Świat

Kiedy Kurd staje się guerilla

Według tureckiej policji ataki mogą planować roześmiane grupy kurdyjskich nastolatków w pizzerii. Kurdowie zawsze są podejrzani.

„Nie martwcie się o mnie, nie ma różnicy między mną a przyjaciółmi, którzy walczą ze mną. Moja śmierć jest taką samą śmiercią jak innego męczennika. Nie martwcie się o mnie, bardziej niż o innego Kurda walczącego o wolność. Nasza śmierć jest nieunikniona. Ludzie, z którymi tu jestem (w górach Botan – przyp. EK), są moją rodziną. Aby to zrozumieć, musicie wznieść się ponad codzienność. Wraz z moimi przyjaciółmi wojownikami zaśpiewamy rewolucyjną pieśń, którą wam dedykuję …”.

Fragment nagrania z ostatniej kasety magnetofonowej, przesłanej przez Tashina rodzinie.

Ma na imię Arjen, ale mówią na niego Ozgur, bo kurdyjskie imiona są w Turcji zakazane. Jest synem Tashina, kucharza i sprzedawcy popularnej na ulicach Stambułu potrawki z ryżu i cieciorki. Tashin zginął kilkanaście lat temu w wypadku samochodowym. Taka jest oficjalna wersja. Wtajemniczeni wiedzą, że zginął jako guerilla, walcząc z turecką policją o wolność Kurdów. 

Arjen odziedziczył po ojcu rodzinny biznes, ale też świadomość swojego pochodzenia. Bycie Kurdem w Turcji można porównać do kluczenia w labiryncie pełnym szyfrów i zagadek. W jego oczach jest coś, czego nigdy nie widziałam: poniżenie miesza się z pogardą. I aby przypadkiem nie natknąć się na ten wzrok, należy czasem po prostu milczeć i przyspieszyć kroku, przechodząc na przykład obok radiowozu. 

– Zdarza się, że kiedy latem stoję z wózkiem, jak ojciec, i sprzedaję ryż z cieciorką, żeby dorobić, mijają mnie obcy ludzie, którzy witają się ze mną, pozdrawiają mnie albo mówią, że znali mojego ojca, że wyglądam, jak on – mówi Arjen, a po chwili dodaje: – Ktoś mi powiedział, że kiedy mnie tak mija co rano, to ma wrażenie, że czas stanął, że nic się nie zmieniło. Ma zresztą rację, bo o moim ojcu i innych bojownikach o wolność musimy mówić szeptem. 

Arjen przez wiele lat był chłopcem bez nazwiska; urzędowe decyzje dotyczące odziedziczenia nazwiska po ojcu przeciągały się w nieskończoność. Dowód tożsamości i paszport otrzymał, mając dwadzieścia kilka lat, pod warunkiem przyjęcia nazwiska matki – Yalcinkaya. Jego ojciec po śmierci przestał istnieć, a razem z nim jego nazwisko.

Krok wstecz 

W pewien letni poranek Tashin szykował się do wyjścia; Fahtiye słyszała odgłosy codziennej krzątaniny dobiegające z kuchni. Zaspana wyjrzała przez okno i zobaczyła Tashina prowadzącego wózek, mały stragan na kółkach, na którym codziennie sprzedawał cieciorkę i ryż. Zastanawiało ją jedynie, dlaczego nie pocałował jej i kilkuletniego Arjena tuż przed wyjściem. Zabrakło tego drobnego codziennego rytuału. Fahtiye była zaniepokojona. Kilka godzin później w drzwiach domu pojawiła się jej bratowa z wózkiem Tashina, który znalazła porzucony tuż za ogrodzeniem domu. 

Kiedy Tashin opuszczał swoją rodzinę, miał osiemnaście lat, a Fahtiye siedemnaście. Była w ciąży z drugim dzieckiem, a Arjen był jeszcze małym chłopcem. Przez kilka lat po odejściu ojca co miesiąc prosił mamę, aby poszli do starego domu, gdzie mieszkali kiedyś razem, aby sprawdzić, czy tata nie wrócił. Dom powoli obracał się w ruinę. – Przestałem tam chodzić – mówi – kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie wróci. Przestałem się łudzić, szukać śladów jego obecności. Byłem wściekły i nie mogłem więcej przekroczyć progu.

Fahtiye została bez środków do życia, tylko z wózkiem do handlu. – Kiedy Tashin był z nami, nie pozwalał mi pracować – opowiada. – Mówił, że nie ma potrzeby, że dopiero, kiedy umrze, będę musiała się tym zająć. 

Z perspektywy czasu Fahriye widzi, że Tashin niczego nie ukrywał. Przez ostatnie miesiące coraz częściej chodził na tajne spotkania, coraz mniej o nich mówił, zapadał się w sobie i …uczył ją gotować. – Złościłam się, że każe mi nosić ciężki ryż, byłam przecież w ciąży. Dziś rozumiem po co: musiałam stwardnieć. Stać się matką i ojcem, szczególnie dla młodszego syna, Rojena, który nigdy nie poznał własnego ojca.

Pierwszy list z gór przyszedł rok po zaginięciu, w kopercie znajdowała się kaseta magnetofonowa z nagraniem zadedykowanym rodzinie. Jak okazało się po kilku latach, było to pożegnanie. Tashin zginął, zanim nagranie dostarczono jego rodzinie. Nigdy nie odnaleziono jego ciała, leży prawdopodobnie w bezimiennym grobie gdzieś w górach Botan. Również konkretna data jego śmierci nie jest znana. Nikt nie zgłosił śmierci Tashina, dla państwa po prostu przestał istnieć. 

– Nie poszliśmy na policję – mówi Arjen. – To byłoby samobójstwo, od razu by nas zamknęli, to znaczy mamę. Wtedy zostaliśmy zupełnie sami, musieliśmy zaakceptować to, że zniknął i o nic nie pytać, inaczej zaczęliby nas prześladować.

Dziś Arjen rozumie decyzję ojca; walki zbrojne w górach Botan realnie wpłynęły na jakość życia Kurdów. Ludzie już nie znikają bez wieści, nie są prześladowani, kurdyjska literatura nie jest palona, doczekali się nawet własnej partii politycznej BDP. Jednak nie wszystko zostało zrobione, paradoksy życia codziennego zdradzają utrwaloną w społeczeństwie dyskryminację.

Stoję z Arjenem na tarasie widokowym w Trabzonie, jednym z miasteczek położonych nad Morzem Czarnym, gdzie chłopak właśnie zaczął studia. Pod nami znajduje się baza wojskowa. Kiedy na horyzoncie pojawiają się żołnierze swobodnie przechadzający się wzdłuż linii brzegowej, Arjen wycofuje się. – Musimy już iść – mówi. – Pospiesz się, inaczej będę musiał cię tu zostawić. 

Odchodzimy z tarasu, jakbyśmy zrobili coś niedozwolonego, w ciszy i w napięciu. 

Bo mimo pozornej wolności tureccy Kurdowie nie mogą cieszyć się pełnią praw obywatelskich. Arjen nie może spotykać się z więcej niż pięcioma Kurdami naraz; ktoś może donieść policji, że odbywa się spotkanie rebeliantów, którzy planują atak terrorystyczny. Nie potrzeba dowodów, wystarczy jeden telefon. Według policji ataki mogą planować roześmiane grupy kurdyjskich nastolatków w pizzerii albo studenci uczący się do egzaminów w bibliotece. Kurdowie zawsze są podejrzani. 

– Znam niewielu Kurdów w moim wieku, którzy nie byli przesłuchiwani raz na kilka miesięcy. Niepotrzebny jest powod, nie wiadomo, czego chcą, pytają o bzdury, chcą nas po prostu zastraszyć, kontrolować, chcą, żebyśmy się czuli obserwowani. 

Arjana nikt nigdy nie zapytał o ojca w trakcie przesłuchań. Nie ma znaczenia, czyim jest synem; jest Kurdem, czyli „przybłędą” albo „kundlem”, obywatelem drugiej kategorii, bez prawa do swojego imienia, języka i wolności.  

Krok w przód 

– Przez lata czułem żal do ojca, choć zawsze też podziw; dziś rozumiem to, co zrobił. Chcemy załatwić sprawę pokojowo, odzyskać swoje prawa i ziemię Kurdystanu. Jedno jest pewne, nie poddamy się. Jeśli będzie trzeba, będziemy walczyć –  mówi Arjen, nerwowo odpalając papierosa od papierosa. – Trzymamy się razem, nie wykluczamy, że jak nasi ojcowie pójdziemy w góry.

– A ty jesteś guerilla? – pytam. – Nie, na to trzeba sobie zasłużyć – odpowiada.

Historia Arjena jest jedną z wielu historii kurdyjskich rodzin w Turcji. Niegdyś osierocone dzieci guerillas z gór Botan, dziś chcą odzyskać swoją ziemię i prawa.

Kurdyjscy dziennikarze i politycy siedzą w więzieniach, pochody i manifestacje są pacyfikowane przez policję, trwają głodówki w więzieniach, codzienne przesłuchania i upokorzenia. 

Dla Kurdów życie w Turcji przybiera abstrakcyjny wymiar. Mimo że teoretycznie mogą powrócić do kurdyjskich imion, nie mogą używać kurdyjskich liter. Mimo uznania prawnie kurdyjskiej mniejszości w dokumentach funkcjonują jako Turcy. Społeczna niechęć od lat się nie zmienia, trzeba uważać na słowa i kłamać odnośnie do swojego pochodzenia. Na wszelki wypadek lepiej nadal nie być Kurdem, aby nie stracić pracy, zaliczyć zajęcia, dostać lepszą pensję. 

Kiedy Arjen opowiada mi swoją historię, na ławce naprzeciwko siadają nastoletni chłopcy, witający się znanym w Turcji nacjonalistycznym powitaniem: podają sobie ręce i ocierają się czołem o czoło, na znak wspólnoty myśli. Nie ma powodu, aby się bać, ale na wszelki wypadek odchodzimy. 

– Zawsze tak robisz? – pytam. 

– Gdyby zaczęli bójkę, przyjechałaby policja i byłoby na mnie, lepiej nie prowokować losu – odpowiada. 

– Jak często nie prowokujesz losu? 

– Codziennie. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij