Śmierć trzyletniego Maksima Kuźmina adoptowanego przez amerykańską rodzinę ponownie wywołała dyskusję, kto może wychowywać rosyjskie sieroty.
Na początku roku przez Moskwę przeszedł Marsz przeciwko łajdakom. Na ulice wyszło wówczas dwadzieścia tysięcy ludzi – opozycji przez pół roku nie udało się zgromadzić takiego tłumu. Oburzenie Rosjan wywołała ustawa zakazująca adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów. Za jej inicjatora uchodzi prezydent Władimir Putin. Zakaz był odpowiedzią na przyjęcie przez Kongres USA prawa, które uniemożliwia Rosjanom podejrzanym o łamanie praw człowieka uzyskanie wizy i zamraża ich majątki znajdujące się na terenie Stanów Zjednoczonych.
„Nowaja Gazieta” zorganizowała nawet zbiórkę podpisów w internecie pod wnioskiem o rozwiązanie Dumy. Wprawdzie rozpatrywanie wirtualnych petycji nie jest zapisane w rosyjskim prawie, ale była to świetna okazja do przetestowania wiarygodności Putina – na jednej z konferencji prasowej powiedział, że Duma powinna rozpatrywać internetowe wnioski, jeśli podpisze je ponad sto tysięcy osób.
Zwolennicy ustawy – czyli około połowy Rosjan i niemal wszyscy deputowani – twierdzili, że ma ona chronić adoptowane dzieci, nad którymi po wyjeździe z kraju nie ma żadnej kontroli. Inni mówili wprost, że w zagranicznych adopcjach tak naprawdę chodzi o handel ludźmi.
Rzecznik oskarża
Sprawa powróciła, wzbudzając burzliwą dyskusję, gdy pojawiły się pierwsze informacje o śmierci trzyletniego Maksima Kuźmina, który od niedawna mieszkał w Teksasie. Według szeryfa Marka Donaldsona dziecko straciło przytomność podczas zabawy. Mimo szybkiej reakcji lekarzy nie udało się go uratować – chłopiec zmarł w szpitalu.
Chociaż policja nie znalazła żadnych dowodów, że do śmierci Maksima doszło w inny sposób, rosyjski rzecznik praw dziecka Paweł Astachow wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że Kuźmin został pobity przez przybraną matkę i zmarł, nim przyjechała karetka. Oskarżył też Departament Stanu USA, że nie pomaga rosyjskiej stronie w wyjaśnieniu przyczyn śmierci dziecka. Co innego twierdzi jednak korespondent „Kommiersanta” w USA Kirił Bielaninow – śledztwo cały czas jest w toku, rosyjscy dyplomaci mogą odwiedzać rodzinę zastępczą, a Departament Stanu obiecał pomoc.
Astachow został ostro skrytykowany przez dziennikarzy i publicystów za bezpodstawne oskarżenie i za to, że nie interesuje się, ile dzieci umiera w Rosji. Na konferencji prasowej postanowił wziąć odwet – stwierdził, że to pedofile chcą jego odejścia ze stanowiska… Natomiast o krytykujących go rosyjskich dziennikarzach powiedział, że są „albo ślepi, albo głupi”.
Po co oddawać dzieci za granicę? Sami je wychowamy
Władze zdają sobie sprawę z emocji, jakie wywołuje kwestia adopcji dzieci, postanowiły więc pójść za ciosem i zorganizować marsz pokazujący, że Rosjanie nie zgadzają się na to, żeby Amerykanie „handlowali” ich dziećmi i je „zabijali”. Oficjalnym organizatorem protestu zorganizowanego 2 marca był ruch Rosyjskie Matki, a jego celem – spowodowanie powrotu do kraju brata Maksima Kuźmina, Kiriła, i wprowadzenie zakazu adopcji przez obywateli innych państw niż Federacja Rosyjska. W przeciwieństwie do opozycyjnych akcji, trasa demonstracji została bez problemu ustalona z władzami Moskwy.
Na dwa dni przed marszem w internecie pojawiły się ogłoszenia, w których oferowano od 400 do 700 rubli (od 40 do 70 złotych) za udział w nim – wyższe kwoty proponowano osobom o „charakterystycznych słowiańskich rysach”. Gdy sprawa wyszła na jaw, Rosyjskie Matki obwiniły o zamieszczenie ogłoszeń „opozycję i oponentów politycznych”: „Im płaci Departament Stanu USA, przez ostatnie trzydzieści lat niszczą tradycyjną rodzinę, obniżają rosyjską demografię” – powiedziała „Kommiersantowi” Irina Biergsiet.
2 marca z bulwaru Gogola do skweru Nowopuszkińskiego przeszło około dwunastu tysięcy osób. Protestujący mieli ze sobą flagi Jednej Rosji, jej młodzieżówki Młodej Gwardii i Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. Było też wiele emblematów organizacji prawosławnych, a także zdjęć zmarłych sierot. Skandowano: „Wolność – Ojczyzna – Putin” czy „Dziecko to nie towar”. Na pytanie dziennikarki „Nowej Gaziety” Jekateriny Fominy, przed kim bronią dzieci, jedna z uczestniczek odpowiedziała: „Od wszystkiego: od napaści, od tych pedofilów. Nie ma po co oddawać ich za granicę, sami możemy je wychować”.
Znajdź winnego i wygraj wybory
Cała ta afera zupełnie przykryła problemy rosyjskiego systemu adopcji, który bardzo kuleje; zapomniano też, że domy dziecka nie są najlepszym miejscem dla dzieci. Ale nie o dobro dzieci przecież tu chodzi, ale o to, żeby zwiększyć poparcie – marsz i radykalne oświadczenia urzędników państwowych wpisują się w strategię budowania konserwatywnej większości, którą przyjęły rosyjskie władze. Antyamerykańska histeria dobrze się w takich przypadkach sprawdza.