Jaka kara byłaby odpowiednia dla naszych zdegradowanych patriarchów? Może zamknąć ich w jednej wielkiej sali pełnej super-hiper seks-gadżetów i niech tam sobie używają, z dala od kobiet, do imentu?
Czasem trzeba pożal się Boże „stratega” ruchu alt-right, by uchwycić trafną perspektywę. Steve Bannon stwierdził niedawno w wywiadzie, że ruch #MeToo „jest wymierzony w patriarchat” i „chce wymazać dziesięć tysięcy lat historii”. To akurat prawda. Za to z każdą kolejną rewelacją opatrzoną hasztagiem #metoo coraz trudniej powstrzymać się od śmiechu na myśl, że patriarchat miałby być tym samym co cywilizacja.
Przyzwyczajono nas wyobrażać sobie patriarchat jako monumentalne przedsięwzięcie, pełne powagi i dostojeństwa, a tak potężne, że od tysiącleci twardo trzyma kobiety (i młodych mężczyzn) w ryzach. Patriarchat przez wieki lubował się w wielkich słowach: Honor, Tradycja, Autorytet, Chwała. W świecie materialnym patriarchat manifestuje się w piramidach i drapaczach chmur, w prostych liniach starożytnej greckiej świątyni i w neoklasycznym majestacie stolic dziewiętnastowiecznej Europy. Patriarchat uświetnia każdy uroczysty rytuał szpalerami żołnierzy w nieskazitelnych mundurach i patosem defiladowej muzyki.
czytaj także
Nadzy i marni
A dziś, gdy możni panowie – tu mąż stanu, tam rekin biznesu – jeden po drugim padają ofiarą ruchu #MeToo, jak żałośnie ten patriarchat wygląda! Dziś już wiemy na przykład, że mało rozgarnięty centrysta Charlie Rose nie tylko lubi stroić się w spodnie od Versacego, ale lubi też je zrzucać w gabinecie i paradować nagusieńki wśród żeńskiego personelu swojego biura. Takoż Steve Wynn, miliarder i magnat z Las Vegas.
Matt Lauer, który miał przydawać powagi i fasonu programowi Today, trzymał w biurku torbę pełną seks-gadżetów – tak na wszelki wypadek, by niczego mu nie zabrakło, gdyby zdołał zwabić jakąś młodą kobietę. Prezydent najpotężniejszego mocarstwa świata – słyszymy – zapłacił prostytutce za to, by obsiusiała go w łóżku moskiewskiego hotelu, a wielką frajdę sprawiało mu bicie po tyłku egzemplarzem magazynu „Forbes” z własną podobizną na okładce.
Feministki już dawno przedarły się przez spowijające patriarchat obłoki chwały i wyciągnęły na światło dzienne jego nieusuwalne okrucieństwo i przemoc. Rzadko jednak kwestionowałyśmy jego powagę. Weźmy choćby feministyczne przekonanie o tym, że gwałt nie jest aktem seksualnym, lecz aktem dominacji. Gwałciciel nie czerpie seksualnej przyjemności, on tylko egzekwuje odwieczną męską władzę. Wykonuje zatem coś w rodzaju pracy – w służbie całej męskiej elity, do której należy jako równy wśród równych. Feministyczne rozważania o męskiej przemocy rzadko zahaczają o seks – a więc o przyjemność – z męskiej perspektywy. Przyzwyczaiłyśmy się traktować gwałt i każdą napaść seksualną jako przejawy władzy mężczyzn nad kobietami, a być może także konieczne od czasu do czasu ostrzeżenie – swego rodzaju informację publiczną skierowaną do kobiet.
czytaj także
Tymczasem rosnąca góra oskarżeń o molestowanie seksualne przez wpływowych i bogatych mężczyzn sugeruje, że feminizm podchodził do patriarchatu z powagą, na którą ten w żadnej mierze nie zasługuje. Może tu wcale nie chodzi o wieczną reprodukcję relacji władzy, może tym panom po prostu chce się poswawolić. Gdy tylko wymkną się spod oka nianiek, guwernantek i żon, natychmiast zaczynają podjadać cukierki.
Jedna z oskarżycielek byłego „doradcy Hillary Clinton do spraw wiary” opowiadała, że przyglądał się jej obleśnie, „jakby była kanapką” – nie człowiekiem, nie śliczną dziewczyną nawet, ale smakowitą przegryzką. Wiemy ponad wszelką wątpliwość, że właśnie taki stosunek do kobiet miał Harvey Weinstein. Zatrudniał alfonsa, by wyszukiwał mu dziewczyny w każdym mieście, w jakim miał się zjawić, bo filmowemu magnatowi nie mogło zabraknąć rozrywki. Męska roszczeniowość, jaka przebija z tej historii, przywodzi na myśl Newta Gingricha opowiadającego, że czuje się jak „szczęśliwy czterolatek, który budzi się co rano z nadzieją na ciastko”.
czytaj także
Cukierki dla władzy
Od biedy można by się nawet wysilić na odrobinę oschłego współczucia dla sponiewieranego robotnika, który wraca z pracy do domu i tłucze albo gwałci swoją żonę. Jak inaczej mógłby posmakować władzy nad drugim człowiekiem? Jednak wielu negatywnych bohaterów skandali o molestowanie miało pod dostatkiem tej władzy, prestiżu i pieniędzy. Nie mogli się uskarżać na niedosyt przyjemności i uwielbienia w codziennym trudzie. To goście pięciogwiazdkowych hoteli, właściciele prywatnych odrzutowców. Świta gorliwych asystentów spełnia ich zachcianki na każde skinienie.
A jednak wyciągają łapy po cukierki. Nie mogą się powstrzymać. Przez londyński Presidents Club przewinęły się setki bankierów i multimilionerów, obscenicznie nagabujących kelnerki w krótkich spódniczkach. Nie zapominajmy też o seks-imprezach u Dominique’a Strauss-Kahna, podczas których uległe prostytutki spełniały fantazje biznesmenów i oficjeli z MFW. Długo by wymieniać: orgie u Berlusconiego. Trump chełpiący się obmacywaniem niczego niespodziewających się kobiet. Bill Clinton i niesławna plama na niebieskiej sukience stażystki w Białym Domu. A jeśli cofniemy się do lat 50., do listy dołączy Hugh Hefner ze swoimi „króliczkami”, bo „playboy” nie może się obyć bez nieskończonego korowodu dziewcząt do towarzystwa.
czytaj także
Zabawy – i ogólniej, pogoni za przyjemnością – nikt dotąd nie uznał za motor napędowy historii, a może warto wziąć to pod rozwagę. Spójrzmy jeszcze raz na monumentalne relikty imperialnej architektury od Londynu po Madryt. Skąd wzięło się bogactwo, za które wzniesiono te budowlane cuda? Z wojen, rzecz jasna – z podbojów. A czym jest wojna? Wojna to piekło, mówią niektórzy. Ale wojna to również największa męska przygoda – szczególnie dla tych panów, którzy ją oglądają z bezpiecznej odległości.
Zabawy – i ogólniej, pogoni za przyjemnością – nikt dotąd nie uznał za motor napędowy historii, a może warto wziąć to pod rozwagę.
Przez ostatnie dziesięć tysięcy lat, od podbojów Cesarstwa Rzymskiego, przez najazdy wikingów, po krucjaty i globalne wojny XX wieku, wojna zawsze dawała sposobność, by zdobywać przemocą majątek i kobiety. Plądrować i gwałcić. Honoru i chwały, choćby pośmiertnej, wojna też nie skąpi – ale „cywilizacja” to to nie jest.
Co więc ma sobie myśleć kobieta XXI wieku, gdy przeciera sobie drogę przez gruzowisko patriarchatu? Po pierwsze, powinna śmiać się w głos z każdego przejawu męskiej i klasowej bufonady, jaki napotka. Przypomnieć sobie, że ten prezydent, tamten wielki artysta czy ów naukowiec lubi, w zaciszu gabinetu, wymachiwać penisem przy obcych kobietach. Powinna pamiętać, że czarnoksiężnik z krainy Oz okazał się tylko wrednym klaunem. A potem może się zastanowić nad tym, jaka kara byłaby odpowiednia dla naszych zdegradowanych patriarchów. Może zamknąć ich w jednej wielkiej sali pełnej super-hiper seks-gadżetów i niech tam sobie używają, z dala od kobiet, do imentu?
czytaj także
A kiedy już się to stanie, wtedy kobiety (a zaliczam do nich także mężczyzn, którzy kontestują dziś patriarchat) być może zechcą spojrzeć w przyszłość i zastanowić się, jak może wyglądać świat podporządkowany nie męskiemu, a kobiecemu pragnieniu przyjemności. Czy byłby mięciutki, cały na tęczowo? Czy tętniłby własnym pulsem nieznanych rozkoszy i transgresji?
Tekst ukazał się na portalu baffler.com. Publikacja za zgodą autorki. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.