygrać te wybory

W pierwszej debacie Romney zaprezentował się jako kandydat, któremu na sercu leży dobro klasy średniej. Ryan obnażył co się kryje za tą zasłoną.

Po wiceprezydenckiej debacie wśród Demokratów poprawiły się nastroje: wiceprezydent Joe Biden wypadł wyraźnie lepiej niż Barack Obama tydzień wcześniej, a o to chodziło. Paul Ryan, kandydat Republikanów na wiceprezydenta, był raczej przeciętny. Nie odpowiadał na pytania, co w pewnym momencie rozdrażniło nawet prowadzącą debatę, weterankę dziennikarstwa Marthę Raddatz.

Na początku wyznanie: po debacie naprawdę polubiłem Bidena. Był lekko bezczelny, przerywał Ryanowi, gdy ten jego zdaniem mijał się z prawdą, czasami podnosił głos, a pierwszą wypowiedź swojego przeciwnika skwitował słowami (w wolnym tłumaczeniu): „To jest stek bzdur”. To było to, czego Demokraci i wszyscy na lewo od centrum, po raczej mizernej pierwszej debacie Obamy, oczekiwali. Bo Obama nie punktował Mitta Romneya, gdy ten mijał się z prawdą, nie atakował go i w efekcie zostawił ludzi z przekonaniem, że to plany Romneya dotyczące cięć w podatkach będą chronić klasę średnią, a nie podwyżki podatków dla najbogatszych i Obamacare.

Biden nadrobił ten brak charyzmy i wigoru Obamy: zwracał się do publiczności z ufnością w jej zdrowy rozsądek, powoływał na swój dorobek i – przede wszystkim – wytykał Ryanowi potknięcia. Chyba najlepszym momentem debaty była chwila, gdy po zaciekłej krytyce pakietu stymulacyjnego ze strony Ryana Biden wypomniał mu, że prawicowy kongresmen z Wisconsin dwukrotnie prosił go o pieniądze z tego pakietu dla swojego stanu.

Dałem się wciągnąć temu spektaklowi, tak jak moi znajomi, sympatycy Demokratów, z którymi oglądałem debatę. Wiem, że to tylko wrażenia, ale o zrobienie wrażenia właśnie w tej debacie chodziło. Stawką, o jaką grali Demokraci tym razem, nie było przekonanie nieprzekonanych – lub przynajmniej nie przede wszystkim. Amerykańska polityka w dużej mierze analizowana jest przez pryzmat psychologii kandydatów. Czwartkowy „New York Times” tłumaczył przegraną Obamy cechami jego charakteru, m.in. niechęcią do polegania na innych, a nie np. brakiem przygotowania, i stwierdził, że prezydent poddał się, zanim podjął walkę.

Za tego rodzaju analizami czai się pytanie: czy on w ogóle chce zostać prezydentem? W takiej sytuacji wrażenie, jakie sprawa kandydat, staje się pierwszorzędne, istotniejsze niż jego program. I choć zachowanie Bidena nawet przez niektórych lewicowych komentatorów zostało uznane za trochę przesadne, to podstawowy cel – wysłanie sygnału „Tak, chcemy wygrać wybory” – został osiągnięty.

Różnice między Obamą i Romneyem są bardzo wyraźne – choćby odmienne pomysły na podatki, służbę zdrowia czy świadczenia społeczne – ale ta debata zwróciła uwagę na jeszcze dwie kwestie, które dla Amerykanów są istotne. Pierwsza to polityka zagraniczna, a konkretnie wojny, w które Amerykanie są uwikłani. Druga to religia, a konkretnie aborcja.

Polityka zagraniczna od początku kampanii była słabym punktem Romneya i Ryana. Romney starał się zaczepiać obecnego prezydenta na tym froncie kilka razy, jednak w najważniejszej dla Amerykanów teraz kwestii – ataku na dyplomatów w Libii – strzelił sobie w stopę. Sprzeczne informacje, które docierały na temat tych wydarzeń (najpierw mówiono o ataku rozwścieczonego tłumu, potem o planowanym zamachu terrorystycznym), położyły się cieniem na jakości amerykańskich informacji wywiadowczych. Ryan, zachęcony pytaniem prowadzącej, próbował ten wątek wykorzystać, zarzucając obecnej administracji brak kompetencji i niewystarczającą ochronę placówek dyplomatycznych. Biden przypomniał w odpowiedzi, że to sam Ryan głosował za obcięciem funduszy na tę ochronę.

Gdy pojawiły się pytania o Afganistan, Republikanin nie był w stanie pokazać, czym się różnią propozycje jego i Romneya od planów Obamy i Bidena. Demokraci chcą się wycofać z Afganistanu w 2014 roku, przekazując kontrolę miejscowej armii. Ryan mówił, że data wyjścia powinna być uzależniona od „okoliczności”, jednak nie potrafił ich sprecyzować.

Różnicę między dwoma sztabami najwyraźniej było widać w kwestii Iranu. I Biden, i Ryan zapowiadali, że nie pozwolą, by Iran zbudował broń nuklearną. Biden podkreślał rolę sankcji i współpracy na forum międzynarodowym. Ryan z kolei sugerował, że militarne rozwiązanie również powinno być brane pod uwagę. Tym stwierdzeniem wysłał sygnał, że nie zawahaliby się z Romneyem zaryzykować życia amerykańskich żołnierzy i wciągnąć USA w kolejną wojnę, której duża część Amerykanów nie chce.

Pytanie o religię Martha Raddatz zadała wprost. Chciała wiedzieć, jak religijne przekonania Bidena i Ryana wpłyną na ich stosunek do obecnej legislacji w sprawie aborcji. Ryan, powołując się na stanowisko Kościoła katolickiego, którego jest członkiem, niemal wprost zapowiedział, że administracja Romneya dążyłaby do delegalizacji przerywania ciąży. Było to odejście od dotychczasowej strategii Republikanów, którzy starali się, jak mogli, unikać jednoznacznego stanowiska w tej sprawie. Biden, również katolik, powiedział, że choć prywatnie zgadza się ze stanowiskiem Kościoła w kwestii aborcji, nie będzie narzucał swoich przekonań ludziom innych wyznań i o innych poglądach. Wiele osób zwracało jednak uwagę, że nie tylko odpowiedź Ryana, ale też samo pytanie Raddatz wskazywało, że rozdział religii od państwa w Stanach Zjednoczonych to fikcja.

Stanowisko Ryana w kwestii aborcji i ewentualnej wojny z Iranem z pewnością da Demokratom amunicję na kolejną debatę – jeśli we wtorek Obama zechce ją wykorzystać. Podczas pierwszej konfrontacji Romney zaprezentował się jako umiarkowany kandydat, któremu na sercu leży dobro klasy średniej. Ryan obnażył neokonserwatyzm ukryty za tą zasłoną.

Czy debaty wiceprezydenckie mają znaczenie? W końcu wyborcy przy urnach nie głosują na wiceprezydentów; z tej perspektywy był to tylko rozrywkowy spektakl. Z drugiej strony debata taka jest testem, czy kandydaci na wiceprezydentów mają kwalifikacje potrzebne na tym stanowisku. Tym razem najważniejsze jednak było sprawdzenie, na ile pierwsza, fatalna dla Demokratów debata była tylko wypadkiem przy pracy, a na ile oznaczała faktyczną zamianą miejsc w wyścigu do prezydentury.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij