Od lat toczy się kulturalna dyskusja na temat etyki przetrzymywania ludzi bez procesu, ale w żaden sposób nie przekłada się ona na rzeczywistość.
Guantanamo this, Guantanamo that. Niesławny obóz na Kubie jest znów trendy, a to ze względu na strajk głodowy, który trzydziestu jeden osadzonych podjęło w lutym tego roku. Obecnie strajkuje sto ze stu sześćdziesięciu sześciu osób przebywających w obozie. Mimo protestów ze strony Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego są one poddawane przymusowemu karmieniu. W tym kosztującym 150 milionów dolarów rocznie (czyli 900 tysięcy na głowę) więzieniu od ponad roku nie pojawił się nikt nowy. Nie licząc oczywiście czterdziestu osób dodatkowego personelu medycznego, który zajmuje się wkładaniem więźniom rur do nosa i przepychaniem ich w dół, do żołądka.
Z tych stu sześćdziesięciu sześciu osób osiemdziesiąt sześć uniewinniono. Od jakiegoś czasu czekają na transport do domu. Pomijając mniej lub bardziej oczywiste problemy biurokratyczno-legislacyjne, które opóźniają w nieskończoność ten proces, rząd ma z większością tych ludzi pewien problem. Mianowicie są z Jemenu, więc strach ich puścić. Lepiej trochę potrzymać, niech się Jemen uspokoi. Ze stu sześćdziesięciu sześciu więźniów tylko trzech skazano, a kolejnych sześciu jest aktualnie sądzonych. Reszta wisi w próżni.
Jak wiadomo, Obama uczynił zamknięcie Guantanamo jednym ze swoich priorytetów w kampanii wyborczej. Powtórzył obietnicę w 2009, w drugim dniu urzędowania.
Podobnie jak tysiące oburzonych na całym świecie zgadza się, że obóz jest wyjątkowo niefunkcjonalnym narzędziem do walki z terroryzmem i prawdopodobnie produkuje więcej przyszłych wrogów Ameryki, niż jest w stanie pomieścić.
Mimo że dziennikarze instruują prezydenta, jak krok po kroku zamknąć Guantanamo, Obama ogranicza się do wyrażania ubolewania: „Oczywiście, Pentagon robi, co może, żeby poradzić sobie z sytuacją”.
2 maja magazyn „Slate” opublikował fragmenty dziennika Mohamedou Ould Slahi, który przesiedział w obozie jedenaście lat. Lektura tych prostych, obejmujących pięćset stron zapisków nie wymaga żadnego komentarza. Ale „w Guantanamo, jak się wydaje, im mniej zawiniłeś, tym bardziej jesteś w potrzasku”, pisze Amy Davidson dla „New Yorkera”. System zwolnień, transferów, przesłuchań i decyzji nie podlega żadnej logice; wszystko – łącznie ze zwolnieniem Mohamedou Ould Slahi – odbywa się przypadkiem.
O Guantanamo mówi się od niemal jedenastu lat. Dyskusja przychodzi falami, od czasu do czasu pojawiają się protesty pod Białym Domem, potem wszyscy rozchodzą się do domów.
Wszyscy poza tymi osiemdziesięcioma sześcioma (przynajmniej!) osobami, które teoretycznie już dawno powinny być w domu, ale uwięził je nierealny świat rodem z Kafki.
W mediach i na uniwersytetach toczy się kulturalna dyskusja na temat etyki przetrzymywania ludzi bez procesu, ale w żaden sposób nie przekłada się ona na rzeczywistość. Nic dziwnego, że ludzie ci wolą umrzeć, niż tułać się gdzieś między życiem a śmiercią.
W liście z 25 kwietnia do sekretarza obrony, Chucka Hagela, szef Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, Jeremy Lazarus, przypomina, że podtrzymywanie życia bez zgody pacjenta narusza podstawy etyki lekarskiej. ONZ klasyfikuje przymusowe karmienie jako torturę. Anonymous zapowiadają masowe protesty na 17–19 maja. „Zamkniemy Guantanamo”, twierdzą haktywiści, nawołując do powszechnej mobilizacji.
Guantanamo od tygodnia znów jest na pierwszych stronach gazet. Jak długo jest w stanie się tam utrzymać? 7 maja w Waszyngtonie odbyła się konferencja na temat dronów, które konkurują o uwagę tych, którzy przejmują się zagadnieniami tak odrealnionymi jak łamanie praw człowieka, i od pewnego czasu wypierają problem obozu na Kubie. Konferencji zorganizowanej przez „New America Foundation” nadano zabawny, niefrasobliwy tytuł: The Dron Next Door. Podano ciasteczka, pomówiono o nowych technologiach. Ostatecznie drony czy Guantanamo to tylko przyczynki do dyskusji dla dobrze odżywionych amerykańskich dzieciaków, które przyjechały do stolicy studiować w najbardziej prestiżowych uczelniach w kraju. Niech się wprawiają w retoryce. Jednocześnie inny think tank, Freedom House, opublikował coroczny raport o wolności prasy. Pierwsze miejsca – Norwegia i Szwecja. Stany Zjednoczone – 23.
Jak będziemy mówić o Guantanamo za pięćdziesiąt lat? Jeśli rola Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej będzie ulegać zmianie – czyli imperium będzie sobie wolno, ale konsekwentnie zmierzchać, z Guantanamo trzeba będzie się prawdopodobnie rozliczyć. Bezkarność to przywilej zwycięzców. Na razie pozostają nam sporadyczne wyrazy oburzenia, bezsilność, a czasami po prostu zwykłe niedowierzanie.