Większość Białorusinów chce pożegnać Łukaszenkę i nawet jeśli jakimś ostatnim wysiłkiem uda mu się władzę utrzymać, to będzie to jego ostatnia kadencja. Z Białorusi pisze Paulina Siegień.
Być może pamiętacie jeszcze koncerty „Solidarni z Białorusią”, które odbywały się na centralnych placach Warszawy? Pierwszy zagrano w 2006 roku – czternaście lat temu. Polska była wtedy dumnym świeżakiem w Unii Europejskiej i chciała promieniować swoimi osiągnięciami na Wschód. W Białorusi już od dwunastu lat rządził Aleksander Łukaszenka, demokratycznie wybrany dyktator.
Potem „Solidarni z Białorusią” w Warszawie i różne odpryski tej imprezy organizowane w różnych częściach Polski odbywały się co roku, z wyjątkiem 2010 roku, kiedy po katastrofie smoleńskiej ogłoszono żałobę narodową. Ale rok później znowu był koncert, a potem jeszcze jeden.
Aż coś się w solidarności z Białorusią zacięło. Dla sprawiedliwości trzeba byłoby wspomnieć o kontrowersjach towarzyszących poprzednim imprezom. Dziwaczne pomysły organizatorów takie jak Szymon Majewski parodiujący Łukaszenkę, nachalna komercjalizacja, wewnętrzne konflikty i dostrzeżony przez Białorusinów polski paternalizm niewątpliwie przyczyniły się do obumarcia inicjatywy. Ale wypaliło się też paliwo, nadzieja umarła.
Ostatnie wydarzenie, które można zaliczyć do tego cyklu, po paru latach przerwy odbyło się w 2018 roku. Już nie z tytułem „Solidarni z Białorusią”, ale bardziej aktualnym, jak uznali organizatorzy, i odpowiadającym realiom w obu krajach – „Po co nam wolność?”.
I kiedy już wszyscy w Polsce byli skłonni zgodzić się, że sprawa z białoruską demokracją jest beznadziejna, że Białorusini przyzwyczaili się do życia z Łukaszenką, że zrezygnowali z prawa wyboru, a białoruska opozycja więcej wsparcia znajduje w Polsce niż w Białorusi, że równie beznadziejna jest sytuacja z białoruską kulturą, bo Białorusini wolą oglądać rosyjskie seriale i czytać rosyjskie żurnale, białoruskie społeczeństwo powstało.
czytaj także
Białorusini są cisi i spokojni. To stwierdzenie to wyświechtany stereotyp chętnie powtarzany przez nich samych. Ale może jest coś na rzeczy, skoro nikt nie zauważył fali gniewu, która wzmagała się w białoruskim społeczeństwie? A może to nie jest zwykła fala, może to tsunami, które często bywa niezauważone do momentu, aż spiętrzone przy brzegu zmiata wszystko na swojej drodze?
Coś przegapiliśmy. Łukaszenkowska Białoruś nam się opatrzyła, przyzwyczailiśmy się, że jest taki dziwny kraj na skraju naszego świata. Marszałek Karczewski ochrzcił Łukaszenkę ciepłym człowiekiem. Rząd PiS robi z sąsiadem interesy, na tyle udane, że na Podlasiu przywrócono do użytku linię kolejową, która od trzydziestu lat była nierentowna, by mknęły nią towarowe składy. Liberalnej opozycji Białoruś przydawała się w ostatnich latach tylko do straszenia z sejmowej mównicy. Właściwie to nie Białorusią się u nas straszy, tylko możliwością przeistoczenia się w nią.
czytaj także
W defetystycznym tekście z jesieni minionego roku Andrzej Brzeziecki, skądinąd znawca spraw białoruskich, twierdził, że „potencjalnie społeczeństwo białoruskie składa się z milionów zielonych ludzików”, czyli agentów Rosji, ludzi chwiejnych w swojej tożsamości narodowej i państwowej lojalności. Białoruskie tsunami uśpiło najczujniejszych. Polscy dziennikarze, fingując insajderskie wyczucie, wciąż z lubością nazywają Łukaszenkę „baćką” (od razu po napisaniu mam ochotę wymazać to słowo z tekstu), chociaż to określenie wśród Białorusinów już dawno odeszło do lamusa i wywołuje u nich kwaśną minę.
Zresztą niewiele w ostatnich tygodniach poświęcono w polskich mediach uwagi wydarzeniom w Białorusi. Zgodnie z panującym w polskich mediach głównego nurtu trendem pisania o zagranicy, w początkowych newsach o białoruskich protestach na pierwszy plan wybijała się informacja, że śpiewają tam przetłumaczoną polską piosenkę, czyli Mury Kaczmarskiego. Na akcje wsparcia w polskich miastach wychodzili głównie migranci, mieszkający w Polsce dłużej lub krócej Białorusini, wspierani przez zaangażowanych Ukraińców i Rosjan. Wyczekiwany przez całe lata dwutysięczne i kawałek kolejnej dekady białoruski zryw nikogo w dzisiejszej Polsce specjalnie nie poruszył. Armia cynicznych komentatorów upiera się, że nic się nie dzieje, że wszystko to już było, a Łukaszenka i tak jest wieczny. Pesymiści węszą kremlowski spisek. Oficjalne reakcje polityków są żadne albo nijakie. Przedstawiciel polskiego MSZ coś tylko przy okazji, w radiowej audycji wspomniał o tym, że chciałby przejrzystych, odpowiadających zasadom demokracji wyborów. W kraju, w którym dwa postsolidarnościowe polityczne obozy prześcigają się w tym, kto jest bardziej prawdziwym dziedzicem Solidarności, zdolność solidaryzowania się z tymi, którzy tego akurat potrzebują, zaniknęła.
Sierakowski z Mińska: Wiec opozycji zakazany, zakaz Łukaszenki ośmieszony
czytaj także
Tymczasem na wiece Swiatłany Cichanouskiej wyszły dziesiątki tysięcy ludzi. Nigdy dotąd opozycyjne wobec Łukaszenki manifestacje polityczne nie gromadziły takich tłumów. Jakby tego było mało, to jeszcze niosą ze sobą nieoficjalną, bo zniesioną przez Łukaszenkę państwową symbolikę. To biało-czerwono-biała flaga i herb – Pogoń, symbole powołanej w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej, na krótko przywrócone po rozpadzie ZSRR. Ci, którzy w niedzielnych wyborach nie zagłosują na Łukaszenkę, noszą też białe wstążki, by się wzajemnie rozpoznawać i zdać sobie sprawę ze swojej liczebności.
Białorusini, w odróżnieniu od Polaków, nie mają problemu ze swoim chłopskich rodowodem, ich pierwsze państwo miało ludowość w nazwie. Kto mieszka lub mieszkał na wsi, dobrze wie, na czym polega dobre sąsiedztwo. Z grubsza na tym, by szanować płot i miedzę, nie wtrącać się w nie swoje sprawy, ale gdy pali się dom sąsiada, biec z pomocą.
czytaj także
Mam nadzieję, że niezależnie od tego, co się wydarzy w Białorusi w najbliższych dniach, będzie nas w Polsce stać na prawdziwą sąsiedzką solidarność. Nie taką jak sprzed lat, z transmitowanych przez TVP koncertów. Nie tę paternalistyczną, która na swoim dumnym przykładzie wskazuje drogę, bo dzisiaj żadnych pewnych dróg nie ma i to, co wydarzy się z Białorusią po odejściu Łukaszenki – politycznie, społecznie i systemowo – pozostaje wielką zagadką. Zresztą Polska już nie jest w demokratycznej, wolnościowej awangardzie, więc dobre rady może schować do kieszeni.
Nie wiem, co się wydarzy w niedzielę. Już teraz trwa przedterminowe głosowanie, które ułatwia reżimowi fałszerstwa. W Białorusi panuje ogromne napięcie, ale pomieszane z jakimś dziwacznym podnieceniem wywołanym nadzieją na zmiany i świadomością, że pragnie ich większość.
W razie powyborczych protestów spodziewana jest radykalna odpowiedź władz, czyli brutalna pacyfikacja i długotrwałe w skutkach represje. Tylko nie wiemy, czy Białorusini w ogóle na ulice wyjdą, czy protest znajdzie swojego lidera, czy Swiatłana Cichanouska weźmie na siebie taką odpowiedzialność. Jeśli sądzić po wydarzeniach ostatnich tygodni, to białoruski bunt jest cierpliwy, nieskory do pośpiechu, ale zdecydowany i konsekwentny. Pasty nie da się z powrotem wepchnąć do tubki, proces zmian w Białorusi się zaczął. To już. Większość Białorusinów chce pożegnać Łukaszenkę i nawet jeśli jakimś ostatnim wysiłkiem uda mu się władzę utrzymać, to będzie to jego ostatnia kadencja.
Najlepiej, gdyby Białorusini załatwili tę sprawę sami. A my bądźmy po prostu solidarni, kiedy będą nas potrzebować.
Żywie Biełaruś!