Mimo pomyślnych testów świat nadal nie docenia rosyjskiej szczepionki. Nie pomaga jej to, że rosyjskie pionierstwo na niwie biochemii kojarzy się raczej z truciem ludzi niż z ich leczeniem.
Prestiżowe czasopismo medyczne „The Lancet” opublikowało rezultaty badań nad rosyjską szczepionką na koronawirusa. Ogólny wniosek jest taki, że rosyjska szczepionka jest bezpieczna i działa, chociaż do tej pory przeszła tylko pierwszą i drugą fazę badań – i to na niewielkich próbach. Trzecia faza badań, którą przeprowadza się na dużej i zróżnicowanej próbie, dopiero trwa.
O tym, że Rosja jako pierwszy kraj na świecie zarejestrowała szczepionkę na Sars-Cov-2, poinformował 11 sierpnia sam Władimir Putin. Nadano jej patetyczną nazwę Sputnik V, sugerując, że to równie epokowe wydarzenie jak pierwszy lot w kosmos.
Sputnikiem w COVID-19, czyli najlepszy powód, żeby zostać antyszczepionkowcem
czytaj także
Wyprodukowano nawet krótki filmik promocyjny, być może z myślą o młodszych pokoleniach, które już nie pamiętają sowieckiego podboju kosmosu.
Kreml oczekiwał płynących szerokim strumieniem gratulacji – w końcu szczepionka na koronawirusa mniej więcej od marca jest Świętym Graalem rodzaju ludzkiego. Zamiast tego pojawiło się wiele krytycznych uwag i ogólne niedowierzanie, że Rosjanom udało się tak szybko wypracować bezpieczny i efektywny preparat.
Społeczność naukowa miała kłopot, by merytorycznie ocenić jakoś rosyjskiej szczepionki, bo do czasu publikacji w „The Lancet” rosyjski zespół badawczy nigdzie nie zaprezentował pełnych wyników swojej pracy.
Ostrzegano, że zbytni pośpiech w pracach nad szczepionką na COVID-19 może wręcz zaszkodzić, bo zbyt słaba reakcja immunologiczna organizmu lub długoterminowe skutki uboczne zniechęcą ludzi do szczepień.
Krytykowano także polityzację pracy nad szczepionką, którą Kreml potraktował jak wyścig zbrojeń i zarejestrował rosyjski preparat, mimo że nie wszystkie konieczne fazy badań zostały ukończone.
Tak zwana „oficjalna Rosja”, czyli struktury państwowe i propagandowe, zareagowały nerwowo i wszystkie uwagi pod adresem Sputnika V uznały za kampanię dezinformacyjną zorganizowaną przez światowe media w celu dyskredytacji rosyjskiego osiągnięcia.
W tym samym czasie „nieoficjalna Rosja” kleiła memy o szczepionce, po której człowiek zamienia się w niedźwiedzia.
Badanie przeprowadzone przez niezależne Centrum Lewady w drugiej połowie sierpnia pokazało, że 54 proc. obywateli i obywatelek Rosji nie chce szczepić się rosyjską szczepionką, bo się jej boi. Gotowych na to było tylko 38 proc. respondentów, ale i to pod warunkiem, że szczepienie będzie bezpłatne.
Publikacja w piśmie „The Lancet” rozwiewa część wątpliwości zgłoszonych pod adresem Sputnika V. Przedstawione w artykule dane zostały przyjęte z ostrożnym optymizmem. To, że szczepionka na obecnym etapie badań jest bezpieczna, oznacza, że nie zaobserwowano poważnych i natychmiastowych skutków ubocznych u osób, którym ją podano. Za to wykryto u nich przeciwciała, a to znaczy, że szczepienie działa.
Teoretycznie po publikacji w „Lancecie” Rosja powinna zacząć zbierać pochwały ze wszystkich stron. Ale i tym razem świat się uparł i Rosji nie komplementuje. Nadal bowiem nie wiadomo, czy szczepionka buduje u ludzi trwałą odporność na COVID-19, a także czy nie wywołuje niepożądanych skutków ubocznych w długiej perspektywie.
W dodatku w wielu krajach pod wpływem ciepłej pogody i bezpiecznego lata pandemia ludziom spowszedniała i straciła swój apokaliptyczny czar. Nawet prezydent Polski Andrzej Duda palnął, że szczepienia na Sars-Cov-2 nie powinny być obowiązkowe.
czytaj także
Świat nie docenia rosyjskiej szczepionki także dlatego, że codzienna konsumencka intuicja ludzi jakoś bezpieczniej czuje się z etykietką „chemia z Niemiec” niż „sdiełano w Rossiji”. Nie pomaga to, że rosyjskie pionierstwo na niwie biochemii kojarzy się raczej z truciem ludzi niż z ich leczeniem.
Ledwie minął tydzień od momentu, kiedy Putin chwalił się, że szczepionkę testowała jego córka, a z Rosji przyszła wstrząsająca wiadomość o próbie otrucia Aleksieja Nawalnego, głównego rosyjskiego opozycjonisty. Nawalny poczuł się źle w czasie lotu z Tomska na Syberii. Pilot podjął decyzję o awaryjnym lądowaniu w Omsku. Tam polityk trafił do szpitala, gdzie lekarze kilkukrotnie zmieniali zdanie co do przyczyny jego nagłej choroby. Nawalny zapadł w śpiączkę, został podłączony do respiratora, w oficjalnych komunikatach informowano, że jego stan jest krytyczny. W szpitalu zaroiło się od ponurych mężczyzn w ciemnych garniturach. Żonie Nawalnego utrudniano dostęp do męża i kontakt z lekarzami.
Dwie doby trwała walka rodziny, przyjaciół i sympatyków Nawalnego o zgodę na przetransportowanie go do berlińskiej kliniki Charite, gdzie przebywa obecnie. Wciąż w śpiączce. Niemieccy lekarze postawili jednoznaczną diagnozę, którą potwierdziła kanclerka Angela Merkel. Nawalny został otruty substancją z grupy nowiczoków, czyli z tej samej, którą otruto rodzinę Skripalów w brytyjskim Salisbury w 2018 roku.
czytaj także
Nie, nie ma w tym żadnej logiki – jeśli ktokolwiek jeszcze uważa za sensowe pytać o logikę w kontekście działań rosyjskich władz. To jest paradoks. Z jednej strony Kreml pragnie międzynarodowego uznania swych zasług i osiągnięć, z drugiej zaś robi rzeczy, które w oczach światowej opinii publicznej niweczą nawet najzacniejsze osiągnięcia Moskwy.
Nowiczok przyćmiewa Sputnik i odbiera rosyjskim naukowcom być może całkiem należną im chwałę. Co wcale nie oznacza, że rosyjska szczepionka nie będzie cieszyć się powodzeniem. Na pewno będą ją od Rosji kupować kraje zaprzyjaźnione lub związane sojuszami z Kremlem. Wicepremierka Tatiana Golikowa pod koniec sierpnia na spotkaniu z Putinem mówiła o 27 krajach zainteresowanych preparatem, wśród nich wymieniła Kazachstan, Azerbejdżan, Wenezuelę i Brazylię. Priorytet ma Białoruś i jak nietrudno się domyślić, bardziej chodzi o ostentacyjne okazanie bratniej pomocy, podczas gdy w kraju trwają masowe antyłukaszenkowskie protesty. Mniej zaś o zdrowie Białorusinów.
Ale można sobie też wyobrazić inny scenariusz. Sytuacja epidemiologiczna jesienią staje się bardzo zła, gorsza niż wiosną. Szczepionek z zachodnich laboratoriów o wyższej renomie albo nadal nie będzie, albo popyt na nie wielokrotnie przewyższy podaż. Taka Polska zaś jest dziś półperyferyjnym krajem, który w kolejce po fiolki opracowane w Oksfordzie stoi gdzieś na szarym końcu. Gospodarka naszego kraju na pewno nie udźwignie drugiego pełnego lockdownu. Co robimy w takiej sytuacji? Kupujemy rosyjską szczepionkę na koronawirusa i zaszczepimy nią Polki i Polaków?