Świat

Po COP29: Nie tylko Polska. Cały świat polega na zrzutkach, które niczego nie zmieniają

W kwestii klimatu kraje rozwinięte zachowują się jak oderwani od rzeczywistości miliarderzy, którzy udają, że filantropijnymi ochłapami mogą rozwiązać stworzone przez siebie problemy. I jeszcze oczekują za to oklasków.

Wyobraźcie sobie sytuację, w której bogaty sąsiad z góry regularnie zalewa wam mieszkanie. Macie przez to grzyba na ścianie i chorujecie, nie wspominając o innych szkodach. Nie stać was na przeprowadzkę. Umawiacie się na rekompensatę finansową, ale z tej kasy możecie co najwyżej kupić mopa. Prosicie o więcej. Bezskutecznie.

Rebelia może się zdarzyć, ale musi się komuś opłacać [rozmowa]

Mijają lata. Koszty życia rosną. Cena mopa – też. Słyszycie, że sąsiad nie ma pieniędzy, a potem widzicie, jak parkuje nowe auto pod klatką. Później odpowiedzialnością za zalania obarcza swoją żonę, niewłaściwie obsługującą pralkę i nieuchwytną, nieumiejącego niczego naprawić hydraulika lub budowniczych bloku – za źle poprowadzoną kanalizację.

Na domiar wszystkiego wasza frustracja dostaje łatkę roszczeniowości. Innym razem dostajecie od sąsiada wielki kosz ze słodyczami – oczywiście wręcza wam go w obecności reszty mieszkańców. I wrzuca waszą wspólną fotę na Instagrama, z hasztagiem #wartopomagać. Przy okazji dowiadujecie się, że kupił mopa dzięki sąsiedzkiej zrzutce.

Teraz wyobraźcie sobie, że sąsiadem z góry jest globalna Północ, globalnym Południem jesteście wy. Zalanie przybiera rozmiary powodzi czy innych katastrof, od których nie możecie uciec, bo wstęp do Europy czy Ameryki blokują rasistowscy decydenci. Obiecują, że wam zapłacą, ale pieniądze przychodzą za późno, wcale lub jest ich zwyczajnie mało. Co możecie zrobić? Niewiele, choć przecież istnieją instrumenty do podejmowania działań międzynarodowych i niosących choćby znamiona solidarności.

Kolejna ofiara antropocenu? Tak wygląda transformacja energetyczna na Mazurach Garbatych

Jednym z nich miała być konwencja ONZ w sprawie zmian klimatu. Miała, bo ustalenia wciąż są bardzo dalekie od wystarczających.

W dniach od 11 do 22 listopada 2024 roku strony konwencji spotkały się po raz 29. w Baku i dyskutowały o tym, co zrobić z gotującą się planetą. Odbyło się to przy niemal rekordowym udziale lobbystów z branży paliw kopalnych i bez uczestnictwa ważnych zachodnich decydentów: Joe Bidena, Ursuli Von der Leyen, Justina Trudeau, Emmanuela Macrona czy Olafa Scholza.

Przyznanie Azerbejdżanowi roli organizatora nie było pozbawione kontrowersji. Kolejny po Zjednoczonych Emiratach Arabskich gospodarz szczytu klimatycznego swoją gospodarkę prawie w 100 proc. opiera na węglu, ropie i gazie, które prezydent Ilham Alijew nazwał „darem od Boga”.

Nie omieszkał przy okazji nazwać Zachodu hipokrytami i kolonizatorami, którzy z jednej strony chcą Zielonego Ładu, a z drugiej kupują azerbejdżański gaz i same trują planetę. Z tym ostatnim trudno się nie zgodzić, choć z dążeniem do jakiegokolwiek nowego ładu bym nie przesadzała. Decyzje podjęte na szczycie klimatycznym utrzymują chaotyczne, znane i korzystne jedynie dla najbogatszych status quo.

Głównym tematem tegorocznych negocjacji były pieniądze. W ramach globalnej solidarności państwa, które najbardziej cierpią w wyniku zmiany klimatu, choć wcale się do niej nie przyczyniły, domagały się stworzenia funduszu w wysokości biliona dolarów. Z Baku wyjechały jednak z wymuszonym – w mało demokratycznej, pospiesznej i nie do końca transparentnej procedurze – celem 300 mld dolarów rocznie, wypłacanych do 2035 roku.

To kwota znacznie niższa od wyjściowej, która i tak nie pokrywałaby wszystkich wydatków generowanych przez skutki globalnego ocieplenia. Chciałoby się napisać, że lepsze to niż nic, ale z perspektywy wyspiarskiego kraju, który może zaraz znaleźć się pod wodą, albo gdy pod uwagę weźmie się inflację, trudno zachować choćby minimum optymizmu. Wyobraźcie sobie, że niektóre kraje (te zamożniejsze) odtrąbiły sukces, wskazując na wzrost kwoty wsparcia w porównaniu z rokiem 2009, kiedy to mówiło się o 100 mld dolarów. Dobre sobie. Obecna kwota to nawet nie jest wyrównanie inflacyjne, ale bogata Północ niczym wasi szefowie uparcie nazywa to podwyżką.

Przedstawiciele wysp i państw Południa mówią raczej o „globalnej piramidzie finansowej, którą teraz wykorzystają sępy kapitału prywatnego i ludzie od public relations”. Cytowana przez Common Dreams Nikki Reisch z Centrum Międzynarodowego Prawa Środowiskowego twierdzi, że „COP29 był śmietnikiem. Tyle że to nie śmieci płoną – to nasza planeta. A kraje rozwinięte trzymają zarówno zapałki, jak i wąż strażacki”.

Lasy Państwowe robią nas na łyso

Zrozumiałe rozgoryczenie wzbudza też „wspaniałomyślne” dopisanie do (nie)porozumienia odezwy do ambitnych. To zadanie z gwiazdką, oznaczające mobilizację środków na realizację celów klimatycznych w wysokości 1,3 dolarów do 2035 roku, nie jest w żaden sposób – na co wskazują specjaliści polskiej Koalicji Klimatycznej – zobowiązujące:

„[…] nawet gdyby przyjęto ten wyższy, niezobowiązujący cel finansowy, to mógłby nadal pozostać nieadekwatny, ponieważ w decyzjach COP29 brakuje szczegółów realizacji celu. Nie ma żadnych gwarancji pewności i stabilności finansowania. Nie wiadomo, skąd dokładnie mają popłynąć te środki i w jakiej formie mają być przekazywane, czy nie będą np. pogłębiać zadłużenia państw rozwijających się. Jak wskazuje organizacja CAN Europe, «z prawnego punktu widzenia sektor prywatny i wielostronne banki rozwoju nie mogą ponosić odpowiedzialności za porozumienia zawarte na mocy UNFCCC lub porozumienia paryskiego. Oznacza to, że kraje rozwijające się i społeczeństwo obywatelskie mają minimalne możliwości pociągnięcia krajów do odpowiedzialności za przedstawiony cel inwestycji prywatnych»”.

Dochodzą do tego oskarżenia „Guardiana” o to, że dokument, który miał zawierać ostateczne ustalenia stron, edytował Azerbejdżan, któremu – jak wielu innym petrokrajom – zależy, by państwa niezamożne przeciągnąć na swoją stronę i uczynić nowymi konsumentami paliw kopalnych. W tej układance trudno komukolwiek ufać i z pewnością nie można lekceważyć zakusów Bliskiego Wschodu, tylko deklaratywnie zainteresowanego nową, zieloną energią.

Oczywiście rozwój tej ostatniej rozpędza się dość szybko, na co wskazują choćby dane Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA), informujące o dwukrotnym prześcignięciu przez zieloną energię paliw kopalnych w zakresie rozwoju. Jednocześnie nad kwestiami klimatycznymi zdają się zbierać ciemne chmury, nie tylko z uwagi na powrót Donalda Trumpa na fotel prezydenta USA, ale i rosnące antymigranckie nastroje oraz wojenne lęki, pozwalające spychać zieloną transformację na margines zainteresowania.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij