Jak wygląda mapa powiązań ukraińskich oligarchów z władzą i co zmieniłaby umowa stowarzyszeniowa z UE?
W zeszłym tygodniu najbogatsi oligarchowie na Ukrainie wydali oświadczenia wzywające do pokojowego rozwiązania trwającego od miesięcy politycznego sporu. Jak skomentował to Aleksander Kwaśniewski: „Oligarchowie są tym wszystkim zaniepokojeni i przestraszeni. Chcieliby znaleźć rozwiązanie, ale napotykają trudność ze strony prezydenta i jego ludzi”.
Wiedza o zależnościach między kolejnymi ekipami rządzącymi a strukturami oligarchicznymi jest konieczna, by zrozumieć współczesną Ukrainę – a także by zrozumieć istotę ekonomii politycznej współczesnego kapitalizmu, w tym przypadku w wydaniu postradzieckim.
Interesy oligarchów nie są bynajmniej jednolite, a wpływ niektórych na władzę jest odczuwalny w skali całego państwa. Strefy wpływów w aparacie państwowym, a także w sprywatyzowanych sektorach gospodarki ustalane były na nowo od początku postkomunistycznej transformacji. Powstawały wówczas pierwsze klany biznesowe na styku polityki, przemysłu i przestępczości. Sam podział klanowy jest dość umowny – pozwala jednak wyodrębnić różne grupy interesu oparte na wspólnocie terytorialnej (Donieck, Dniepropietrowsk) bądź branżowej (np. sektor gazu, metalurgia). Za rządów Kuczmy (1994–2004) zaczął się wykształcać się coraz bardziej uporządkowany system współzależności władzy i biznesu.
Krótka historia ukraińskiej oligarchii
System oligarchiczny w dzisiejszej Ukrainie – inaczej niż w Rosji – nie służy realizacji celów geopolitycznych elity przywódczej.
To wielki biznes podporządkował sobie władzę państwową albo sam w niej uczestniczy.
Grupy oligarchiczne udzielają wsparcia partiom politycznym w zależności od tego, która frakcja w danym momencie najlepiej zabezpieczy ich interesy. Strategię wyznaczają interesy klanu, a nie polityka czy ideologia. Największe grupy biznesowe dbają o to, aby mieć swoich ludzi w ośrodku prezydenckim, rządzie, parlamencie i najważniejszych instytucjach; politykami zostają też sami oligarchowie. Wiele osób na scenie politycznej, w tym wysokich funkcjonariuszy państwa, posiada znaczny majątek, choć często zapisany na członków ich rodziny.
Po pomarańczowej rewolucji, która momentami miała wydźwięk antyoligarchiczny, nastąpiły pewne przetasowania dotychczasowego układu sił, nie doszło jednak do zmiany systemu. Przedstawiciele wielkiego biznesu, „pragmatyczni” pod względem zawieranych sojuszy politycznych, utrzymali decydujący wpływ na politykę i gospodarkę Ukrainy. Ich działania polityczne – często interpretowane na Zachodzie jako „prorosyjskie” bądź „prozachodnie” – były bowiem i wciąż są efektem ubocznym realizacji ich własnych interesów. Samą rewolucję z zimy 2004/2005 nazywano zresztą „rewolucją milionerów przeciwko miliarderom”.
Do uzyskania wsparcia ze strony oligarchów dążył lider „pomarańczowych” Wiktor Juszczenko (ostatecznie udzieliły mu go jedynie środowiska biznesowe o mniejszym znaczeniu). Julia Tymoszenko na początku swojej kariery sama tworzyła tzw. klan dniepropietrowski, będąc blisko związaną z Pawłem Łazarenką – premierem Ukrainy w latach 1996–1997, a zarazem biznesmenem, odsiadującym obecnie w USA wyrok za malwersacje finansowe na wielką skalę. Do „pomarańczowego” klubu parlamentarnego, Bloku Julii Tymoszenko, należał m.in. jeden z najbogatszych ukraińskich biznesmenów, Konstantyn Żewago, którego główne aktywa obejmowały sektor bankowy oraz metalurgię. Innym deputowanym-oligarchą w szeregach BJuT był Tarieł Wasadze, właściciel grupy UkrAvto, członkami Bloku byli także bracia Ołeksandr i Serhij Buriakowie, do których należy bank Brokbiznes, jedna z większych instytucji finansowych na Ukrainie. Z kolei w administracji Juszczenki pewne wpływy uzyskał Rinat Achmetow, a w 2007 roku sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy została Raisa Bohatyriowa, powiązana z tym donieckim oligarchą.
Pod koniec 2008 roku, kiedy w Ukrainie rozpoczął się głęboki kryzys gospodarczy, ówczesna premier Tymoszenko prowadziła politykę antykryzysową, kierując pomoc państwową do firm biznesmenów związanych z BJuT.
Kiedy zaś po zwycięstwie Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich 2010 roku biznes dotychczas wierny Tymoszenko zaczął być szykanowany, spośród sześciu deputowanych BJuT figurujących na liście najbogatszych Ukraińców do Partii Regionów przeszło aż pięciu. Jeszcze w 2005 roku Tymoszenko zrenacjonalizowała kombinat Kryworiżstal, symbolicznie „karząc” w ten sposób dawnych beneficjentów reżimu Kuczmy – Wiktora Pinczuka (zięcia Kuczmy) oraz Rinata Achmetowa (wówczas już głównego sponsora Partii Regionów i Wiktora Janukowycza). Zapowiedzi kolejnych przejęć, nieobliczalność oraz silna osobowość Tymoszenko były postrzegane przez oligarchów niezwiązanych z BJuT jako zagrożenie dla ich interesów. W związku z tym w 2008 roku rozpoczęły się niejawne rozmowy na temat powołania szerokiej koalicji Partii Regionów i BjuT, a grupa skupiona wokół Achmetowa dążyła do osiągnięcia porozumienia z Tymoszenko w nadziei na stabilizację polityczną i podział wpływów bez eskalacji konfliktu. Przygotowywano także projekt nowej konstytucji. Zwycięstwo ekipy Janukowycza w 2010 roku, przejęcie pełni władzy przez jedno ugrupowanie oraz osłabienie opozycji spełniło jednak oczekiwania oligarchów bez potrzeby kompromisów.
Mapa powiązań
Obecnie w Ukrainie wyodrębnia się trzy największe klany, które uzyskały dominujący wpływ na życie polityczne państwa: klan doniecki, klan gazowy oraz Familię. Realizując interesy swoich sponsorów, rządzący starają się jednocześnie stworzyć własny klan oligarchiczny. Janukowycz związany jest z klanem donieckim, w pewnym stopniu liczy się też z klanem gazowym, ale od kiedy został prezydentem, buduje własny klan, czyli właśnie tzw. Familię. Najważniejsze role pełnią w nim syn prezydenta, Ołeksandr, oraz deputowany Partii Regionów Jurij Iwaniuszczenko. Do Familii zalicza się też wicepremiera Serhija Arbuzowa (od 28 stycznia pełni obowiązki premiera, po dymisji Mykoły Azarowa) i szefa MSW Witalija Zacharczenkę. Najbogatszym Ukraińcem jest dziś Rinat Achmetow, lider klanu donieckiego, którego majątek skupiony wokół branży metalurgicznej i energetycznej oceniany jest na 15 mld dolarów. W latach 2006 i 2007 Achmetow uczestniczył aktywnie w życiu politycznym i uzyskał mandat deputowanego, a ponadto blisko połowę deputowanych Partii Regionów stanowią obecnie ludzie powiązani właśnie z nim. Do jego klanu zalicza się też Borysa Kolesnikowa, swego czasu wicepremiera odpowiedzialnego za Euro 2012, Raisę Bohatyriową czy byłego już zastępcę prokuratora generalnego Rinata Kuźmina.
Do innych wpływowych osób wspierających Partię Regionów należy też Wadim Nowinski (1,9 mld dol., firmy metalurgiczne), a także nieformalny lider klanu gazowego Dmytro Firtasz (z majątkiem ok. 670 mln dol., właściciel firm z branży chemicznej). Grupa powiązana z Firtaszem nazywana jest też RUE (od nazwy spółki RosUkrEnergo, powołanej w lipcu 2004 roku jako pośrednik w imporcie na Ukrainę gazu z Azji Centralnej i Rosji). Z klanem gazowym kojarzeni są także m.in. były szef Naftohazu Jurij Bojko, a także Serhij Lowoczkin, były szef administracji prezydenta (po ataku Berkutu na Euromajdan 30 listopada podał się dymisji). Dzięki ich wpływom rząd nie tylko ułatwia klanowi przejmowanie kontroli nad atrakcyjnymi aktywami, ale też wynegocjował w jego imieniu zniżkę na import rosyjskiego gazu; dlatego też o klanie gazowym mówi się, że to zdecydowanie prorosyjska grupa.
Dobre, choć nie tak bliskie relacje z prezydentem utrzymuje Serhij Tihipko (1,2 mld dol., banki), do 2012 r. wicepremier w rządzie Partii Regionów, a także Petro Poroszenko (kontroluje szereg przedsiębiorstw, głównie w przemyśle samochodowym oraz spożywczym), którego obecnie przedstawia się jako kandydata na nowego prezydenta. Poroszenko jest jednak w stanie znaleźć wspólny język ze wszystkimi głównymi graczami na ukraińskiej scenie politycznej – był jednym z najbliższych współpracowników Wiktora Juszczenki, a w 2009 udało mu się uzyskać poparcie Julii Tymoszenko, niezbędne do objęcia teki ministra spraw zagranicznych. W marcu 2012 z kolei Janukowycz zaproponował mu tekę ministra gospodarki. Poroszenko propozycję przyjął, jednak nie zgłasza zamiaru wstąpienia do Partii Regionów. Zostają jeszcze najwięksi oligarchowie niezwiązani z obecnie rządzącą ekipą: Ihor Kołomojski (2,4 mld dol.), kontrolujący Prywat, największą po SCM Achmetowa grupę finansowo-przemysłową na Ukrainie, Hennadij Boholubow (1,7 mld dol., banki) oraz wspomniany już Wiktor Pinczuk (3,8 mld dol., firmy metalurgiczne i kopalnie).
Komu służy chaos
Fakt, że deputowani Rady Najwyższej z frakcji Partii Regionów – ci sami, którzy na listy wyborcze dostali się jako przedstawiciele oligarchów – zapowiedzieli brak poparcia dla wprowadzenia stanu wyjątkowego, niektórzy traktowali jako wstęp do przejścia wielkiego biznesu na stronę Euromajdanu. Jest oczywiste, że chaos i ciągły kryzys polityczny nie sprzyjają prowadzeniu interesów, jednak jednoznacznego poparcia protestującym oligarchowie nie mogą udzielić, bo widzą słabość opozycji i nie mają gwarancji, że ta zabezpieczy ich interesy.
Oligarchowie z jednej strony popierają zatem status quo, bo nie widzą dobrego oparcia w potencjalnych przyszłych przywódcach Ukrainy – co skądinąd dobrze świadczy o liderach opozycji z Euromajdanu. Z drugiej strony narastająca przemoc i naciski państw Zachodu to dla nich sytuacja bardzo problematyczna.
Działalność biznesowa na rynkach zagranicznych oraz na rynku krajowym zależy przecież od stabilności makroekonomicznej kraju i nastrojów wśród partnerów handlowych. Gwałtowny spadek hrywny w ostatnim czasie jest bezpośrednio związany z niepokojami na ulicach; do tego niedawno agencja Standard and Poor’s obniżyła rating, swoją decyzję tłumacząc właśnie brakiem stabilności politycznej w kraju; potem w jej ślady poszła agencja Moody’s. W konsekwencji ukraińskiemu rządowi będzie jeszcze trudniej uzyskać zagraniczne kredyty czy sprzedawać obligacje, a za uzyskany w ten sposób kapitał przyjdzie mu drożej płacić – co jeszcze bardziej osłabia jego pozycję negocjacyjną.
Spadek kursu waluty pogłębia reakcja samych oligarchów, którzy prawdopodobnie konwertują swoje zasoby hrywien na „twardsze waluty”. O ile bowiem obroty na rynku międzybankowym przez pierwsze trzy tygodnie stycznia wynosiły mniej więcej 1,3 mld dolarów na dobę, to 21 stycznia – w dniu wejścia w życie ustaw ograniczających prawa obywatelskie – wzrosły do 2,6 mld dolarów, by następnego dnia po ujawnieniu śmierci demonstrantów zastrzelonych przez milicję osiągnąć historyczne maksimum: 3,2 mld dolarów.
Za czy przeciw UE?
„Niewątpliwie oligarchowie przyjmują tutaj pozycję oczekującą, ale z taką ewidentną skłonnością w stronę rozwiązań europejskich” – mówił w cytowanym już wywiadzie dla RMF FM prezydent Kwaśniewski. Prawdopodobnie miał na myśli konkretnych, znanych mu osobiście oligarchów – a dokładnie Wiktora Pinczuka, z którym utrzymuje bliskie relacje, a który wspierał różne projekty związane z promocją integracji europejskiej. Ukraińskich oligarchów trudno jednak jednoznacznie zakwalifikować jako proeuropejskich bądź prorosyjskich. O ich ambiwalentnych postawach w tej kwestii świadczy choćby przykład Andrija Klujewa, który „aktywnie kierował negocjacjami DCFTA (tj. umowy o pogłębionej strefie wolnego handlu z UE), co sprawiło, że część unijnych urzędników uznała, że jest on politykiem prozachodnim, ale jednocześnie intensywnie lobbował przyjęcie nowego kodeksu wyborczego w formie ułatwiającej manipulacje wyników wyborów na szeroką skalę (cytat z publikacji Ośrodka Studiów Wschodnich).
Dzięki umowie stowarzyszeniowej i stanowiącemu jej część handlową układowi DCFTA ukraińscy oligarchowie mogli zyskać przede wszystkim na likwidacji ceł. W publikacji PISM pt. Oligarchowie wobec stowarzyszenia Ukrainy z UE Piotr Kościński i Jewgen Worobiow zwracają uwagę, że umowa korzystna jest tylko dla części z nich – dla tych najbardziej związanych z Janukowyczem byłaby ona co najwyżej obojętna. Najwięcej zyskaliby producenci żywności, zwłaszcza Petro Poroszenko, produkujący wyroby czekoladowe (dziś za eksportowane do UE towary płaci cło rzędu 35–40% wartości). Podpisanie umowy byłoby bardzo korzystne także dla koncernu Kernel Andrija Werewskiego (związanego z Partią Regionów) oraz dla Jurija Kosiuka (również związanego z Partią Regionów), eksportującego do Unii ok. 5% hodowanego drobiu – ta firma skorzystałaby też na likwidacji barier sanitarnych. Zdaniem autorów najbardziej wpływowi oligarchowie zyskają jednak niewiele: Achmetow i Nowinski eksportują bowiem stal, i tak zwolnioną od cła. Firtasz eksportuje nawozy sztuczne, obłożone cłem w wysokości 6,5%.
Najwięcej na DCFTA zyskałby najbardziej prounijny Wiktor Pinczuk, którego Interpipe Holding eksportuje zaledwie 1% swej produkcji do Unii z powodu unijnych ceł antydumpingowych nałożonych na rury importowane z Ukrainy i Rosji. Interpipe uzyskał już pewne obniżenie ceł, ale wciąż musi płacić aż 14% wartości eksportowanych na Zachód rur. „Stowarzyszenie z UE nie będzie miało większego znaczenia dla eksporterów rudy i stopów żelaza (jak np. Ihor Kołomojski i Hennadij Boholubow), bo cła na nie i dziś są niewielkie. Podobnie w przypadku «Rodziny», której firmy eksportują do UE węgiel. Ten surowiec nie jest obłożony cłem, więc w razie wprowadzenia DCFTA ich sytuacja się nie zmieni” – piszą Kościński i Worobiow.
Zwracają jednocześnie uwagę, że najbardziej wpływowi oligarchowie mogą teoretycznie zyskać na wejściu Ukrainy do unii celnej z Rosją, bo przedsiębiorstwa ukraińskie znaczną część swojej produkcji kierują na rynek byłych republik ZSRR. Ale można też zrozumieć ich niechęć wobec integracyjnych projektów pod egidą Rosji – dla większości z nich oczywiste jest, że Ukraina byłaby słabszym partnerem w takim związku i że wielki biznes ukraiński zostałby zdominowany przez bogatszych oligarchów rosyjskich. Na przykład Achmetow sam zamierza eksportować swój prąd do krajów unijnych, a rosyjska energia elektryczna, która jest tańsza od ukraińskiej, byłaby dla niego konkurencją.
Oprócz polityki handlowej umowa stowarzyszeniowa zawiera przepisy dotyczące stopniowego przyjmowania przez Ukrainę unijnych reguł w gospodarce, co generalnie oznacza ich daleko idącą liberalizację. Kościński i Worobiow podają przykład takiej niezgodności unijnych wymogów i praktyki ukraińskiej: „W 2012 r. Rada Najwyższa zmieniła ustawę o zamówieniach publicznych, a z przeprowadzenia otwartych przetargów wyłączono sektory kontrolowane przez najważniejszych oligarchów: dostawy energii elektrycznej i gazu naturalnego, przetwarzanie ropy naftowej, budowę infrastruktury kolejowej i lotnisk. Po tych zmianach UE zamroziła pomoc finansową dla Ukrainy, domagając się cofnięcia [tych przepisów]. Tymczasem w 2012 r. 40% przetargów na paliwo, sprzęt i usługi dla przedsiębiorstw państwowych i władz lokalnych wygrali trzej biznesmeni: Achmetow (19%), Ołeksandr Janukowycz (17,5%) i Firtasz (3,5%), przede wszystkim zajmujący się dostarczaniem energii i paliwa do firm państwowych”. I to właśnie oni będą najbardziej niechętni DCFTA, bo przewiduje on również wzmocnienie struktur antymonopolowych. Po jego przyjęciu „ustawiane” programy prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, jakie przeprowadzał Fundusz Państwowego Majątku Ukrainy (FDMU), nie byłyby już możliwe. Dotychczas uzgadniano, które z prywatyzowanych koncernów przypadną której z grup finansowych, ustalano też na przykład, że z prywatyzacji wykluczeni są bracia Surkisowie – a to ze względu na zbyt słabe wsparcie polityczne.
W 2012 roku w Doniecku doszło do spotkania ministrów spraw zagranicznych Polski i Szwecji, Radosława Sikorskiego i Carla Bildta, z Rinatem Achmetowem. Cytowani analitycy Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych namawiają kraje Unii Europejskiej, w tym Polskę, do kolejnych, podobnych spotkań z ukraińskimi oligarchami, aby przekonywać ich o korzyściach, jakie mogą oni odnieść z układu stowarzyszeniowego – takich jak szerszy dostęp do rynku unijnego i nowoczesnych technologii oraz, zakładając podpisanie przez UE umowy o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi, dostępu do rynku amerykańskiego. Wielki biznes kalkuluje jednak korzyści i zagrożenia – na ile stowarzyszenie z Unią wzmocniłoby jego pozycję, a na ile naruszyło jego interesy; dotyczy to szczególnie zachodnich standardów, do których trzeba byłoby się dostosować, a który to wymóg nie jest, rzecz jasna, tematem w dyskusjach z drugą stroną, czyli Rosją Putina.
Czy sankcje mają sens?
Osobną kwestią pozostają rozważane ostatnio ewentualne sankcje ze strony państw zachodnich, traktowane jako instrument wymuszający postawę ugodową na obecnej ekipie rządzącej. Wiele wskazuje na to, że mogą one być niespecjalnie skuteczne. Jak wskazuje bowiem Michał Kozak, korespondent „Parkietu” w Dniepropietrowsku, „najbogatsi Ukraińcy, aby uniknąć podatku, posiadane przedmioty przepisują na różne podmioty, tworząc rozległą sieć spółek, która prowadzi nawet do Ameryki Południowej”. Sam Wiktor Janukowycz, jak donosi cytowany przez portal Wyborcza.pl „Kronen Zeitung”, posiada m.in. luksusową daczę, pałac przy Morzu Czarnym, mieszkania w Kijowie, a także flotę lotniczą, jednak nie figurują one w jego oświadczeniu majątkowym. Zdaniem austriackiego tygodnika zostały poukrywane w rozmaitych spółkach zarządzonych z Wiednia, na czele których stoją bracia Klujewowie. Nitki prowadzą do spółki o nazwie Lada Holding zarejestrowanej w Liechtensteinie, której właścicielem jest z kolei fundusz P&A Corporate Trust, będący udziałowcem wiedeńskiej spółki Activ Solar. Powiązania spółek prowadzą przez Austrię, Wyspy Dziewicze, Cypr, Panamę, a nawet amerykański raj podatkowy w stanie Delaware. Większością tego majątku zarządza Reinhard Proksch z Salzburga – jego holding w Londynie i grupa kapitałowa w Liechtensteinie są oficjalnie właścicielami większości majątku Janukowycza.
Oligarchia kontra liberalny kapitalizm?
Struktura interesów gospodarczych na Ukrainie ma znaczenie nie tylko w perspektywie ewentualnej umowy stowarzyszeniowej i kontaktów handlowych z Unią Europejską. Oligarchiczny układ sił stanowi również (negatywny) punkt odniesienia dla oczekiwanych przez Zachód reform – instytucje takie jak MFW działają bowiem w logice wyraźnej opozycji: albo system oligarchiczny (utożsamiany z pozostałościami sowieckiego etatyzmu), albo modernizacja gospodarki i liberalizacja rynku. Wreszcie siła oligarchii skonfrontowanej z takim podejściem Zachodu przesądzić może o niesprawiedliwym rozłożeniu kosztów ewentualnych reform.
W poniedziałek pojawiła się w prasie informacja, że UE i USA wspólnie opracowują tzw. plan ukraiński. Według „Wall Street Journal” warunkiem pomocy byłoby mianowanie nowego rządu technokratów w Kijowie, upoważnionego do rozmów z MFW. Catherine Ashton podkreślała, że konieczne byłoby samo podjęcie reform gospodarczych, których od Ukrainy wymaga Międzynarodowy Fundusz Walutowy, ale już niekoniecznie zaakceptowanie przez Ukrainę długoterminowego porozumienia z MFW. Władze Ukrainy musiałyby podnieść ceny gazu dla gospodarstw domowych; nowojorski dziennik pociesza jednak, że podwyżki gazu byłyby łatwiejsze do przeprowadzenia wiosną.
Kłopot z propozycjami MFW i Unii polega na tym, że brakuje im wrażliwości na to, jak rozłożyć ryzyka i koszty reform na wszystkich obywateli, nie pogłębiając i tak już znacznych nierówności.
Uwzględnienie istotnych różnic pomiędzy klasami – oligarchami, drobnymi przedsiębiorcami i resztą społeczeństwa – jest konieczne, aby potencjalna transformacja została na dłuższą metę zaakceptowana przez społeczeństwo ukraińskie i nie przyniosła większych kosztów społecznych niż korzyści. Rola państwa nie powinna ograniczać się do wprowadzania i egzekwowania nowych reguł, ale też zabezpieczenia najsłabszych, z którymi „wolny rynek” najmniej się liczy.
Tymczasem MFW uzależnia pożyczkę przede wszystkim od radykalnej walki z deficytem budżetowym, obłożenia podatkiem VAT produkcji rolnej i leków, zamrożenia płac sfery budżetowej czy podniesieniem opłat za gaz ziemny dostarczany odbiorcom indywidualnym – a to wszystko w kraju, gdzie wydatki na żywność i leki zazwyczaj pochłaniają większość dochodów najuboższej części społeczeństwa. Jednocześnie koncerny należące do oligarchów zalegają z płatnościami bądź w ogóle nie płacą za dostarczany im gaz importowany z Rosji; ukraiński parlament im te płatności umarza; w tej sytuacji, jak czytamy na witrynie Obserwatora Finansowego, warunki MFW sprowadzają się do „żądania, aby przeciętni obywatele wzięli na garnuszek ukraińskich oligarchów”. Reformy, jakie proponuje MFW, uderzałyby zatem w średnio zarabiających i najuboższych – a skoro majątek oligarchiczny nie zostałby przy tym naruszony, Janukowyczowi i jego ekipie groziłby dalszy wzrost napięć społecznych.
Wszystko wskazuje jednak na to, że ukraiński rząd wybrał pieniądze „ofiarowane” przez Władimira Putina. Zyska na tym oczywistą rentę geopolityczną, ale Ukraina może za nią zapłacić gospodarczo. Otóż większość kredytu udzielona zostanie Ukrainie w tzw. SDR (specjalnej walucie, której Rosja użyczy ze swego konta w Międzynarodowym Funduszu Walutowym), ale spłata nastąpi już w „twardym” pieniądzu. Z kolei ukraińscy eksperci, na których powołuje się cytowany już Michał Kozak, obawiają się, że Rosja będzie traktować Ukrainę wyłącznie jako zasób demograficzny, a nie jak realnego partnera gospodarczego, drenując kraj z najlepszych zasobów, tzn. wykształconych pracowników.
Ukraina stoi dziś przed poważnym dylematem. Jeśli Unii Europejskiej faktycznie zależy na jej przyciągnięciu do siebie, nie może się ograniczyć do wymuszenia „niezbędnych reform” w stylu lat 90. Musi przedstawić ofertę, która wynagrodziłoby ukraińskim obywatelom ich zaangażowanie, wzmocniła ich podmiotowość i umożliwiła sprawiedliwy podział ciężarów tych reform – zamiast redukować całe warstwy społeczne do roli „nieuniknionych kosztów” transformacji Ukrainy w gospodarkę wolnorynkową.