Na lotnisku Imama Chomeiniego kłębił się wielobarwny, rzężący i spocony tłum. I w tym zamieszaniu ponownie ja i ponownie na rowerze.
Islamska Republika Iranu weszła w 1395 rok ery solarnej pełna optymizmu. Stopniowe znoszenie sankcji, pierwsze kontrakty na dostawy ropy, skokowy wzrost znaczenia międzynarodowego, kiedy z poniżanego pariasa nagle stała się jednym z głównych rozgrywających na Bliskim Wschodzie – wszystko to spowodowało, że kraj ten został w zasadzie dopiero odkryty przez zachodnich turystów i zaczęli oni napływać zauważalnym strumieniem. Iran zareagował na to wszystko tak, jak na Islamską Republikę przystało.
Całkowitym chaosem.
***
Na lotnisku Imama Homejniego pod okienkiem do składania wniosków o wizy przybyciowe kłębił się wielobarwny, rzężący i spocony tłum. Kolejka nie istniała, o kolejności złożenia wniosków decydowała siła rażenia łokcia. Przypominało to z grubsza SOR w szpitalu w Nowym Targu, tylko pacjenci mieli więcej energii.
Wydawaniem wiz „lotniskowych” zajmowało się dokładnie tyle samo osób, co w czasach, w których nad Zajande pojawiała się tylko garstka desperatów. Osoby te z namaszczeniem godnym subiekta Rzeckiego studiowały i wypełniały kolejne rubryczki, nadymając się godnością, jak prosiaczki. A że chętnych przybyło? Nie szkodzi, ich problem. W momencie, w którym liczba wepchniętych przez okienko paszportów przekroczyła jedną kopę, lotniskowy subiekt ze stoickim spokojem opuścił żaluzje i zamknął okienko, by móc pracować sam na sam ze swą godnością.
Tłum iranofilskich pięknoduchów przywiedziony na lotnisko opowieściami, jakoby to był w gruncie rzeczy normalny kraj i tylko szatańskie języki mu gębę dorabiały, przeżywał właśnie raptowne zderzenie z rzeczywistością. Reakcją był masowy bunt kobiet i zrzucenie hidżabów, czego siwy subiekt z niezmiennie niewzruszoną godnością usiłował nie dostrzegać – nawet wtedy, gdy rozhisteryzowana Koreanka wraz z paszportem prawie włożyła mu włosy do nosa. Biorąc pod uwagę fetysz, którym dla Islamskiej Republiki jest kobiece owłosienie, patrzyłem na to z nielichym zdumieniem.
Po czterech godzinach walki – od czwartej do ósmej rano – apatia wzięła górę. Ostatki, które jeszcze nie zdobyły wizy, kuliły się smętnie po kątach, a subiekt wypełniał swą misję już całkowicie mechanicznie, nie sprawdzając, kogo właściwie wpuszcza. A wśród tych resztek byłem ja, bo natura mi hardego łokcia poskąpił (to dlatego zostałem lewicowcem).
***
Iran zareagował na wizowy popyt w zgodzie ze swoją tradycją kupiecką, podwyższył ceny biletów wstępu dla obcokrajowców, w takim Esfachanie kosztują już 20 dużych tumanów z grubsza 20 zł). Ceny dla Irańczyków pozostały niezmienne – 3 tumany. Władza tak to „sprytnie” maskuje, że cenę dla obcokrajowców podaje tylko po angielsku, a dla Irańczyków po persku, licząc na barierę alfabetów.
***
Ale zmiany jednak są. Kosmetyczne, ale znamienne. Przede wszystkim hidżaby – krótsze. Jednak Iranki zaraz pozbywają się z trudem wywalczonej swobody odkrywania większości głowy, zakładając na twarz – wzorem Japonek – maseczki chirurgiczne, rzekomo chroniące przed zanieczyszczeniem powietrza. Mężczyźni noszą je naprawdę sporadycznie. Może oddychają czym innym.
We wspomnianym Esfachanie, w ramach promocji zdrowego trybu życia (wśród spalin), samorząd wyznaczył kilka ścieżek rowerowych, którymi wszakże kompletnie nikt się nie przejmuje. Pojawiły się też nad Zajande pierwsze siłownie pod chmurką – co ciekawe, korzystają z nich głównie kobiety, i to mimo swych raczej mało gimnastycznych strojów.
W ramach promocji zdrowia tradycyjne kampanie nienawiści do USA i Izraela zostały zastąpione kampanią przeciw cukrzycy.
Było to widać już na lotnisku, a w centrum miasta postawiono mobilny punkt pomiaru insuliny. Dla dodania powagi punktu pilnują policjanci z bronią długą.
Widać też więcej rowerzystów, niebudzących już takiego zdziwienia, a miejska furia kierowców jakby też nieco zelżała. Nieśmiało, półkonspiracyjnie pokazuje się też esfachańska wspólnota LGBT. Grzech, który jeszcze niedawno skutkował ukamienowaniem, dziś jest mniej lub bardziej tolerowany.
***
I w tym zamieszaniu ponownie ja i ponownie na rowerze. Zobaczymy, co tym razem zobaczymy.
**Dziennik Opinii nr 120/2016 (1270)