Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Nowa Jałta, czyli znowu o nas bez nas

Niezależnie od źródeł szczególnej sympatii amerykańskiego prezydenta do rosyjskiego odpowiednika, ich cele w przypadku tej wojny są rozbieżne. Trump chce ją zakończyć, a Putin wygrać. A Europa i Ukraina nie są pozbawione podmiotowości w tym układzie.

ObserwujObserwujesz

Amerykańskie media dotarły do 28-punktowego planu pokojowego, który ludzie Trumpa – m.in. Steve Witkoff i Marco Rubio – mieli przygotowywać w tajemnicy, ale za to w porozumieniu z Kremlem.

Kwestią sporną jest to, czy w pracach nad dokumentem brała udział strona ukraińska, Amerykanie sugerują, że tak. Kijów, żeby nie wdepnąć, na początku komentował sprawę bardzo skąpo, aż w czwartek po południu Wołodymyr Zełenski oświadczył enigmatycznie, że Ukraina współpracuje z Waszyngtonem w celu zakończenia wojny.

Czytaj także Jałta wydarza się po raz kolejny Paulina Siegień

W Europie wszyscy są zaskoczeni. W polskim komentariacie słychać, że nowa Jałta, że znowu o nas bez nas, że Trump sprzedał Ukrainę, a przy okazji Polskę i pewnie jeszcze parę krajów Putinowi. Wszystkie punkty nowego planu pokojowego zostały ostatecznie ujawnione w czwartek wieczorem i wyglądają jednak na punkty starego planu, z którym ludzie Trumpa wzięli się za kończenie wojny w Ukrainie zaraz po jego inauguracji.

Czyli znowu chodzi o to, żeby było szybko, na korzyść Rosji i znowu jest mało realistycznie. Plan mówi co prawda o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy, ale nie precyzuje, o jakie gwarancje miałoby chodzić. O żart zakrawają takie punkty jak ten, że Ukraina straci gwarancje bezpieczeństwa od USA, jeśli zaatakuje rakietami Moskwę albo Petersburg. A jeśli będzie atakować Tułę i Woroneż, to ok? Takich kwiatków jest więcej i nie ma tutaj sensu ich szczegółowe omawianie.

Czytaj także Babakova: Tylko zewnętrzna presja może powstrzymać dryf Kijowa w stronę autorytaryzmu Olena Babakova

Przeoczone aspekty „planu pokojowego”

Prezydent Łotwy w marcu napisał na X, że nigdy nie można przestawać panikować. Ten wpis pojawił się po tym, jak ludzie Trumpa zakomunikowali w Europie, że zwijają swój parasol obronny nad Starym Kontynentem. To była odpowiedź na pojawiające się wtedy pesymistyczne i panikarskie nastroje. Łotewski przywódca chciał w ten sposób przypomnieć, że są w Europie miejsca, która ciągle mierzą się zagrożeniem ze strony Rosji, a lekka panika, choć taka, która nie paraliżuje działań, jest dla nich stanem permanentnym.

Pytanie, czy ma sens panikować, gdy po raz kolejny USA wyciągają przyjazną dłoń do Rosji? Timing przecieków o planie pokojowym nie jest przypadkowy. W Ukrainie nie milkną echa gigantycznej afery korupcyjnej, w którą zamieszani są ludzie z otoczenia Zełenskiego. Waszyngton może więc mieć nadzieję, że to dobry moment, żeby docisnąć Kijów.

Jednak doświadczenie ostatnich miesięcy, kiedy obserwowaliśmy dyplomatyczne wygibasy Trumpa i jego kolegów pokazują, że zamiast panikować, trzeba działać, bo niezależnie od źródeł szczególnej sympatii amerykańskiego prezydenta do rosyjskiego odpowiednika, ich cele w przypadku tej wojny są rozbieżne. Trump chce ją zakończyć, a Putin wygrać. A Europa i Ukraina nie są pozbawione podmiotowości w tym układzie i mają narzędzia, by skutecznie odwodzić Amerykanów od straceńczych pomysłów. Chociaż oczywiście wszyscy się męczymy, kiedy to samo trzeba im tłumaczyć po raz setny.

Czytaj także Sierakowski: Zachód wykazał się naiwnością w sprawie Rosji Sławomir Sierakowski

Jest jeszcze jednak kwestia, której w panice można nie dostrzec. Amerykanie właśnie przepychają przez kongres – tym razem z błogosławieństwem Trumpa – kolejne sankcje na Rosję. Przecieki o planie pokojowym, zawierającym te same punkty, które już wielokrotnie prezentował Kreml i dla których Steve Witkoff wyrażał pełną aprobatę, mogą być po prostu kołem ratunkowym, które stworzy pretekst, by sankcji nie wprowadzać.

Jeśli Ukraina powie teraz, że plan odrzuca, to Trump uzna, że to niekonstruktywne podejście, więc może jednak warto się wstrzymać od sankcji na Rosję, skoro to Ukraina jest hamulcowym w procesie pokojowym. Znowu więc wchodzimy w etap dyplomatycznego obtańcowywania przerośniętego ego Trumpa.

Nowe życie bez starych mieszkańców

Na antenie propagandowego radia Komsomolskaja Pravda rosyjski politolog i propagandysta Leonid Krutakow oburzał się niedawno, że to, co w Ukrainie podbija rosyjska armia, to nie są żadne miasta, tylko ruiny i spalona ziemia, gdzie wszystko trzeba będzie zbudować od nowa. Tak jak zepsuty zegar raz na dobę pokazuje dobrą godzinę, tak nawet propagandysta czasem musi powiedzieć prawdę, ale generalna linia rosyjskiej propagandy wygląda zupełnie inaczej i realizują ją m.in. blogerki z Mariupola, o czym pisze w dużym materiale Nowaja Gazieta Jewropa.

Okupacja Mariupola, jednego z największych miast i portu na Donbasie, trwa już trzy lata. Oblężenie miasta przez Rosjan zimą i wiosną 2022 roku doprowadziło do kolosalnych zniszczeń, bo armia rosyjska ostrzeliwała systematycznie całe miasto, w tym osiedla bloków mieszkalnych. Wiele osób pamięta pewnie ostrzał mariupolskiego teatru, na placu, przed którym kredą, wielkimi literami, ludzie napisali „DZIECI”, z nadzieją, że agresor nie ośmieli się zaatakować budynku, gdzie schronili się najmłodsi mieszkańcy miasta. To były płonne nadzieje. W czasie oblężenia Mariupola masowo ginęli cywile, nie tylko od rakiet i artylerii, ale też z głodu i pragnienia, bo ukrywając się w piwnicach, tracili dostęp do jakichkolwiek zapasów.

Ci, którzy pozostawali przy życiu, grzebali martwych naprędce, gdzie się da, na trawnikach przed blokami. Szacuje się, że w Mariupolu w wyniku rosyjskiego ataku zginęło co najmniej 8 tysięcy cywili i jest to raczej liczba niedoszacowana.

Nowaja Gazieta pokazuje w tekście i w materiale wideo, jak blogerki z Mariupola, pracując na zlecenie rosyjskiej propagandy, pokazują miasto swoim odbiorcom. Nie zobaczycie tam Mariupola, który płonie, w którym kwartał po kwartale znikały domy i osiedla. Zobaczycie intensywną budowę i renowację zniszczonych budynków, w których otwierają się knajpki i salony urody. „Nowe życie” – słychać na jednym z filmików, na którym są przebitki z ludźmi opalającymi się na plaży.

Czytaj także Bilewicz: Ukraińcy dokonali wyboru i są gotowi oddać za to życie Katarzyna Przyborska

Czasem tylko w tych pełnych entuzjazmu filmikach pojawia się jakaś językowa niezręczność. Np. jedna z blogerek, pokazując fasady świeżo wyremontowanych kamienic, mówi: „Właścicieli wielu z tych mieszkań nie ma w mieście”. Gdzie zatem są i dlaczego? Na to pytanie nie ma odpowiedzi, bo też nikt go nie zadaje.

Po dywersji na torach. Smakowało?

Not last and not least, czyli krótki komentarz do dywersji kolejowej na Lubelszczyźnie, o której dowiedzieliśmy się w poniedziałek.

Po pierwsze – dobrze, że tak się stało. Że doszło do wybuchu, ale nikt nie zginął. Lepiej, żeby polskie służby uczyły się na takich przypadkach niż takich, gdzie jest wiele ofiar. Bo prawda jest taka, że uczyć skutecznego radzenia sobie z takimi sytuacjami na sucho jest naprawdę trudno, najwięcej sensownych wniosków można wyciągnąć po fakcie.

Po drugie, konia z rzędem osobie, która wytłumaczy, na czym polega polityka polskiego rządu wobec Białorusi. Gdy we wrześniu rząd Tuska zamykał wszystkie przejścia graniczne, w tym bardzo dochodowe przejście kolejowe w Terespolu, reżimowi w Mińsku postawiono szereg warunków, które mają zostać spełnione, by je ponownie otworzyć. Wśród nich były m.in. żądania, by Białoruś zaprzestała wykorzystywać migrację do destabilizacji granicy, wydania zabójcy polskiego żołnierza, zwolnienia z więzienia Andrzeja Poczobuta, zaprzestania represji wobec polskiej mniejszości i polskich obywateli, którzy znaleźli się na terytorium Białorusi i generalnie zaprzestanie wojny hybrydowej z Polską.

Nie wiemy, które z tych warunków – bo nikt nas o tym nie informuje – Białoruś spełniła, że blokada granicy w Terespolu nie trwała długo, a na początku listopada Donald Tusk ogłosił otwarcie kolejnych dwóch przejść – w Kuźnicy (zamknięte od 2021) i Bobrownikach (zamknięte od 2023). To prawda, że na polsko-białoruskiej granicy SG odnotowuje w ostatnim czasie mniej prób przejść, ale czy to nie miało być tak, że to nie ustępstwa ze strony Łukaszenki, a zasługa ministra hydrauliki Macieja Duszczyka?

W każdym razie dwa polsko-białoruskie przejścia graniczne w Podlaskiem otwarto uroczyście 17 listopada, czyli w tym samym dniu, kiedy doszło do eksplozji na torach kolejowych. I szybko okazało się, że sprawcy, posiadacze ukraińskich paszportów, przyjechali do Polski z Białorusi i opuścili ją przez przejście w Terespolu. W odpowiedzi na przyjazny gest Polski w postaci otwarcia granicy, dostaliśmy eskalację wojny. Pytanie brzmi, czy już tylko hybrydowej.

Po trzecie, no właśnie, wojna. Wiele Polek i Polaków uważa, że wojna w Ukrainie „to nie jest nasza wojna”. Pojawia się zatem pytanie, co to jest za wojna i czyja ona jest – ta, która trwa już w naszym kraju. Nieważne, czy określimy ją jako hybrydową, czy inaczej. To wojna, która objawia się od czasu do czasu w postaci pożaru, nalotu dronów czy eksplozji.

Organizacja Res Futura znowu zbadała komentarze, które zalały net po poniedziałkowych wydarzeniach i znowu wyszło, że wina Ukrainy. Co prawda wiele z tych komentarz to dzieło botów i farm trolli, co pokazuje, jak bardzo nasycona rosyjską dezinformacją jest nasza infosfera, ale i żywych ludzi, w tym polityków, którzy wskazują palcem w stronę Kijowa, nie brakuje.

Czytaj także Naszego miasta, Mariupola, już nie ma Piotr Malinowski

A jeśli uznać, że to Ukraina ponosi odpowiedzialność za dywersję na kolei czy wrześniowe drony nad Polską, to czy przypadkiem Polska nie jest już teraz na wojnie, tyle że z Ukrainą? Niestety, czołowi politycy, w tym obóz rządowy, walnie przyczynili się do tego, że wielu osobom w naszym kraju wszystko już się zupełnie pokręciło i jako większe zagrożenie odbierają Ukrainę, a nie Rosję czy reżim Łukaszenki w Białorusi. 

Na koniec coś budującego, czyli kredowa rewolucja na Słowacji, która wybuchła mniej więcej w rocznicę rewolucji aksamitnej. Ola Pyka, która dla Krytyki Politycznej pisała niedawno o słowackich problemach z niedźwiedziami, tym razem na łamach NEW opowiada o społecznym ruchu, który zaczął się od wypisanego kredą na asfalcie niewinnego pytania, skierowanego do premiera Roberta Ficy: „Jak smakuje ch… Putina?”

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie