Ostatnia tragedia pokazuje też, jak wielkie wyzwanie służbom bezpieczeństwa stawia ten rodzaj terroru.
Kolejne zamachy w miastach Europy Zachodniej stają się pomału ponurą, makabryczną rutyną. Pod dwóch zamachach w Paryżu w zeszłym roku i zamachu na lotnisko Brukseli w marcu tego roku, 14 lipca kierowca ciężarówki wjechał w zgromadzony w Nicei na Promenadzie Anglików tłum świętujący rocznicę Wielkiej Rewolucji Francuskiej, zabijając blisko sto osób.
Terror molekularny
Kim był zamachowiec? To 31-letni mężczyzna Mohamed Lahouaiej Bouhlel. Urodził się w Tunezji, ale dorastał w Nicei, od dawna miał obywatelstwo francuskie. Nie wiadomo na razie, jakie były jego motywacje, w jakim stopniu związany był z jakimiś terrorystycznymi, czy radykalnie politycznymi organizacjami. Bouhlel znany był już wcześniej policji, ale bynajmniej nie w związku z politycznym radykalizmem. Wpadał w kłopoty z prawem z powodu drobnych kradzieży, aktów przemocy lub gróźb jej użycia.
Ten model powtarza się w ostatnich zamachach w Europie Zachodniej. Dokonywali ich często młodzi i już nie tak młodzi mężczyźni, którzy choć wywodzili się z rodzin kulturowo muzułmańskich, nie dorastali w mocno religijnych domach, przez długi czas sami pozostając religijnie i politycznie obojętni. Mieli za to problemy z prawem na tle czysto kryminalnym, ich biografie znaczyły pobyty w poprawczaku, więzieniu, przerwana edukacja, problemy ze znalezieniem stabilnego zatrudnienia, rozbite małżeństwa. Radykalny islam pozwalał nadać kierunek i sens narastającej w wyniku tego wszystkiego frustracji.
Przypadek Bouhlela pokazuje też, jak wielkie wyzwanie służbom bezpieczeństwa stawia ten rodzaj terroru. Do przeprowadzenie zabójczego zamachu nie trzeba było trudnej do zdobycia broni, wyrafinowanych planów, dostępu do wrażliwych danych, infiltracji instytucji publicznych, szerokiego zaplecza, czy wielkich pieniędzy. Wystarczył umiejący prowadzić, zdeterminowany by zabijać i niebojący się śmierci mężczyzna i odpowiednio duży samochód. Być może okażę się, że Bouhlela nie miał żadnych organizacyjnych związków z Daesh, czy inną organizację islamistyczną, że do jego morderczej radykalizacji wystarczyła sama lektura publikowanych przez nie w sieci treści.
W ciągu ostatniego półtora roku, od zamachów na redakcję „Charlie Hebdo” Francja znajduje się w stanie najwyższej mobilizacji, od zamachów z listopada obowiązuje w niej stan wyjątkowy. Służby zyskały prawo do nieograniczonego monitorowania danych podejrzanych osób, przeszukań domów i osadzania podejrzanych w areszcie domowym bez nakazów sądów. Cała ta rozbudowana maszyna bezpieczeństwa nie zdała się na nic. Wystarczył jeden zdeterminowany człowiek, zdolny operować „poza radarem” służb.
Terror operuje dziś na coraz bardziej „molekularnym” poziomie – pojedynczego „atomu-zamachowca” – wobec którego machina państwa okazuje się bezradna.
Dlaczego Francja?
W odpowiedzi na zamach prezydent Hollande już zapowiedział, że stan wyjątkowy przedłużony zostanie o kolejne trzy miesiące. W sytuacji powszechnego poczucia zagrożenia państwo nie może po prostu wycofać się z logiki rozbudowy aparatu bezpieczeństwa, jako odpowiedzi na terror – nawet jeśli widzi, że sama taka logika nie działa.
Trzeba też jednak przyznać, że w przypadku takiego operującego na „molekularnym” poziomie terroru, także wszelkie polityczne rozwiązania pozostają niezwykle trudne i złożone. Zwłaszcza, że w zamachu w Nicei na motywacje terrorysty (i ewentualnie powiązanych z nim osób) nakładać się może cały szereg zmiennych, rozwijających się i wchodzących ze sobą w interakcje w długim okresie czasu. Kinga Stańczuk z Partii Razem na swoim profilu na facebooku celnie wyróżniła wśród nich nieprzepracowaną francuską spuściznę kolonialną; nierówności społeczne i wykluczenie ekonomiczne młodzieży z przedmieść; politykę państwa wobec mniejszości na przemian albo niedostrzegającą ich istnienia albo zakładającą nierealne cele forsownej asymilacji. Dodałbym do tej listy jeszcze politykę zagraniczną Hollande’a, zwłaszcza zaangażowanie wojskowe Francji w Syrii. Wszystkie te czynniki sprawiają, że we Francji znalazły się – a nie wykluczone, że i znajdą się w przyszłości – osoby, które posiłkując się ideologią radykalnego islamizmu będą gotowe sięgnąć po przemoc wobec swoich współobywateli.
Do przemocy konkretnie przeciw Francji i jej obywatelom – jak przypomina „Guardian” – zachęcało już od jakiegoś czasu i dalej zachęcać będzie Daesh. Dlaczego akurat przeciw Francji? Z trzech powodów. Poza oczywistym (francuskie bombowce nad pozycjami PI w Syrii), wchodzą w grę jeszcze dwa, mniej oczywiste. Po pierwsze Daesh chce „ukarać” Francję, jako swoisty „wzorzec z Sevres” europejskiej świeckości, rozdziału kościołów od państwa, religii od sfery publicznej. Po drugie, długotrwałym celem PI wydaje się być wykopanie jak najgłębszych podziałów między Francuzami wyznającymi islam (lub pochodzącymi z kulturowo muzułmańskich rodzin), a resztą społeczeństwa.
Francja ma największą w Europie populację, mogącą poszczycić się muzułmańskimi przodkami. Wielu z nich to muzułmanie wyłącznie kulturowi, społeczność muzułmańska także podlega procesom sekularyzacji. Ataki islamistów we Francji mają powstrzymać te procesy. Mają uczynić z każdego wyglądającego na muzułmanina Francuza podejrzanego o terroryzm, obywatela drugiej kategorii. Mają zniszczyć sferę przenikania się mniejszościowej i większościowej kultury, tolerancji i współpracy. Chodzi o to, by francuscy muzułmanie nie mieli dla siebie żadnej przestrzeni poza meczetem. Gdyż sukces francuskiego sekularyzmu, świeckiej, nowoczesnej, republikańskiej, islamskiej tożsamości jest wielkim symbolicznym i politycznym zagrożeniem dla całego projektu wskrzeszenia kalifatu.
Czy to już koniec Hollande’a?
Czy ten plan uda się Daesh? Wiele zależy od postawy nie-muzułmańskiej większości i francuskiej klasy politycznej. Jak się można spodziewać, ataki w Nicei i w Paryżu będą wykorzystywane w zbliżającym się w przyszłym roku i używane przez przeciwników Hollande’a.
Czy ten ostatni zdoła je przetrwać? Szczerze mówiąc, wątpię. Hollande jest dziś osaczony z prawa i z lewa. Na prawicy ma odradzających się po traumie implozji administracji Sarkozy’ego Republikanów, a jeszcze dalej na prawo dynamicznie rosnący i przejmujący głosy tradycyjnie głosującej na lewicę klasy robotniczej, Front Narodowy. Na lewicy ruch Nuit Debout i nie do końca marginalną we Francji „lewicę antykapitalistyczną”, wściekłą na obecną administrację, za reformę kodeksu pracy. Zamknięty w tym trójkącie Hollande może nie wejść nawet do drugiej tury. Zmierzą się w niej – jak dziś to widzę – Marine Le Pen i kandydat centroprawicy.
W pesymistycznym wariancie będziemy zadawać sobie w przyszłym roku pytanie nie o to, czy centrolewica zdoła ocalić Pałac Elizejski, ale o to, czy sytuacja bezpieczeństwa wyniesie Marine Le Pen do władzy, czy nie. A jeśli nawet nie, to czy zwycięstwo centroprawicy nie dokona się kosztem znacznego przesunięcia na prawo i przyjęcia znacznej części jej programu.
W bagnie polskiej głupoty
Pesymizmem nie mogą też nie napawać reakcje polskiej klasy politycznej na zamach. Nie mówię nawet o reakcjach osób tyleż politycznie głośnych i eksponowanych, co w sumie niepoważnych i pozbawionych decyzyjnego wpływu na politykę dziś, takich jak Robert Winnicki z Ruchu Narodowego, czy Krystyna Pawłowicz z PiS.
Nie chcę nawet przytaczać szamba, jakie przy okazji zamachu wylali na swoich portalach społecznościowych, kto ma zdrowie, niech w nim nurkuje.
Gorzej, gdy głupie i podłe wypowiedzi padają z ust (bądź spod klawiatur) osób i instytucji mających polityczne gravitas zmuszające do minimum politycznej powagi i odpowiedzialności za słowo. Kukiz’15 – jakby nie było druga siła opozycyjna w polskim Sejmie – na swoim profilu na fb umieściło tekst „za ofiary w Nicei +++”, a pod nim link do organizowanego przez to stronnictwo referendum w sprawie zakazu przyjmowania uchodźców do Polski. Zanim jeszcze ostygły ciała pomordowanych w Nicei ludzi, Kukiz’15 już wykorzystuje zamach niedokonany w ogóle przez uchodźcę, do szczucia na ludzi, którzy uciekają przed podobnym – jeśli nie gorszym – losem.
Niestety, szczujący na uchodźców język Kukiza powiela szef MSW, Mariusz Błaszczak. On także zapewniał w piątek rano w Polsacie, że „Polska jest bezpieczna [przed takimi zamachami], bo rząd PiS, w przeciwieństwie do rządu Ewy Kopacz nie zgodził się na przyjęcie uchodźców”. Powiedzieć, że to walenie poniżej pasa, to nic nie powiedzieć, trudno nawet znaleźć słowa, by określić, do jakiego poziomu pan minister sprowadza polityczny spór. Przy okazji minister Błaszczak pofolgował właściwym swojej formacji uprzedzeniom. Zamachom winna jest „polityczna poprawność”, „ideologia multikulti” (choć jako żywo multukulti nigdy we Francji nie było), płacząca Federica Mogherini, europejscy przywódcy solidaryzujący się z ofiarami tragedii w Orlando, wreszcie (jak dodał w późniejszej wypowiedzi dla TVP) „porzucenie przez Francję chrześcijaństwa”. Nie wiem, czy tylko ja miałem wrażenie, że minister ma jakąś ukrytą Schadenfreude z tego powodu, że „pokarało bezbożników”.
Na swoim profilu na Facebooku Adrian Zandberg porównał Kukiz’15 do hieny cmentarnej. Zostawiłbym jednak hieny w spokoju, ich układ pokarmowy tak już jest skonstruowany, że nie bardzo mogą się żywić czymś innym niż padlina. Gdy 15 lipca słuchałem reakcji klasy politycznej w Polsce na Niceę, przypominało mi się raczej określenie z cyklu o Harrym Potterze – śmierciożercy. Tak jak bajkowi zwolennicy Voldemorta Błaszczak, Kukiz, Pawłowicz i Winnicki żywią się śmiercią, terrorem, strachem i używają ich dla własnej agendy, coraz bardziej przekraczającej granice cywilizowanej prawicy (jeśli Winnicki kiedykolwiek się w nich mieścił).
Wystawiają w ten sposób świadectwo nie tylko własnej etyce, ale i politycznemu rzemiosłu i podstawowej wiedzy. Jeśli na zamach na jednego z najbliższych sojuszników, leżącego względnie blisko od nas, nasze elity potrafią odpowiedzieć głównie wiązanką uprzedzeń, brzmiących żenująco nawet na korwinowskim profilu dla gimnazjalistów, to naprawdę nie powinniśmy się czuć bezpiecznie.
**Dziennik Opinii nr 198/2016 (1398)