Inaczej niż Marks Piketty nie planuje obalenia systemu, lecz jego korektę. Względnie uratowanie kapitalizmu przed nim samym.
Idee ponoć mają konsekwencje. John Maynard Keynes mawiał, że większość decydentów politycznych to „niewolnicy teorii jakiegoś dawno zmarłego ekonomisty”. Jego samego za życia słuchano w radiu, czytano jego artykuły, a salonowi bywalcy z okolic londyńskiej Bloomsbury powtarzali jego bon moty i anegdoty – z politykami nie poszło mu już jednak tak łatwo. Elity Europy niespecjalnie przejęły się krytyką antyniemieckich reparacji – wody na młyn pruskich i wszelkich innych nacjonalizmów; brytyjski Skarb latami leczył się ze ślepej wiary w standard złota, fundując tym samym krajowi dekadę stagnacji; Franklin Delano Roosevelt postanowił w 1937 roku zrównoważyć amerykański budżet, cofając postępy Nowego Ładu o dobrych parę lat; w Bretton Woods nie wprowadzono systemu równowagi bilansów płatniczych w imię interesów USA – nowego hegemona kapitalizmu. Po latach „wychodziło na jego”, ale zmarły przedwcześnie autor Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza nie zdążył doczekać zwycięstwa własnych idei (zostawmy na inną okazję rozważania na ile wypaczonych przez establishmentowych epigonów).
Czy Thomas Piketty ma na to szanse? Ekonomiczną gwiazdą rocka już został: napisał wielkie tomiszcze, którego wstyd nie mieć na półce (jego Kapitał w XXI wieku – na wiosnę po polsku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej – pobił rekord najbardziej nieczytanego bestsellera księgarni Amazon); na jego wykłady ludzie walą tysiącami, a popularny komik Stephen Colbert sprzedawał nawet koszulki z wzorem najważniejszej idei książki – że mianowicie r jest większe od g (co ta ekonomiczna formuła znaczy, dowiecie się Państwo z lektury najbliższego numeru „Krytyki Politycznej”).
Napisano dziesiątki laurek i tyleż polemik; nobliści pisali o „najważniejszej książce dekady”, a republikańska prawica o nawrocie komunistycznego widma, które bogatych wyśle na szafot.
Inaczej niż Keynes Piketty nie stworzył (jeszcze?) żadnej wielkiej ani tym bardziej nowej teorii – jego Kapitał w XXI wieku bazuje na dość tradycyjnym, neoklasycznym modelu ekonomicznym. Inaczej niż Marks nie planuje też obalenia systemu, lecz jego korektę, względnie plan uratowania kapitalizmu przed nim samym; co więcej, nie jest całkowicie przekonany, czy aby duch dziejów z pewnością jemu i jego zwolennikom sprzyja. Bliżej mu chyba do Karla Polanyiego – podobnie jak autor Wielkiej transformacji Piketty oferuje nam błyskotliwą, ale i popartą solidnymi badaniami formułę opisu świata; kosztem pewnych uproszczeń i generalizacji (podobnie jak „podwójny ruch” Polanyiego, dychotomia wzrostu i zwrotów z kapitału u Piketty’ego nie wyczerpuje opisu realnych procesów dziejowych) sugestywnie oddaje istotę kluczowego konfliktu współczesności.
Podobny jest również historyczny moment – od czasu kryzysu finansowego na Wall Street zasypywani jesteśmy analogiami: a to do schyłku belle epoque, a to do krachu z 1929 roku, wreszcie do klęski nieudanej demokracji Weimaru. To sprawa drugorzędna, ile w tych porównaniach intelektualnej precyzji, a ile efekciarstwa – trudno zaprzeczyć, że początek XXI wieku to okres jakiegoś interregnum, przejścia z jednej do drugiej fazy kapitalizmu, naznaczonej chaosem teoretycznym, ale i wielkimi turbulencjami społecznymi.
Kluczowy w tym wszystkim – choć nie zawsze wyraźnie przez Piketty’ego wypowiedziany – jest polityczny charakter wielkich procesów i tendencji.
Tak jak standard złota czy utowarowienie pracy, pieniądza i ziemi – u Polanyiego – nie były emanacją praw przyrody, lecz wyrazem dążeń politycznych układu interesów sprzężonych z ideologią, tak też tendencja wzrastania nierówności wraz z rozwojem kapitalizmu (za wyjątkiem „anomalii” lat 1910–1970) to mechanizm potężny, niezwykle trudny do odwrócenia i związany z całym szeregiem czynników – ale jednak współokreślany decyzjami politycznymi.
Krytykując słynną krzywą Kuznetsa, wedle której wzrost nierówności miał trwać tylko do pewnego momentu rozwoju kapitalizmu, po nim zaś społeczeństwa miały się stawać na powrót bardziej egalitarne, Piketty nie odkrywa bynajmniej jakiegoś nowego „prawa”; wskazuje tylko generalną tendencję. Czy uda się ją odwrócić? Autor Kapitału… wskazuje na konieczne do tego instrumenty – z globalnym, progresywnym podatkiem majątkowym na czele. Zaraz jednak zastrzega, że w skali globalnej pomysł to utopijny. A może chociaż na poziomie Unii Europejskiej…?
Redystrybucja wielkich majątków to tylko jedna z propozycji – inne rozważają życzliwi krytycy i polemiści Piketty’ego, których eseje zamieszczamy w „Krytyce Politycznej” nr 39. Może trzeba sięgnąć głębiej – do instytucji rynku pracy, zarządzania korporacyjnego, regulacji świata finansów? A może w ogóle inaczej niż francuski ekonomista – zakwestionować dominujące teorie wartości, sięgając do klasyków z nurtu wiernego Keynesowi i jego uczniom?
To nie są dylematy akademickie – nie tylko dlatego, że Piketty pisze przede wszystkim dla ludzi, a nie dla ekonomistów. Kapitał w XXI wieku wywołał debatę zdaniem niektórych porównywalną z tą, jaką zainspirował wolnorynkowy guru Milton Friedman ze swym Wolnym wyborem przeszło czterdzieści lat temu. Nie bez powodu – wielka książka o nierównościach dotyka bowiem rzeczywistych i uzasadnionych lęków naszych społeczeństw. Obaw o los naszego świata i naszej demokracji – bo przecież, jak wskazuje inny nasz autor, Wolfgang Streeck, żadna debata o współczesnej demokracji nie ma sensu, jeśli najpierw nie zrozumiemy współczesnego kapitalizmu.
Tekst otwiera nowy, poświęcony nierównościom, numer „Krytyki Politycznej”, który dostępny będzie od 1 grudnia.
Czytaj także:
Thomas Piketty, Sposób na nierówności? Globalny podatek majątkowy!
Will Hutton, Kapitalizm po prostu nie działa. Oto kilka powodów
Thomas Piketty i inni: Oto nowa, demokratyczna architektura dla Europy – manifest ekonomistów, politologów i publicystów