Dlaczego faworytem prawyborów jest ktoś, kto określa się jako „socjalista”?
Według Thomasa Piketty’ego, autora słynnego Kapitału w XXI wieku, odpowiedź przynosi historia nierówności w Stanach Zjednoczonych i niezdolność polityki do odpowiedzi na coraz bardziej widoczny problem.
„Spójrzmy wstecz. Od lat 30. do 70. [ubiegłego wieku] Stany Zjednoczone wyprzedzały innych swoimi ambitnymi rozwiązaniami nakierowanymi na zmniejszenie nierówności społecznych” – pisze francuski ekonomista w „Le Monde”. Po kryzysie lat 30. Ameryka wprowadziła dużo bardziej progresywny, czyli obciążający zamożniejszych, system podatkowy, niż ktokolwiek inny na świecie. System ten przetrwał pół wieku – mimo że najwyższa stawka podatku od dochodów dochodziła w czasach Roosevelta (prezydenta w latach 1933-1945) i Kennedy’ego (1961-1963) do 91%. Wysokie podatki nie przeszkadzały szybkiemu wzrostowi gospodarczemu: bliskie zeru bezrobocie i podwyższający się standard życia osób pracujących nawet za stawkę minimalną były wyróżnikami amerykańskiego kapitalizmu tamtych dekad. Zniesiono segregację rasową, a z budżetu finansowano nowe rozwiązania dla polepszenia sytuacji biedniejszych.
„Wszystko to jednak wywołało zdecydowany sprzeciw, w szczególności elit finansowych i reakcyjnego marginesu białego elektoratu. […] Na fali tych frustracji [lat 70.] Reagan został wybrany prezydentem w 1980 roku dzięki obietnicy odbudowy kapitalizmu, który rzekomo istniał w przeszłości. Kulminacją tego programu była reforma podatków z 1986 roku, która zakończyła trwający pół wieku progresywny system podatkowy, zmniejszając stawkę płaconą od najwyższych dochodów do 28%”. To, pisze Piketty, doprowadziło do „eksplozji nierówności”, które przez poprzednie dekady udawało się trzymać w ryzach lub redukować. Najbogatsi zaczęli zarabiać dużo więcej i płacić dużo mniej podatków, podczas gdy zamrożenie płacy minimalnej spowodowało pogorszenie się sytuacji zwykłych Amerykanów i Amerykanek. Minimalna stawka godzinowa z lat 60. wynosiła, w dzisiejszych dolarach, 11$, ale w latach 80. już tylko 7$.
Późniejsze kadencje demokratów – Clintona i Obamy – niewiele zdziałały przeciwko wzrastającej nierównowadze, która zaczęła podmywać stabilne fundamenty systemu i produkować bardziej radykalnych kandydatów po obu stronach sceny politycznej.
Olbrzymie wynagrodzenia prezesów nie szły w parze z większym wzrostem – Ameryka co prawda wyprzedzała Europę, ale osiągnięciom gospodarczym od lat 70. daleko było do powojennego boomu, który realnie polepszył stopę życiową kilkudziesięciu milionów obywateli.
I dlatego własnie wyborcy nie zadowalają się już propozycjami środka. Hillary Clinton, która, jak pisze Piketty, w sprawie reformy służby zdrowia była na lewo od Obamy, wydaje się wielu Amerykanom, szczególnie młodszym, kontynuatorką elitarnej polityki rozpoczętej przez Reagana. Polityczne status quo mogło się utrzymywać, dopóki większość obywateli sądziła, że na nim zyskuje. Dziś tak nie jest, stąd większa polaryzacja po obu stronach, niechęć do Waszyngtonu i nieoczekiwany sukces nie tylko populistów z prawej strony, ale i bardziej radykalnego dla demokratycznego establishmentu Berniego Sandersa.
„Dzisiejszy sukces Sandersa pokazuje, że duża część Ameryki jest zmęczona wzrastającymi nierównościami i tak zwanymi zmianami politycznymi; chce powrotu do progresywnej polityki i amerykańskiej tradycji egalitaryzmu. […] Sanders mówi jasno, że chce przywrócić progresję podatkową i podnieść płacę minimalną. Do tego dodaje bezpłatną opiekę zdrowotną i edukację wyższą, w kraju, gdzie nierówność w dostępie do edukacji osiągnęła bezprecedensowe rozmiary, ujawniając przepaść między życiem większości Amerykanek i Amerykanów a uspokajającymi pogadankami o merytokracji, które wygłaszają wygrani tego systemu” – pisze Francuz.
Ale czy Bernie może wygrać? Republikanie – „osuwający się w hipernacjonalistyczną, antyimigrancką i antyislamską retorykę, a także wychwalający pod niebiosa fortuny białych” – wszelkimi dostępnymi środkami ograniczają możliwość prowadzenia polityki, na której staciliby najbogatsi. Sanders, który stawia czoło machinie politycznej Clinton i konserwatyzmowi mediów, może ostatecznie nie zdobyć nominacji. Ale kolejny kandydat sprzeciwiający się nierównościom, jakiś „młodszy i mniej biały” Sanders?
Niewykluczone, że ktoś taki będzie następnym prezydentem USA.
„Nowe formy mobilizacji politycznej i oddolne finansowanie kampanii mogą się utrzymać i pochnąć Amerykę w nowy cykl polityczny. Daleko jeszcze do ponurych wizji końca historii” – kończy swoją analizę Piketty.
***
Tekst Thomasa Piketty’ego ukazał się w „Le Monde” z 14 lutego 2016.
Thomas Piketty (1971) – francuski ekonomista, absolwent m.in. London School of Economics, dyrektor ds. badań w École des hautes études en sciences sociales (EHESS), współzałożyciel i profesor w Paris School of Economics. W 2012 roku wybrany przez „Foreign Policy” do grona stu najbardziej wpływowych intelektualistów na świecie. Obok bestsellerowej książki Kapitał w XXI wieku (2013) i Ekonomii nierówności (2004) napisał też „Czy można uratować Europę?” (2012), która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
**Dziennik Opinii nr 49/2016 (1199)