Przekazujemy wszystkie swoje osobiste dane prywatnym kompaniom, a one zasadniczo stały się sprywatyzowanymi siłami bezpieczeństwa. Fragment książki "Cypherpunks".
JÉRÉMIE: Inwigilacja sponsorowana przez państwo jest faktycznie głównym problemem podważającym samą strukturę wszystkich demokracji oraz sposób ich funkcjonowania, lecz istnieje także inwigilacja prywatna i możliwość pozapaństwowego kolekcjonowania olbrzymich ilości danych. Weźmy takie Google. Jeśli jesteś standardowym użytkownikiem tej wyszukiwarki, korporacja Google wie, z kim się komunikujesz, kogo znasz, czego szukasz, a także zna twoją prawdopodobną orientację seksualną oraz przekonania religijne i filozoficzne.
ANDY: Wie o tobie więcej niż ty sam.
JÉRÉMIE: Więcej niż twoja matka i być może więcej niż ty sam. Google wie, kiedy jesteś online, a kiedy nie.
ANDY: Wiesz, czego szukałeś dwa lata, trzy dni i cztery godziny temu? Nie. A Google wie.
JÉRÉMIE: Z tych właśnie powodów staram się już nie korzystać z Google.
JACOB: To jak akcja Kill Your Television XXI wieku [1]. Skuteczny protest niewykorzystujący efektu sieciowego będzie nieskuteczny. Zniszcz swój telewizor, stary.
JÉRÉMIE: Nie, to nie jest protest, to raczej mój osobisty sposób postrzegania świata.
ANDY: Oglądałem te piękne filmy z ludźmi wyrzucającymi swoje telewizory z trzypiętrowych domów.
JÉRÉMIE: Nie chodzi tylko o inwigilację państwową; to jest kwestia prywatności, sposobu przetwarzania danych przez osoby trzecie oraz wiedzy na temat tego, co robi się z danymi. Nie korzystam z Facebooka, więc nie wiem o nim zbyt dużo. Ale teraz za jego pomocą możesz zobaczyć zachowania użytkowników, którzy z pełnym zadowoleniem oferują wszelkiego rodzaju osobiste dane, więc czy możemy winić ludzi, że nie wiedzą, gdzie jest granica między prywatnością a publicznością? Kilka lat temu przed erą technologii cyfrowych ludzie mający życie publiczne byli albo postaciami z show-biznesu, albo politykami, albo dziennikarzami. Dzisiaj każdy może potencjalnie mieć takie życie, gdy klika przycisk „publikuj”.
„Publikuj” oznacza uczynienie czegoś publicznym, czyli zaoferowanie reszcie świata dostępu do określonych danych — i oczywiście, gdy widzisz nastolatków przesyłających sobie własne zdjęcia w stanie nietrzeźwości czy innym, to przypuszczalnie nie mają świadomości, że oznacza to całą resztę świata i potencjalnie bardzo, bardzo długi czas.
Działalność Facebooka bazuje na rozmyciu granicy między prywatnością, znajomymi a czymś publicznym. Sam portal przechowuje dane, nawet jeśli wydaje ci się, że są przeznaczone tylko dla twoich znajomych i osób, które kochasz. Niezależnie więc od stopnia publiczności, jaki przypiszesz swoim danym, kliknięcie przycisku „publikuj” oznacza przesłanie ich najpierw Facebookowi, który następnie udostępni je wybranym użytkownikom.
JULIAN: Nawet granica między rządem a korporacjami jest rozmyta. Jeśli przyjrzysz się rozwojowi w sektorze militarnym na zachodzie w ostatnich dziesięciu latach, zauważysz, że NSA, największa agencja szpiegowska na świecie, miała w swoich rachunkach dziesięciu głównych kontrahentów, z którymi współpracowała. Dwa lata temu było ich już ponad tysiąc. Zaciera się więc granica między tym, co jest sektorem rządowym, a co prywatnym.
JÉRÉMIE: I można dowieść, że amerykańskie agencje wywiadowcze mają dostęp do wszystkich danych przechowywanych przez Google.
JULIAN: Bo mają.
JÉRÉMIE: A także do wszystkich danych Facebooka, więc w pewien sposób Facebook i Google to bazy danych tych agencji.
JULIAN: Jake, masz nakaz dotyczący Google? Czy do Google nie wysłano nakazu udostępnienia informacji związanych z twoim kontem w tym portalu? Jeśli chodzi o WikiLeaks, wysłano nakazy do serwisu, w którym została zarejestrowana domena WikiLeaks (Dynadot). Były to nakazy pochodzące z toczącego się dochodzenia w sprawie WikiLeaks prowadzonego przez ławę przysięgłych z zapytaniami o rejestry finansowe, zapisy logowania i tym podobne. Wszystkie te dane zostały udostępnione.
JACOB: „Wall Street Journal” doniósł, że Twitter, Google i Sonic.net, trzy serwisy, z których korzystam lub korzystałem w przeszłości, otrzymały nakaz 2703(d), który jest nietypowym rodzajem tajnego żądania [2].
JULIAN: Na podstawie ustawy PATRIOT Act?
JACOB: Nie. Tu chodzi zasadniczo o Stored Communications Act. W „Wall Street Journal” napisano, że każdy z tych serwisów twierdził, iż rząd nakazał udostępnienie metadanych, a rząd zapewniał, że ma do tego prawo bez upoważnienia sądowego. Do dzisiaj nie zostało rozstrzygnięte, czy rząd ma prawo do ukrywania swoich taktyk, i to nie tylko przed opinią publiczną, lecz także przed rejestrem sądowym. Dowiedziałem się o tym dopiero z „Wall Street Journal”, jak wszyscy.
JULIAN: Czyli Google podlizywało się rządowi USA w jego śledztwie prowadzonym przez ławę przysięgłych i dotyczącym WikiLeaks, gdy ten zażądał udostępnienia twoich danych — i to nie za pomocą zwykłego nakazu, lecz nietypowego nakazu inwigilacyjnego. Jednak wcześniej w 2011 roku pojawiła się wiadomość, że Twitter otrzymał kilka nakazów od tej samej ławy przysięgłych, lecz walczył o prawo do poinformowania ludzi objętych nakazem, czyli o zdjęcie klauzuli tajności. Nie mam konta na Twitterze, więc nie otrzymałem kopii nakazu, lecz nazwiska moje i Bradleya Manninga były na nakazach udostępnienia wszelkich informacji. Jake, masz konto na Twitterze, więc Twitter dostał nakaz dotyczący ciebie. Google także otrzymało taki nakaz, lecz nie walczyło o jego upublicznienie [3].
JACOB: Podobno. Tego dowiedziałem się z „Wall Street Journal”. Przypuszczalnie zresztą mogę o tym mówić tylko w połączeniu z tą gazetą.
JULIAN: Dlatego że te nakazy mają klauzulę tajności? To zostało uznane za niezgodne z konstytucją, prawda?
JACOB: Być może nie. W przypadku Twittera publiczne jest to, że odrzucono nasz wniosek o wstrzymanie egzekucji nakazu. Sugerowaliśmy w tym wniosku, że ujawnienie tych danych rządowi doprowadzi do nieodwracalnych szkód, bo gdy rząd otrzyma te dane, to ich nigdy nie skasuje. Odpowiedź brzmiała: „Cóż, wasz wniosek został odrzucony, a Twitter musi ujawnić te dane”. Aktualnie rozpatrywane jest nasze odwołanie dotyczące tajności wokandy — i o tym nie mogę mówić — lecz na dzień dzisiejszy sąd stwierdził, że nie możesz oczekiwać prywatności w internecie, gdy dobrowolnie ujawniasz informacje trzeciej stronie. Nawiasem mówiąc, każdy w internecie jest trzecią stroną.
JULIAN: Nawet jeśli korporacje w rodzaju Facebooka lub Twittera twierdzą, że nie ujawnią nikomu prywatnych danych.
JACOB: Oczywiście. I to jest rozmycie granic między państwem a korporacją. Przypuszczalnie najważniejszą rzeczą, jaką powinniśmy tu rozważyć, jest to, że NSA i Google są partnerami w cyberbezpieczeństwie w kontekście obrony narodowej USA.
ANDY: Cokolwiek w tym kontekście znaczy cyberbezpieczeństwo. To bardzo szeroki termin.
JACOB: Próbują podważyć wszystkie zapisy ustawy Freedom of Information i utrzymać to jako tajne. I w ten sposób rząd twierdzi, że ma prawo wysłać administracyjny nakaz, który ma niższą rangę niż nakaz sądowy zabraniający trzeciej stronie poinformowania cię o nim, a ty nie możesz walczyć o swoje prawa, gdyż bezpośrednio dotyczy to trzeciej strony, niemającej konstytucyjnych podstaw, żeby chronić twoje dane.
JULIAN: Gdzie trzecią stroną jest Twitter, Facebook lub twój dostawca internetu.
JACOB: Lub ktokolwiek. Twierdzono, że w przypadku prywatności bankowej i wybierania numeru telefonu mamy do czynienia ze strukturą bijekcyjną. Dobrowolnie udostępniasz operatorowi numer, który wykręcasz. Wiedziałeś o tym? Gdy używasz telefonu, to tak, jakbyś przy wybieraniu numeru mówił: „Nie mam oczekiwań w kwestii prywatności”. Tutaj połączenie z maszyną jest nawet mniej widoczne. Ludzie nie rozumieją działania internetu — zresztą sieci telefonicznej też — lecz sądy konsekwentnie podtrzymują tę wykładnię, także jak dotąd w naszej sprawie Twittera, o której nie mogę zbyt wiele mówić, gdyż tak naprawdę nie mieszkam w wolnym kraju.
To szaleństwo, gdy sobie wyobrazimy, że przekazujemy wszystkie swoje osobiste dane tym kompaniom, a one zasadniczo stały się sprywatyzowanymi siłami bezpieczeństwa.
A w przypadku Facebooka mamy nawet do czynienia ze zdemokratyzowaną inwigilacją. Zamiast płacić ludziom w sposób, w jaki robiło Stasi w NRD, wynagradzamy ich kulturowo, gdyż zyskują okazję do tego, by kogoś przelecieć.
Piszą o swoich znajomych i wychodzą rzeczy typu: „Hej, ta i ten się zaręczyli”, „Och, ta i ten zerwali”, „Aha, to wiem, do kogo zadzwonić”.
[1] Kill Your Television to nazwa protestu przeciwko masowej komunikacji, w którym ludzie rezygnują z telewizji na rzecz aktywności społecznych.
[2] Zgodnie z „Wall Street Journal” (cytat w tłum. własnym — przyp. tłum.): „Rząd USA uzyskał kontrowersyjny rodzaj tajnego nakazu sądowego zmuszającego Google Inc. oraz niewielkiego dostawcę internetu Sonic.net do udostępnienia informacji na temat kont mailowych wolontariusza WikiLeaks, Jacoba Appelbauma, jak wynika z dokumentów przejrzanych przez »Wall Street Journal«… Sprawa WikiLeaks stała się podłożem testowym dla interpretacji prawa pochodzącej z wcześniejszej sytuacji z tego roku, gdy Twitter walczył przeciwko udostępnianiu danych kont zwolenników WikiLeaks, w tym pana Appelbauma… Nakaz wymagał dostarczenia adresów protokołu internetowego (IP), z których użytkownicy logowali się na swoje konta. Adres IP to unikalny numer przypisany urządzeniu łączącemu się z internetem. Nakaz wymagał także dostarczenia adresów mailowych osób, z którymi komunikowały się inwigilowane konta. Był on utajniony, ale Twitter wygrał w sądzie prawo do powiadomienia subskrybentów, o których poszukiwano informacji… Nakazy przeglądane przez »Wall Street Journal« wymagały podania tego samego typu informacji, jakich zażądano od Twittera. Tajny nakaz dla Google jest datowany na 4 stycznia i żąda podania adresów IP, z których pan Appelbaum logował się na swoje konto gmail.com, a także adresów mailowych oraz numerów IP użytkowników, z którymi korespondował od 1 listopada 2009 roku. Nie wiadomo, czy Google walczyło z nakazem, czy od razu udostępniło dane. Tajny nakaz dla Sonic jest datowany na 15 kwietnia i dotyczy żądania podania tego samego rodzaju informacji o koncie mailowym pana Appelbauma, począwszy od 1 listopada 2009 roku. 31 sierpnia sąd wyraził zgodę na zniesienie tajności nakazu dla Sonic i dostarczenie panu Appelbaumowi jego kopii”. Oryginalny artykuł: Secret orders target email, „Wall Street Journal”, 9 października 2011 roku.
[3] WikiLeaks demands Google and Facebook unseal US subpoenas, „Guardian”, 8 stycznia 2011 roku.
Fragment książki Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu, której autorami są Julian Assange, Jacob Appelbaum, Andy Müller-Maguhn, Jérémie Zimmermann; przeł. Marcin Machnik, Onepress 2013