Samodzielnie obwody doniecki i ługański nie są w stanie utrzymać się przy życiu – co przyznają samozwańcze władze republiki.
Wieczorem nad okupowaną Państwową Administracją Obwodową w Doniecku przez kilka minut trwa kanonada fajerwerków. To samozwańcza Doniecka Republika Ludowa świętuje swoje narodziny. Pod przejętą administracją stoi kilkadziesiąt osób, a na ulicach Doniecka radości nie widać, co najwyżej obojętność.
Bez wątpienia to, co udało się dokonać donieckim i ługańskim separatystom, to całkowite zdławienie ruchu sprzeciwu. Ci, którzy jeszcze niedawno licznie wychodzili na ulice Doniecka i Ługańska, albo boją się sprzeciwiać, albo wyjechali z miasta. Znalezienie jakiegoś aktywisty czy krytycznego wobec samozwańczych władz dziennikarza graniczy z cudem.
11 maja w obwodach donieckim i ługańskim separatyści przeprowadzili nielegalne referendum, zgodnie z którym powołano Doniecką Republikę Ludową. Republika nie może liczyć nawet na poparcie oligarchy Rinata Achmetowa, którego oświadczenia w sprawie wydarzeń we wschodniej Ukrainie często nie były jednoznaczne. Teraz jednak opowiada się za zjednoczoną Ukrainą. – To oznacza pogorszenie koniunktury gospodarczej, bezrobocie i biedę – podsumował pomysły separatystów o odłączeniu się od Ukrainy. Jeszcze bardziej dobitnie powiedział to gubernator obwodu donieckiego Serhij Taruta, który stwierdził, że Donbas bez pomocy Ukrainy nie przeżyje więcej niż dwóch tygodni.
Nikt nie wie, jakim poparciem rzeczywiście cieszy się Doniecka Republika Ludowa. Rzekomą frekwencję na poziomie trzech czwartych mieszkańców obwodów można włożyć między bajki.
Wrażenie liczebności głosujących brało się przede wszystkim z tego, że liczba komisji wyborczych była nieliczna, więc ustawiały się kolejki. Mimo tego pod wieczór urny nie były szczególnie zapełnione. Komisje wyborcze nie miały natomiast dokładnych spisów wyborców. Praktycznie nie była monitorowana sytuacja w mniejszych miastach obwodów. Oczywiście nie można zapominać o tym, że wybory nie były pod kontrolą żadnych międzynarodowych obserwatorów, a ich przebieg śledzili tylko zwolennicy Donieckiej Republiki Ludowej. Niemniej nawet oni nie mogli być obecni przy liczeniu głosów, nie wspominając o dziennikarzach.
Doniecka Republika Ludowa ogłosiła wyniki już po dwóch, trzech godzinach – niemal 90 procent głosujących poparło utworzenie nowego państwa. Jeszcze wyższe wyniki ogłoszono w Ługańskiej Republice Ludowej.
Chociaż na referendum była postawiona tylko kwestia niepodległości poszczególnych obwodów, to plan jest bardziej ambitny. – Na bazie południowo-wschodnich obwodów chcemy stworzyć Noworosję i wejść w skład Rosji – mówi jeden z przedstawicieli samozwańczych władz Myrosław Rudenko. Potwierdza jednak, że nie będzie drugiej tury referendum, w której miała być podjęta kwestia przyszłości republiki jako części Rosji. – U nas wszyscy chcą być jej częścią. Jednym z głównych haseł, które padało na marszach, była „Rosja” – twierdzi Rudenko.
Realizacja tych celów wydaje się jednak mało prawdopodobna. Pozostałe obwody południowej i wschodniej Ukrainy przejawiają jeszcze słabsze nastroje separatystyczne. Nawet ci, którzy idą ramię w ramię z osobami skandującymi „Rosja”, często traktują Federację Rosyjską jako partnera do współpracy i chcą zjednoczonej Ukrainy. Domagają się jedynie, aby zwiększyć prawa dla ludności rosyjskojęzycznej i/lub rozszerzyć kompetencje władzy lokalnej.
Drugim problemem dla samozwańczej republiki jest sama Rosja. Póki co Kreml wstrzemięźliwie, lecz z szacunkiem, wypowiada się na temat referendum. Jest to jednak znacznie chłodniejsza retoryka niż w przypadku Krymu.
Z sceptycyzm ze strony Rosji można uznać też to, że nie wysłano do obwodów donieckiego i ługańskiego żadnych obserwatorów. Nie oznacza to jednak, że Doniecka Republika Ludowa została całkowicie porzucona. Wciąż może służyć Kremlowi jako sposób na destabilizację na Ukrainie i podważanie legalności wyborów prezydenckich, które odbędą się 25 maja. Natomiast Rosja może być chętna dołączać kolejne deficytowe regiony. Samodzielnie obwody doniecki i ługański nie są w stanie utrzymać się przy życiu – co też przyznają samozwańcze władze republiki.