Od czasów wojny secesyjnej polityka rasowa nie dopuszcza w Ameryce do głosu polityki klasowej. Dopóki to się nie zmieni, ta wojna domowa będzie trwać.
NOWY JORK – Ameryka znajduje się w stanie wojny domowej. Nie tyle wybuchł nowy konflikt, co poprzedni nigdy nie dobiegł końca. Jego pierwsza runda, wojna secesyjna w latach 60. XIX wieku, zakończyła się porażką Konfederatów. Teraz jednak Konfederacja zaczyna zwyciężać. Stany Zjednoczone to dziś jeden kraj podzielony na dwie kultury.
Od samego początku Stany Zjednoczone były polem bitwy dwóch konkurencyjnych wizji. Według założycielskiego credo Ameryki, „wszyscy ludzie są równi”. W rzeczywistości jednak biali mężczyźni byli o wiele równiejsi niż wszyscy pozostali. Biali mężczyźni posiadali niewolników, odmawiali kobietom prawa głosu, odbierali ziemię i życie rdzennym Amerykanom.
czytaj także
Podczas wojny secesyjnej w latach 1861–1865 opowiadająca się za utrzymaniem niewolnictwa Konfederacja trzynastu południowych stanów, które postanowiły wystąpić z Unii, została pokonana przez dziewiętnaście stanów północnych, a następnie przez kilkanaście lat pozostawała pod okupacją rządu federalnego. Jednak po zakończeniu okresu „Rekonstrukcji” w 1877 roku Południe jeszcze przez prawie sto lat praktykowało systemowy rasizm – aż do chwili, gdy w 1964 roku Kongres Stanów Zjednoczonych uchwalił (głównie głosami demokratów z północy) ustawę o prawach obywatelskich, a rok później – o prawach wyborczych. Od tego momentu biali wyborcy z Południa zaczęli masowo opuszczać szeregi Partii Demokratycznej. Republikanie zaś przyjęli tak zwaną „strategię południową”, polegającą na blokowaniu każdej inicjatywy ustawodawczej, która dawałaby Afroamerykanom i innym grupom mniejszościowym jakiekolwiek nowe prawa, fundusze, status lub władzę.
Republikanie stali się w ten sposób partią Południa, a demokraci – Północnego Wschodu i Zachodniego Wybrzeża. Wyborcy ze Środkowego Zachodu i zachodnich stanów górskich wspierają różnych kandydatów. Przemysłowy region Wielkich Jezior głosował na demokratów, podczas gdy środkowo-zachodnie stany rolnicze i górskie najczęściej opowiadały się po stronie republikanów. Środkowy Zachód oraz stany górskie kultywują również kulturę białych osadników, wypierając rdzennych Amerykanów oraz azjatyckich i latynoskich imigrantów.
czytaj także
Prawo do posiadania broni to kolejna kwestia, która dzieli społeczeństwo na zwolenników na demokratów i republikanów. Republikańska kultura broni odzwierciedla te same siły, które kształtują jej anty-mniejszościowe poglądy. W doskonałej książce Loaded historyczka Roxanne Dunbar-Ortiz przypomina, że „dobrze zorganizowana milicja”, o której mowa w drugiej poprawce do konstytucji USA, gwarantującej prawo do posiadania broni, oznaczała watahy białych mężczyzn, którzy najeżdżali wioski rdzennych Amerykanów i polowali na uciekających niewolników.
Jak napisali Avidit Acharya, Matthew Blackwell i Maya Sen w niedawno wydanej książce Deep Roots: How Slavery Still Shapes Southern Politics, to dziedzictwo niewolnictwa i powojennej segregacji dało początek obecnej kulturze politycznej Południa. „To właśnie na obszarach, gdzie niegdyś mieszkało najwięcej niewolników, znajdziemy najwięcej białych oponentów Partii Demokratycznej, przeciwników programu wyrównywania szans i głosicieli poglądów, które można odbierać jako rasistowskie”.
Naomi Klein: Równość klasowa, płciowa i rasowa to koszmar populistycznej prawicy
czytaj także
Zarówno przed wojną domową, jak i po niej, biedni biali z Południa akceptowali swój niski status, ponieważ cenili własną wyższość nad jeszcze bardziej zdesperowanymi Afroamerykanami. W ten sposób polityka rasowa nie dopuściła do głosu polityki klasowej, dzięki której biedni biali i czarnoskórzy mogliby wspólnie domagać się lepszych usług publicznych, opłacanych z wyższych podatków ściąganych od białych elit.
Spośród dwudziestu sześciu senatorów reprezentujących dziś trzynaście stanów byłej Konfederacji, dwudziestu jeden to republikanie, a pięciu to demokraci. Z trzydziestu ośmiu senatorów reprezentujących obecnie dziewiętnaście stanów, które w 1861 roku należały do Północy, dwudziestu siedmiu to demokraci, a dziewięciu to republikanie (dwóch niezależnych senatorów, Bernie Sanders i Angus King, współpracuje z demokratami). Prezydent Donald Trump to geograficzna anomalia: rasista z liberalnego Nowego Jorku. Trump, gorący orędownik kultury białych mężczyzn z Południa, został odrzucony przez swój rodzimy stan (59% dezaprobaty we wrześniu 2018 roku). Więcej w nim Missisipi niż Manhattanu.
Podział kulturowy uwidocznił się w pełni w postępowaniu Senatu, który niedawno zatwierdził nominację Bretta Kavanaugha na sędziego Sądu Najwyższego USA. Obrońcami Kavanaugha w Senacie byli głównie biali mężczyźni z Południa i Środkowego Zachodu. Zbywali pytania o młodzieńcze ekscesy alkoholowe swojego kandydata – prawo do wyszumienia się to przecież przywilej białego mężczyzny! – a na stawiane mu oskarżenia odpowiadali atakami.
czytaj także
Procedurą zatwierdzenia kandydatury Kavanaugha z powodzeniem pokierował Mitch McConnell, senator z Kentucky, byłego stanu niewolniczego. Lindsey Graham z Karoliny Południowej, pierwszego niewolniczego stanu, który odłączył się od Unii w 1860 roku, najzacieklej bronił Kavanaugha w senackiej komisji sądownictwa, opisując stawiane kandydatowi zarzuty o napaść na tle seksualnym jako „najbardziej nieetyczny spisek, jaki widziałem, od kiedy działam w polityce”. John Kennedy z Luizjany, innego byłego stanu Konfederacji, nazwał przesłuchania „kosmicznym cyrkiem”.
Demokraci i republikanie tworzą partie nie tylko różnych kultur i regionów, ale także różnych gospodarek. Stany Północnego Wschodu i wybrzeża Pacyfiku przewodzą w dziedzinie zaawansowanych technologii, innowacji, szkolnictwa wyższego, dobrze płatnych miejsc pracy i dochodu na głowę mieszkańca. Południe pozostaje daleko w tyle. Biali mężczyźni z klasy robotniczej z Południowego i Środkowego Zachodu bronią swego statusu i przywilejów rasowych, ale także walczą o miejsca pracy w branżach, w których automatyzacja i wolny handel stale zmniejszają zatrudnienie.
czytaj także
Biali reprezentanci klasy robotniczej z Południa mogliby wiele zyskać, gdyby odwrócili się od republikańskiej polityki konfliktów rasowych, a wybrali politykę klasową. To przecież białe korporacyjne elity, a nie biedni Afroamerykanie, Latynosi i inne mniejszości odbierają białym z klasy robotniczej dobre szkoły publiczne, przystępną cenowo opiekę zdrowotną i bezpieczne środowisko. Zasiadający w Senacie biali mężczyźni z Południa rozgrywają wojnę kulturową częściowo po to, by chronić ultrabogatych sponsorów Partii Republikańskiej, którzy pełnymi garściami czerpią zyski z obniżek podatku dochodowego i deregulacji środowiskowych, podczas gdy partia wskazuje palcem kozły ofiarne – Afroamerykanów i Latynosów.
czytaj także
Słabnąca dominacja białych europejskiego pochodzenia w całej populacji prawdopodobnie pogłębiła różnice kulturowe w Ameryce w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Biorąc pod uwagę, że około 2045 roku ta grupa demograficzna stanie się mniejszością, amerykańska wojna domowa może się pogłębić. Będzie trwać, dopóki Amerykanie z klasy robotniczej wszystkich regionów, ras i grup etnicznych nie połączą sił, aby zażądać wyższych podatków i większej odpowiedzialności bogatych elit wielkiego biznesu.
**
Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio.