Arabia Saudyjska może poczuła się pewniej po wizycie Donalda Trumpa – mówi profesor Katarzyna Górak-Sosnowska z SGH.
Paweł Pieniążek: W poniedziałek kilka krajów arabskich, w tym Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn i Egipt, zerwały stosunki dyplomatyczne z Katarem. Oficjalnym powodem jest to, że Katar wspiera ugrupowania ekstremistyczne w tym tak zwane Państwo Islamskie. To prawdziwy powód zerwania stosunków dyplomatycznych?
Katarzyna Górak-Sosnowska: To oficjalny powód, ale nie istniał on od wczoraj. Ta kwestia była podnoszona już kilkukrotnie. Dochodziło więc do różnych zgrzytów na linii Katar-Arabia Saudyjska, Egipt też wyrażał swoje niezadowolenie, że Dauha wspierała Braci Muzułmanów.
Dlaczego więc te stosunki zerwano właśnie teraz?
Na razie nie mamy na to odpowiedzi. Podobnie jak na inne pytanie: co miałby zrobić Katar, żeby wyjść z tej absurdalnej sytuacji? Przedstawiciele tego państwa póki co mówią, że nikogo nie wspierają i mogą kontynuować taką politykę. Ewentualnie za jakiś czas wydadzą oświadczenie, że już nie wspierają żadnych organizacji.
Wtedy granice znowu się otworzą?
W jaki sposób mieliby udowodnić, że już nie wspierają? Nie wyobrażam sobie, żeby to było takie proste.
To jaki może być inny powód blokady Kataru?
Może chodzi o to, by Katar upodlić i potrzymać pod butem przez pewien czas. Wielu osobom wyda się piękne, że oto mieszkańcy najbogatszego państwa świata muszą stać w kolejce po cukier.
Jak poważne dla Kataru jest zerwanie stosunków dyplomatycznych z krajami regionu?
Najpoważniejsze są przyczyny ekonomiczne, bo jednak trudno na dłuższą metę funkcjonować przy zamkniętej granicy lądowej z jedynie wąskim korytarzem powietrznym, przez który przeciskają się samoloty. Pamiętajmy, że Katarczycy przez lata starali się, aby lotnisko w ad-Dausze stało się regionalnym portem przesiadkowym. Rocznie korzysta z niego ponad trzydzieści milionów osób, czyli ponad dziesięciokrotnie więcej niż wynosi cała ludność Kataru. Do tego należy dodać prozaiczne sprawy, jak to, że skądś trzeba brać zaopatrzenie (państwo jest pod tym względem całkowicie niesamowystarczalne), a w dalszej perspektywie można zacząć martwić się o transport skroplonego gazu ziemnego LNG. Straty wizerunkowe są trudne do oszacowania, ale z pewnością wystąpią. Niewykluczone, że jeśli państwo raz zostało odcięte od świata, to zostanie to zrobione po raz kolejny. To źle wróży dla jego stabilności.
Jest też kwestia naruszonego poczucia bezpieczeństwa. Katar to bogate, ale bardzo małe państwo, które znajduje się między młotem a kowadłem, czyli Arabią Saudyjską i Iranem. Z Teheranem stosunki zawsze były w porządku. Jest to zresztą jeden z zarzutów wobec Kataru, że utrzymuje tak dobre relacje z tym państwem.
Z Arabią Saudyjską, chociaż jest bliższa Katarowi ze względu na kwestie kulturowe czy wyznaniowe, kolorowo nie było. Arabia Saudyjska zgłaszała roszczenia terytorialne wobec Kataru i chęć kontroli nad ich bogatymi złożami surowców. W ostatnich latach przede wszystkim jednak drażliwa była kwestia popularnego na całym świecie katarskiego kanału informacyjnego Al-Dżazira. To w jej programach wytykano palcem to, co robi Arabia Saudyjska (choć nie tylko ona – dostawało się prawie każdemu państwu regionu).
Katar mimo tego, że znajduje się na straconej pozycji i zdaje sobie z tego sprawę, postanowił wyjść przed szereg. Wykorzystać potencjał, którym dysponuje. Rozpoczął to poprzedni emir Kataru Hamad ibn Chalifa Al Sani, który budował pozycję międzynarodową swojego państwa. Z tego powodu zabiegał (skutecznie) o organizację mistrzostw świata w piłce nożnej w 2022 roku; inwestował mnóstwo pieniędzy na Zachodzie i stał się eksporterem LNG na taką skalę, że nie można tego państwa po prostu zignorować.
Władze Kataru wierzyły, że dzięki temu uda się uniknąć takiej sytuacji, do której doszło w poniedziałek. Jak widać były to płonne nadzieje. Co więcej, nie widać zbyt wielu głosów wsparcia dla Kataru. A trzeba pamiętać, że w zasadzie każde państwo, które nie jest wielkim mocarstwem, odcięte przez sąsiadów znalazłoby się w opłakanym stanie.
czytaj także
Turcja wyraziła swoje poparcie dla Kataru.
Ale zrobiła to w specyficzny sposób. Niby ogłosiła, że ich wspiera, ale jednocześnie zgłosiła chęć wysłania do Kataru swoich żołnierzy, co przecież może zaostrzyć ten konflikt.
Nikt więcej nie okazał solidarności?
Iran zapowiedział, że może przekazać racje żywnościowe. To jednak jeszcze bardziej wepchnie Katar w jego objęcia i tylko potwierdzi oskarżenia państw arabskich, że oba państwa mają dobre stosunki.
Dlaczego tego wsparcia jest tak niewiele?
Bo Arabia Saudyjska jest silniejsza i nie warto się angażować.
Arabia Saudyjska odcięła granicę lądową i zamknęła przestrzeń powietrzną. Do tego 40 procent żywności Kataru trafiało do niego z Arabii Saudyjskiej. Katar może jakoś obejść tę blokadę?
Przez Iran, który znajduje się po drugiej stronie Zatoki Perskiej. Tylko że niesie to za sobą wspomniane już konsekwencje polityczne – większe uzależnienie od tego państwa, a przez to jeszcze większe skomplikowanie sytuacji na Półwyspie Arabskim.
Wracamy do sedna: jest to straszny galimatias i trudno powiedzieć, o co chodzi stronom. Wiemy tylko to, co mówią oficjalnie, co nie wyjaśnia zbyt wiele.
To wygląda na hipokryzję. Arabia Saudyjska też wspiera różne ugrupowania w Syrii i aktywnie miesza się w wojnę domową w Jemenie.
Dziwi mnie to, że Zachód przymyka oczy na politykę Arabii Saudyjskiej. Jedno państwo znane ze wspierania ugrupowań radykalnych oskarża inne państwo o wspieranie ugrupowań radykalnych, a my uważamy, że jest to rozwiązanie.
czytaj także
Prezydent Donald Trump napisał na Twitterze: „Prawdopodobnie będzie to początek końca horroru terroryzmu”. Czy blokada Kataru może to spowodować?
Na pewno nie. To może doprowadzić do jeszcze gorszej sytuacji niż ta, z którą mamy do czynienia obecnie. Do tej pory, jeśli państwa arabskie miały jakieś mocarstwowe zapędy w regionie, realizowały je na innym terytorium, gdzie już trwały wojny. Chodzi mi tu o Syrię, Irak, Libię czy Jemen. Obecny konflikt może świadczyć o tym, że zaczęły wychodzić poza te terytoria wojny i zaczną uderzać w inne miejsca, choć na razie niemilitarnie.
W tym kontekście zastanawiający jest środowy zamach w Iranie, w rezultacie którego zginęło siedemnaście osób. Przecież Iran od lat był obiektem antyszyickiej retoryki samozwańczego kalifatu. Dlaczego zdecydowano się na taki skoordynowany zamach teraz?
Oczywiście możliwe, że wydarzenia w Katarze i Iranie zbiegły się ze sobą w czasie przez przypadek. Tak zwane Państwo Islamskie mogło uznać, że po kilku zamachach w Europie trzeba poszukać innego miejsca, bo tam służby są postawione w stan najwyższej gotowości.
Iran przyznaje, że za zamachem stoi Państwo Islamskie, ale jednocześnie obwinia o wzniecanie konfliktu Arabię Saudyjską i Stany Zjednoczone.
Dlaczego ma tego nie robić? To zawsze brzmi lepiej. Al-Dżazira w swoich materiałach poświęconych obecnej sytuacji wokół Kataru często podkreśla, że Izrael popiera działania Arabii Saudyjskiej. Insynuacje to standardowy element gry politycznej.
W trakcie niedawnej wizyty w Arabii Saudyjskiej Trump podpisał umowę handlową z tym krajem. Arabia Saudyjska ma od razu nabyć amerykańskie uzbrojenie za 110 miliardów dolarów, a w ciągu dziesięciu lat suma ta ma wzrosnąć ponad trzykrotnie. Pojawiają się opinie, że takie wsparcie może spowodować kolejny wyścig zbrojeń. Szczególnie, że takie dozbrojenie Arabii Saudyjskiej niepokoi Iran.
Arabia Saudyjska może poczuła się pewnej po wizycie Trumpa, ale takiej równowagi nigdy nie było. Iran jest poważnym graczem w regionie, ale cały czas był na przegranej pozycji. Na przykładzie tych dwóch państw widać, że trzymanie z Zachodem jest bardziej opłacalne.
Arabia Saudyjska i Iran są postrzegane jako fundamentalistyczne, mają porównywalny stosunek do demokracji czy praw człowieka – w tym praw kobiet – ale tylko ten drugi jest dla Zachodu wcieleniem zła. Tylko na Iran nakładano sankcje i stosowano wobec niego ostracyzm. Arabia Saudyjska jest natomiast dopieszczana przez Zachód, bo dysponuje złożami ropy naftowej, a teraz mówi, że walczy z terroryzmem.
To znaczy, że po krótkiej odwilży zapoczątkowanej pod koniec prezydentury Baracka Obamy, stosunki z Iranem znowu się pogorszą?
Obecne przywództwo Iranu jest nie do porównania z Mahmudem Ahmadineżadem, z którym zmagał się Obama, ale wszystko ma swoje granice. To, co rzeczywiście udało się za prezydentury Obamy, to przywrócenie Iranowi poczucia godności. Gdy Zachód przestał postrzegać to państwo jako irracjonalnego dzikiego stwora, który ma dostęp do broni nuklearnej, to okazało się, że z Teheranem da się normalnie rozmawiać. Obecnie zmienił się jednak partner do rozmowy po stronie amerykańskiej. Nie wiem, czy w Iranie, w którymś momencie znowu coś nie pęknie, przy czym nie musi to wynikać ze zmiany orientacji Iranu, a z tego, co dzieje się w jego otoczeniu. Przemówienie Trumpa w Rijadzie o dość antyirańskim zabarwieniu może być jednym z symptomów takiej zmiany.
To trochę paradoks, że Katar, który próbował być mediatorem w regionie, popadł w taki kryzys.
Przez lata rzeczywiście nim był, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jako pierwsze państwo arabskie Zatoki Perskiej próbował prowadzić na przykład dialog z Izraelem – swego czasu w ad-Dausze działało nawet izraelskie biuro handlowe. Jest to też państwo, które zasłynęło gestami humanitarnymi nie tylko wobec muzułmanów, ale też pomagało ofiarom huraganu Katrina w Nowym Orleanie.
Sytuacja zmieniła się wraz z nadejściem arabskiej wiosny. Angielskojęzyczna Al-Dżazira, która powstała kilka lat przed tymi wydarzeniami, bardzo intensywnie ją relacjonowała, a przy tym raczej opowiadała się po stronie tych, którzy chcieli obalać reżimy. Z czasem ambicje Kataru to już nie było tylko relacjonowanie z przejawami sympatii dla którejś ze stron, ale też realizowanie własnych interesów w regionie. Myślę, że wsparcie ugrupowań walczących z Baszarem Al-Asadem w Syrii było przekroczeniem granicy. Wówczas Katar przestał być postrzegany jako mediator, tylko jako kolejne państwo panoszące się w regionie.
Z tego, co pani mówi, wygląda jakby to Al-Dżazira była przyczyną czy praprzyczyną tego kryzysu.
Niechęć wobec tej telewizji narastała latami. Niemal każde państwo arabskie miało jakieś zastrzeżenia wobec Al-Dżaziry i zdarzało się tak, że była blokowana. Zresztą jej działania były dosyć perfidne, bo różni opozycjoniści z państw regionu mogli tam przychodzić i narzekać na władzę, o ile nie dotyczyło to Kataru. Al-Dżazira jest zatem niezależna, o ile nie mówi o tym, co leży w sferze zainteresowań ad-Dauhy. Jednak pokazywanie, że jest bałagan, a robienie bałaganu, to dwie różne rzeczy. Przeważyło zaangażowanie finansowe i polityczne po konkretnych stronach biorących udział w konfliktach i wojnach domowych, a nie opowiadanie o tym w telewizji.
To nie jest tak, że Al-Dżazira pełni taką samą rolę na Bliskim Wschodzie jak Russia Today w Europie Wschodniej?
Możemy oczywiście uważać, że służy ona wyłącznie katarskim interesom. Niemniej arabskojęzyczna wersja Al-Dżaziry zrobiła jednak coś, czego Russia Today zrobić nie mogła, to znaczy: przyczyniła się do pewnej zmiany społecznej. W regionie, w którym panowała duża cenzura, w 1996 roku pojawiła się telewizja pozwalająca sobie na krytykę autorytarnych reżimów. Dzwonią do niej ludzie i wyrażają swoje opinie. W programach dyskutują ze sobą różne strony sporu politycznego, liberałowie i fundamentaliści. Wcześniej czegoś takiego w świecie arabskim nie było.
Katar prowadzi dziwną politykę. Z jednej strony, jest tam największa amerykańska baza lotnicza w regionie. Z drugiej, Katar ma dobre stosunki z Iranem. Wspiera rebeliantów Huti w Jemenie. W Syrii pomaga rebeliantom walczącym z Asadem. Wcześniej Katar wspierał między innymi Braci Muzułmanów w Egipcie i palestyński Hamas. Jaki jest czy też był cel tej wielopoziomowej?
Ze Stanami Zjednoczonymi zawsze opłaca się dobrze żyć, stąd baza. W Jemenie jest zaangażowana Arabia Saudyjska, która walczy z rebeliantami szyickimi. Tu działa zasada: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Hamas przeszkadza Izraelowi. Z kolei wspierani przez Katar Bracia Muzułmanie sprzeciwiali się władzy w Egipcie, która ma dobre relacje z Arabią Saudyjską. Patrząc w ten sposób możemy zobaczyć, jak bardzo irytujący jest taki mały Katar dla Arabii Saudyjskiej. W zasadzie wszędzie brata się z tymi, których tępią Saudyjczycy.
To znaczy, że polityka zagraniczna Kataru opiera się głównie na tym, żeby utrudnić życie Arabii Saudyjskiej.
To nie chodzi o chęć dokopania większemu, tylko próbę uniezależnienia się poprzez sojusze z innymi. Jest to małe państwo, które nie chce zdawać się na los, tylko próbuje brać sprawy w swoje ręce.
„New York Times” pisze, że Arabia Saudyjska może chcieć pozbawić Kataru niepodległości.
Już kiedyś były takie aspiracje. Wszystko zależy od społeczności międzynarodowej – czy będzie jak w 1990 roku, gdy Irak uznał, że Kuwejt to część jego terytorium i ratowały go siły międzynarodowe, czy wciąż nie będzie interesować się tym, co się dzieje z Katarem.
Wydaje mi się jednak, że nie bez powodu Katar stał się czołowym eksporterem LNG w tak krótkim czasie. Eksport na masową skalę rozpoczął się pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Dojście do pozycji światowego lidera w takim tempie to postęp geometryczny. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że ci wszyscy importerzy katarskiego gazu nagle podpiszą kontrakty z Arabią Saudyjską. Jeśli Katar miałby jakieś poważne problemy z wywiązywaniem się z kontraktów na surowce, to wtedy kluczowi importerzy mogliby zainterweniować. Myślę, że z tego powodu wspólnota międzynarodowa nie pozwoli zrobić Katarowi wielkiej krzywdy.
Czy to zamieszanie w Zatoce Perskiej może doprowadzić do nowego konfliktu zbrojnego?
Panowie rządzący światem arabskim nabrali wiatru w żagle i stwierdzili, że skoro wcześniej Zachód ingerował w regionie, to teraz oni będą to robić. Albo się opamiętają, albo któryś z nich zrobi coś głupiego i konsekwencje będą naprawdę poważne.
***
Katarzyna Górak-Sosnowska – profesor nadzwyczajna w Katedrze Studiów Politycznych Szkoły Głównej Handlowej, religioznawczyni i ekonomistka. Autorka ponad stu publikacji poświęconych sytuacji społeczno-ekonomicznej Bliskiego Wschodu i Afryka Północnej.