Wojska rosyjskie i białoruskie zaatakowały dziś rano Ukrainę od północy, wschodu i południa. Pociski rakietowe uderzają w Kijów i inne duże miasta. Vojtěch Boháč i Majda Slámová są na miejscu i opisują sytuację w kraju.
„Nasze działania stanowią konieczną samoobronę. Bronimy się, aby zapobiec czemuś jeszcze gorszemu niż to, co dzieje się dzisiaj” – grzmiał komunikat nadawany na żywo przez YouTube i w tym momencie stało się dla mnie jasne, że się zaczęło. Przemówienie Putina trwało już około dziesięciu minut. Wśród osób oglądających je w internecie równocześnie ze mną początkowo panowała zgoda – to tylko powtórka z ciągnącego się od kilku dni obwiniania Zachodu i „nazistów z Ukrainy” za eskalację sytuacji wokół linii frontu na granicy rosyjsko-ukraińskiej.
czytaj także
Było krótko przed piątą rano. Twitter był ożywiony bardziej niż przez ostatnie dwie noce. Na moim wallu wyskoczył wpis: „Nikt dziś nie śpi w Ukrainie”, a co kilka sekund pojawiały się nowe informacje o tym, w których miejscach konflikt się zaostrza. Głównym tematem były samoloty pasażerskie, które dziś miały przelatywać nad ukraińską przestrzenią powietrzną, ale w pewnym momencie wszystkie zboczyły z pierwotnej trasy lub w ogóle nie wystartowały. Całkowicie puste niebo nad Ukrainą dawało jasny znak, że długo oczekiwany moment nastąpi prawdopodobnie dziś.
Podskoczyłem do Majdy, która spała w sąsiednim łóżku, i choć nie chciałem jej do tej pory budzić, nadszedł czas. – Już się zaczęło – powiedziałem jej krótko, kładąc przed nią laptopa z przemówieniem Putina. Majda usiłowała przetrzeć oczy, ja poszedłem otworzyć okno. Nie po raz pierwszy – kilka razy w ciągu nocy nasłuchiwałem pocisków, myśliwców czy innego sprzętu wojskowego. Przez ostatnie dwie noce napięcie było duże, ale zawsze w końcu zasypiałem. Nie dzisiaj.
Nasz hotel znajdował się zaledwie 30 km od granicy z Białorusią i 40 km od najbliższych pozycji wojsk rosyjskich i białoruskich. Po drugiej stronie granicy było 9 tys. żołnierzy, a sądząc po nagraniach wideo, które wysyłali sobie miejscowi, również ogromna ilość sprzętu.
Po stronie ukraińskiej panowała cisza. Tylko raz spotkaliśmy samotnego żołnierza podczas przekraczania lasów granicznych i tutejszych dróg, a innym razem grupę około dziesięciu żołnierzy przy ciężarówce pełnej sprzętu z dużą anteną na dachu. Powiedzieli nam, że coś lata nad granicą z drugiej strony i poprosili, żebyśmy nie robili zdjęć, bo nie chcą być pierwszym celem rosyjskich rakiet. Poczęstowali nas herbatą i ciastkami. Poza tym przez trzy dni nie widzieliśmy tu ani jednego transportera opancerzonego, ani czołgu, ani żadnych śladów sprzętu ukrywanego w przygranicznych lasach. Żadnych śladów obecności wojska.
Odessa, Kijów, Zaporoże
Majda na swoim łóżku z niedowierzaniem wpatrywała się w komputer. Było cicho, więc usiadłem przy niej i przez chwilę słuchaliśmy razem. Ulicą w kierunku granicy przejechała kolumna kilku samochodów. W oddali rozległ się huk, który zbliżał się do nas stopniowo i stawał coraz głośniejszy. Nisko nad hotelem z ogromną prędkością przeleciało coś z głośnym sykiem. Według doniesień medialnych, które pojawiły się niedługo potem, pierwszą fazą inwazji miały być ataki pociskami manewrującymi. Tak właśnie brzmiał ten dźwięk. – Pakujemy się i uciekamy – powiedziała Majda.
Szybko wrzuciliśmy nasze rzeczy do plecaków i zbiegliśmy po schodach. Recepcjonistka spała na wersalce tuż za recepcją. – Czy powinniśmy jej powiedzieć? – zapytałem Majdę. – Tak będzie lepiej – odpowiedziała.
– Dzień dobry – powiedziałam cicho w kierunku wersalki, na której spała.
– Dzień dobry, kochani, wyjeżdżacie tak wcześnie? – zapytała wybudzona ze snu.
– Zaczęło się, wojna się zaczęła – mówię.
– Co, o czym ty mówisz, co się zaczęło? – pyta zdezorientowana, nie do końca jeszcze obudzona i siedząca ciężko na łóżku.
– Putin właśnie wygłosił poranne przemówienie do Rosji i wypowiedział wojnę Ukrainie – powiedziałem cicho, a kobieta zalała się łzami. – Mam syna, opiekuję się jego dwiema córkami, moimi wnuczkami – powiedziała z niedowierzaniem. – Co on teraz zrobi, co my wszyscy zrobimy? – zaczęła rozpaczać, choć szybko otarła łzy i się uspokoiła.
Życzyliśmy jej szybkiego zakończenia wojny i wybiegliśmy na ulicę. W oddali na wschód od nas, w kierunku Czarnobyla, słychać było kolejny wybuch. Przygotowaliśmy kaski i kamizelki kuloodporne na tylnym siedzeniu, Majda wskoczyła za kierownicę, a ja śledziłem wiadomości na Twitterze i nawigowałem. Nie świtało jeszcze, ale na ulicach już panował ożywiony ruch.
czytaj także
„Dziś rano prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił operację specjalną wojsk rosyjskich w Donbasie, wypowiadając wojnę Ukrainie” – podało radio. Stopniowo docierały do nas nowe informacje. Czasami pojawiały się najpierw na Twitterze, czasami w radiu. Ataki rakietowe na Odessę, Kijów, Dniepropietrowsk, Zaporoże, desant wojsk w Odessie i Mariupolu. Zaczęło się rozwidniać, a ja śledziłem horyzont, zastanawiając się, czy po wyłączeniu obrony przeciwlotniczej na niebie pojawią się nagle rosyjskie samoloty.
Na jednym z kanałów pojawiła się informacja: „Rosyjskie bombowce strategiczne są nad przestrzenią powietrzną Ukrainy”. Ale jak dotąd nie widzieliśmy żadnego.
Smuta
Gdy nastał dzień, dotarliśmy do rozbitej drogi w miasteczku położonym w połowie drogi między Owruczem a Żytomierzem. Stacja benzynowa była prawie pusta.
– Kurwa, zaczęła się smuta – mówi jakiś mężczyzna do znajomego na stacji benzynowej, popijając kawę. W ciągu pięciu minut za rogiem ustawiła się już kolejka aut. Każdy chce do pełna.
– Czy tutaj już też coś spadło? – pytam.
– Nie, tutaj jeszcze nie – kręci głową. Wskakujemy do samochodu. W radiu grają ukraiński hymn narodowy, a po nim puszczają blok wiadomości i info o powszechnej mobilizacji. „Mężczyźni poniżej sześćdziesiątki powinni zgłosić się do swoich…” – radio gubi sygnał.
Na drogach pojawiają się ludzie w mundurach maskujących, którzy czekają na transport. Na placu małego miasteczka, przez które przejeżdżamy, gromadzi się coraz więcej osób. Ale nie widać wokół zorganizowanej działalności wojskowej, nie ma czołgów czy pojazdów opancerzonych. Kijów informuje, że co kilka minut na miasto spadają pociski. Wokół stacji benzynowych ustawiają się kilometrowe kolejki. Oblegane są bankomaty i apteki.
Docieramy na rynek w Żytomierzu, gdzie masowo kupuje się kaszę i makaron. Niektórzy są zdenerwowani, inni wyglądają, jakby myśleli, że niepotrzebnie wszyscy histeryzują. – Wielkie mi rzeczy, my tu zamiatamy ulicę – mówią nam z uśmiechem miejscowe sprzątaczki, a my nie jesteśmy pewni, czy informacja o rozpoczęciu wojny w ogóle do nich dotarła.
– Wracamy do domu. Tylko studiujemy w Żytomierzu. Mieszkamy na północy, w pobliżu granicy z Białorusią – wyjaśnia chłopak stojący w większej grupie, siłując się z suwakiem torby podróżnej na przystanku autobusowym.
– Co was tam czeka? Wcielą was do armii? – pytam.
– Nie, nie mamy jeszcze osiemnastu lat. Pojedziemy do domu i zobaczymy, co da się zrobić. – Wzruszają ramionami.
Chwilę przed naszym przyjazdem na pobliskie lotnisko wojskowe spadły rakiety. Mówią, że od tamtej pory jest spokojnie, ale ponoć czołgi przekroczyły też granicę białoruską. – Wkrótce będą u naszych domów – wyjaśniają. Faktycznie, dostaję wkrótce wiadomość, że rosyjskie i białoruskie czołgi właśnie przekroczyły granicę z Ukrainą tuż obok Polski.
Jakiś mężczyzna w pobliżu krzyczy, że Putin jest szalony, ale Ukraińcy pójdą walczyć. Macha rękami w nieokreślonym geście. – Ukraińcy nie poddadzą się, pójdą walczyć – zapewnia. Mijamy jeszcze dwie długie kolejki do bankomatów i jedną do apteki. Pracownik banku tłumaczy nam, że dziś otwierają dopiero o godzinę później: – Musimy przygotować się na większy napływ ludzi. Tak, z powodu tej sytuacji – potwierdza.
Odrodzić przeszłość, której nie było. Paranoiczna nostalgia Trumpa i Putina
czytaj także
Praktycznie wszyscy na ulicy mają torby. Pięć osób gromadzi się wokół starego samochodu i ładuje coś do bagażnika. – Będzie dobrze, nie martwcie się, będzie dobrze – powtarza kobieta z torbą kiełbasy i makaronu w ręku, uśmiechając się. – Jedziemy z rodziną do dziadków, to jest czas, kiedy rodzina powinna być razem – wyjaśnia, powtarzając jak zaklęcie, że nie ma się czym martwić. – Jestem pewna, że będzie dobrze. – Macha do nas, odchodząc.
Kawiarnie są zamknięte, niektóre sklepy również. – Kiedy się dowiedzieliśmy, poszliśmy najpierw do apteki, aby zdobyć wszystkie potrzebne leki – wyjaśnia kobieta stojąca w kolejce. Potem idzie do banku, gdzie wybierze pieniądze, a potem do domu. Co będzie tam robić? Czekać. – Jak długo to może potrwać? – pytam. – Konflikt między Izraelem a Palestyną trwa od czterdziestego siódmego roku – mówi, wpatrując się we mnie niebieskimi oczami. – To może być nasz rodzaj konfliktu izraelsko-palestyńskiego, może trwać nawet przez dziesięciolecia. Ale wytrzymamy to – mówi z determinacją w głosie.
**
Vojtěch Boháč jest reporterem, współzałożycielem i redaktorem naczelnym magazynu Voxpot.
Majda Slámová jest dziennikarką.
Reportaż ukazał się w magazynie Voxpot.cz. Z czeskiego przełożył Sławek Blich.