I dlaczego Gwatemalczykom nie jest do śmiechu.
Z 67-procentowym poparciem i zaledwie sześciostronicowym programem komik Jimmy Morales wygrał 25 października drugą turę wyborów prezydenckich, zostawiając w tyle Sandrę Torres, pierwszą damę w latach 2008-2011. Morales dostał spore poparcie z ruchu społecznego przeciw korupcji, ale niektóre źródła wskazują na bliskie powiązania nowego prezydenta z generałami, którzy dowodzili masakrami ludości cywilnej podczas wojny domowej.
Jak wytłumaczyć zwycięstwo Moralesa, na którego przed pierwszą turą mało kto stawiał? I co działo się w Gwatemali, gdy w mediach było o niej cicho?
„Ludzie, którzy badają historię, zbyt dużo uwagi poświęcają tzw. głośnym momentom, a za mało badają okresy ciszy. […] Cisza jest sygnałem nieszczęścia i często przestępstwa. […] Jeżeli w Gwatemali nastawiam lokalną radiostację i słyszę tylko piosenki, reklamę piwa oraz jedną jedyną wiadomość ze świata, że w Indiach urodzili się bracia syjamscy, wiem, że ta radiostacja pracuje w służbie ciszy”, pisał Ryszard Kapuściński w Wojnie futbolowej. W Gwatemali trwała wówczas wojna domowa, która zakończyła się dopiero po 36 latach, w 1996 roku. Pokój podpisali reprezentanci lewicowej guerilli URNG i państwa. Do tego czasu zginęło 200 tysięcy ludzi, a kolejnych 40 tysięcy „zniknęło”. Wielu uciekło do sąsiedniego Meksyku lub stało się uchodźcami we własnym kraju.
Pod koniec lat 90. komisja prawdy ONZ stwierdziła, że państwowe służby dopuściły się podczas wojny domowej w Gwatemali aktów ludobójstwa. W 2013, dzięki oddolnej mobilizacji społecznej, udało się w końcu postawić przed sądem Efraína Ríosa Montta, prezydenta Gwatemali na przełomie 1982 i 1983 roku, którego wojskowy reżim masakrował, gwałcił i torturował ludność cywilną, zmiatając z powierzchni ziemi kolejne indiańskie wioski. W czasie procesu zarówno wojskowi, jak i elity ekonomiczne prowadziły kampanie przeciw ewentualnemu wyrokowi dla byłego prezydenta. 10 maja 2013 Ríos Montt został skazany na 80 lat więzienia za ludobójstwo, ale już kilka dni później Trybunał Konstytucyjny unieważnił wyrok, powołując się na błędy proceduralne.
W kwietniu 2015 nastąpiło kolejne tąpnięcie, które zaniepokoiło skorumpowane gwatemalskie elity. Ukazał się mianowicie raport wspieranej przez ONZ Międzynarodowej Komisji przeciw Bezkarności w Gwatemali (CICIG), ujawniający istnienie rozbudowanej siatki przemytniczej, w której skład wchodził sekretarz wiceprezydent Roxany Baldetti.
Ta wiadomość wywołała polityczne tsunami. Fala protestów zalała ulice i place. Tłumy domagały się ustąpienia wiceprezydent z urzędu. Miesiąc później Baldetti poddała się do dymisji i wkrótce CICIG wydała nakaz jej aresztowania.
Protestujący świętowali. „To się dopiero zaczyna”, stało się ich hasztagiem i hasłem.
Tymczasem CICIG pracowała dalej i zidentyfikowała kolejnych członków siatki przemytniczej: ośmiu ministrów, a także samego prezydenta Otto Pereza Molinę.
Był koniec sierpnia. Place były wypełnione ludźmi domagającymi się ustąpienia Pereza Moliny. Wydarzenia przyspieszyły: 1 września Kongres pozbawił prezydenta immunitetu, nazajutrz Pérez Molina złożył urząd, a 3 września został aresztowany. Główne oskarżenia dotyczą korupcji, ale pod lupę zostaną wzięte również jego dawne wojskowe powiązania z kampanią śmierci Ríosa Montta.
Jednocześnie spadało poparcie dla faworyta pierwszej tury wyborów, prawicowego biznesmana Manuela Baldizona, który do końca popierał prezydenta Molinę. W sondażach zaczął się za to piąć znany z telewizji komik Jimmy Morales, niedawno jeszcze znajdujący się na trzeciej pozycji. Zdobył sporą część głosów protestujących, wygrywając ostatecznie pierwszą turę z 24-procentowym poparciem. Z samego ruchu nie zdążył wyłonić się żaden nowy przywódca polityczny.
Pozbawiony wcześniejszego doświadczenia politycznego, Morales opowiadał o skromnych warunkach, w jakich się wychował i prostym językiem przekonywał wyborców, że jest jednym z nich. Pod hasłem „ani skorumpowany, ani złodziej” zapowiadał w kampanii koniec rozkradających kraj elit. Tymczasem krytycy Moralesa twierdzą, że za jego kampanią stoją generałowie z wątpliwą przeszłością z czasów wojny domowej.
Jimmy Morales ma również poparcie wielu grup biznesowych, ktore widzą w nim sprzymierzeńca, a nie kandydata antysystemowego. Wśród jego kontrowersyjnych propozycji znajduje się ożywienie sporu terytorialneego z Belize i rozdanie nauczycielom GPS-ów, żeby sprawdzać, czy są w szkole w czasie lekcji.
Po ogłoszeniu wyników wyborów jeden z organizatorów protestów przeciw korupcji, Gabriel Wer, napisał na Twitterze: „Mamy nowego prezydenta i jesteśmy tu, by zapewnić przejrzysty proces polityczny. Tym razem nie będziemy siedzieć cicho!”
**Dziennik Opinii nr 303/2015 (1087)