Ludzie przyzwyczajeni do podróżowania bez żadnych uciążliwości nagle poczuli na własnej skórze, czym jest dyskryminacja na lotnisku czy na granicy. To w zasadzie nieuniknione, skoro ogranicza przenoszenie wirusów. Warto jednak zastanowić się nad moralnym usprawiedliwieniem takiej polityki.
Historia gospodarcza pokazuje, że epidemie są potężną siłą wyrównawczą. Najczęściej przywoływany przykład (dla którego mamy również najwięcej danych) to dżuma, która zaatakowała Europę w połowie XIV wieku. W niektórych miejscach jej ofiarą padła nawet jedna trzecia mieszkańców.
Spadek gęstości zaludnienia sprawił, że zmniejszyła się ilość dostępnej siły roboczej, wzrosły ceny, doszło zatem do ograniczenia nierówności i zmian instytucjonalnych, które, jak twierdzą niektórzy historycy gospodarczy, np. Guido Alfano, Mattia Fochesato i Samuel Bowles, miały długofalowe skutki dla europejskiego wzrostu gospodarczego.
Według przywoływanych autorów, w Europie Południowej rosnący w siłę pracownicy napotykali na restrykcje w poruszaniu się oraz ograniczenia pozagospodarcze narzucane przez miejscowych włodarzy. Jednak w Europie Północnej, gdzie instytucje feudalne nie były aż tak mocne, po epidemii dżumy pracownicy zyskali większą swobodę i stali się drożsi, co położyło podwaliny pod postęp technologiczny, a ostatecznie – pod rewolucję przemysłową.
Naomi Klein przestrzega przed koronawirusem kapitalizmu i doktryną szoku czasów pandemii
czytaj także
Mamy za sobą tylko trochę ponad dwa miesiące z koronawirusem, a oto już pojawiają się pierwsze zmiany w gospodarce. Wiele z nich uda się łatwo odwrócić, jeżeli epidemia zostanie szybko opanowana i powstrzymana. W przeciwnym razie mogą zostać z nami na dłużej. Jednocześnie, jak w przypadku każdego ekstremalnego wydarzenia, epidemie rzucają nagle światło na pewne zjawiska społeczne, których istnienie co prawda podejrzewamy, jednak często je ignorujemy lub wolimy o nich nie myśleć.
„Dyskryminacja statystyczna”
Weźmy na przykład kwestię obywatelstwa i statystycznej dyskryminacji. Nie dalej jak rok temu, podróżujący na wjeździe do Wielkiej Brytanii stawali albo w krótszej kolejce jako obywatele Zjednoczonego Królestwa lub innego unijnego kraju, albo w znacznie dłuższej, przeznaczonej dla obywateli reszty świata. Taki podział wydawał się logiczny z uwagi na swobodny przepływ pracowników w ramach UE. Mniej więcej rok temu zasady uległy jednak zmianie. Teraz w kolejce ekspresowej oprócz obywateli brytyjskich (jakże by inaczej) i unijnych stają obywatele USA, Kanady, Australii, Nowej Zelandii, Japonii, Singapuru i Korei Południowej.
Na pierwszy rzut oka taka zbieranina różnych krajów wydaje się szokująca: próżno szukać tu bowiem jakiegoś wspólnego politycznego mianownika czy kryterium. Nie istnieje żadna organizacja polityczna, która skupiałaby tylko i wyłącznie te właśnie kraje.
Decyzja o tym, kto będzie szybciej obsługiwany, zapadła jednoznacznie według kryterium dochodowego (produkt krajowy brutto per capita) i niskiego prawdopodobieństwa, że obywatele tych właśnie krajów będą szukać pracy lub spróbują nielegalnie zamieszkać w Wielkiej Brytanii. Zatem oparto się tutaj na „dyskryminacji statystycznej”: przedstawiciele innych narodowości będą bardziej szczegółowo kontrolowani nie dlatego, że jako jednostki są bardziej podejrzani, lecz dlatego, że cała grupa, do której należą jest z definicji „podejrzana”.
Ci, którzy korzystają na takich przepisach, raczej niewiele się nad nimi zastanawiają. Zwłaszcza Europejczycy, którzy w związku z porozumieniem z Schengen przyzwyczaili się do podróży między krajami unijnymi bez dokumentów, do większości innych państw – bez wizy, przy czym wszędzie witano ich z otwartymi ramionami (z powodu ich wysokich dochodów). Jak wskazywał Zygmunt Bauman, prawo do podróżowania stało się dobrem luksusowym. Jeżeli ktoś jednak przez lata nie napotyka praktycznie na żadne przeszkody w podróżowaniu, będzie zakładać, że jest to coś normalnego, danego raz na zawsze. I nie będzie się zbytnio zastanawiać nad tym, co spotyka innych – raczej założy, że taki już ich smutny, acz pewnie nieunikniony los.
czytaj także
Wraz z wybuchem epidemii USA wstrzymały lub ograniczyły loty do krajów zaatakowanych przez wirusa, a na specjalną listę podróżujących trafili obywatele Chin, Iranu, Korei Południowej i Włoch, którym nakazano kwarantannę przez pierwsze dwa tygodnie po przylocie: „Należy unikać komunikacji publicznej, taksówek i wspólnych przejazdów. Należy unikać zatłoczonych miejsc (centrów handlowych i kin) oraz ograniczyć przebywanie w miejscach publicznych” – nakazywał komunikat. Od organizatorów pewnej konferencji, w której miałem wziąć udział w Waszyngtonie zaledwie kilka dni temu, 24 godziny przed jej rozpoczęciem otrzymałem wiadomość: „Uprasza się osoby zaproszone na konferencję, które w ciągu ostatnich 14 dni odwiedziły kraj sklasyfikowany przez CDC na 3. poziomie zagrożenia (obecnie Chiny, Iran, Włochy i Japonia) o nieuczestniczenie w żadnych spotkaniach”. Niedawno Izrael objął podobnymi zasadami obywateli Francji, Niemiec, Hiszpanii, Austrii i Szwajcarii.
Chiny i Iran to stali bywalcy na amerykańskich czarnych listach, w których sporządzaniu przy każdej, najbłahszej okazji lubują się amerykańscy ustawodawcy. Jednak obecność w ich towarzystwie Korei Południowej, a co ciekawsze również Włoch, była nie lada niespodzianką. Niektórzy moi włoscy znajomi i osoby wracające z Włoch z niedowierzaniem odniosły się do tej „statystycznej dyskryminacji”. Nagle bowiem okazało się, że trafili do tego samego worka co obywatele krajów poddawanych „statystycznej dyskryminacji” raz na jakiś czas lub wręcz rutynowo, jak ma to miejsce w przypadku podróżujących w dowolnym kierunku Afrykanów.
Zatrzymanie z przeszukaniem
Popadnięcie w niełaskę to zawsze jest szok. A w połączeniu z próbami powrotu do łask sprawia, że rodzą się pytania: czy danego typu dyskryminacja statystyczna jest uzasadniona w pozostałych przypadkach? Program „stop and frisk” (zatrzymanie i przeszukanie, stosowany przez policję niemal wyłącznie wobec Afroamerykanów i Latynosów – przyp. red.), wprowadzony w Nowym Jorku przez burmistrza Michaela Bloomberga, to jeden z przykładów takiego podejścia.
Prawo do podróżowania stało się dobrem luksusowym.
Był on oparty na profilowaniu rasowym. U jego podstaw leżała ta sama logika, co w przypadku kontroli granicznych w Wielkiej Brytanii: odsetek przestępstw popełnianych przez Afroamerykanów jest znacznie wyższy niż ich odsetek wśród mieszkańców Nowego Jorku. Wprowadźmy zatem program, który będzie polegać na zatrzymywaniu i przeszukiwaniu głównie Afroamerykanów.
Widać zatem, że wszystkie te trzy polityki: kontrolę graniczną, „stop and frisk” oraz ograniczenia związane z wirusem, łączy ta sama koncepcja. Pierwsze dwie są w znacznym stopniu skierowane przeciwko ludziom uboższym. Trzecia, bardziej demokratycznie, dotyczy wszystkich i zależy tylko od tego, gdzie akurat wirus sieje największe spustoszenie. To właśnie dlatego nagłe zastosowanie jej wobec tych, którzy normalnie nie są przedmiotem podobnej dyskryminacji statystycznej, było tak szokujące. Wirus wyrównał szanse i zmusił niektórych z nas do zastanowienia się nad słusznością rozwiązań, które wykorzystują dane statystyczne na temat danej grupy jako uzasadnienie do dyskryminowania jednostek.
Robimy „rozpoznanie bojem”, bo na tę epidemię nie ma algorytmu
czytaj także
Polityka oparta na dyskryminacji statystycznej jest w zasadzie nieunikniona: dla władz oznacza oszczędność czasu (jak w przypadku kontroli granicznych), prowadzi jakoby do obniżenia przestępczości (chociaż w Nowym Jorku spadła ona ze względu na wysłanie na ulice dodatkowych patroli policji) i ogranicza (miejmy nadzieję) przenoszenie wirusów. Warto się jednak zastanowić nad moralnym usprawiedliwieniem takiej polityki, która zastępuje odpowiedzialność indywidualną odpowiedzialnością zbiorową, a wręcz narzuca w pewien dorozumiany sposób zbiorowe poczucie winy.
**
Branko Milanović jest serbsko-amerykańskim ekonomistą. Specjalizuje się w badaniach rozwoju i nierówności. Jest autorem ośmiu książek, w tym Global inequality (2016) i Capitalism, Alone (2019). Na Twitterze: @BrankoMilan
Artykuł jest wspólną publikacją magazynów Social Europe i IPS-Journal. Publikację polskiego tłumaczenia dofinansowano ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów-Antkowiak.