Trudno powiedzieć, czy unijni politycy wierzą, że Wiktor Janukowycz ze strachu przed bojkotem Euro 2012 wypuści Julię Tymoszenko.
„Ukraińcom się to należało, bo to oni pierwsi wyszli z pomysłem wspólnej kandydatury” – mówili TVN24 podnieceni polscy delegaci 18 kwietnia 2007 roku, tuż po ogłoszeniu, że Euro 2012 zorganizują razem Polska i Ukraina. Prezydent UEFA Michel Platini przez dwie minuty nie mógł nic powiedzieć, bo Polacy i Ukraińcy oszaleli z radości. Marcin Wojciechowski z „Gazety Wyborczej” twierdził wówczas, że Ukraina jest lepiej przygotowana do Euro niż Polska, ponieważ tam oligarchowie zainwestowali grube miliony w budowę stadionów. „To chyba głównie dzięki nim udało się uzyskać to prawo do organizacji mistrzostw” – mówił. „Super Express” na pierwszej stronie obwieszczał, że „jeszcze bliżej będzie Polakom do Ukraińców i Ukraińcom do Polaków”. Radości nie było końca.
Dzisiaj atmosfera jest całkowicie inna. Z powodu przetrzymywania w więzieniu byłej premier Julii Tymoszenko kolejni europejscy politycy dołączają do bojkotu Euro na Ukrainie. Zaczęło się od zapowiedzi kanclerz Niemiec Angeli Merkel. „Każda planowana wizyta jest uzależniona od losu pani Tymoszenko i przestrzegania zasad państwa prawa na Ukrainie” – powiedział agencji Reuters rzecznik niemieckiego rządu Georg Streiter. Kolejni byli między innymi szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, komisarz do spraw handlu Karel De Gucht i austriacki rząd.
W czwartek dołączyło do nich Prawo i Sprawiedliwość. „Działania rządu ukraińskiego wobec opozycji, a zwłaszcza sposób traktowania Julii Tymoszenko w zakładach karnych, w których przebywa, powinny spotkać się ze stanowczą reakcją polskich, jak i europejskich polityków. W tym kontekście cieszą deklaracje bojkotu meczów Euro 2012 rozgrywanych na Ukrainie, składane przez niektóre rządy europejskie. Polski rząd powinien również zagrozić bojkotem ukraińskiej części mistrzostw” – napisał Jarosław Kaczyński w oświadczeniu.
Cynizm czy dobre chęci?
Trudno powiedzieć, czy unijni politycy wierzą, że Wiktor Janukowycz ugnie się pod presją. Już nie raz ostentacyjne pokazywał, że ma w nosie pogróżki Zachodu. Wystarczy przypomnieć szczyt Unii Europejskiej i Ukrainy, na którym miała być parafowana umowa stowarzyszeniowa. Wtedy też dawano Janukowyczowi jasno do zrozumienia, że losy tego dokumentu są powiązane ze sprawą Tymoszenko. Jednak i to nie pomogło.
Nie ma natomiast wątpliwości, że działania Europy są wyrazem skrajnej niekonsekwencji. Gdy pod koniec 2010 roku, czyli ponad pół roku po dojściu do władzy Janukowycza, sfałszowano na Ukrainie wybory samorządowe, przedstawiciele UE robili dobrą minę do złej gry, twierdząc, że spełniały one standardy demokratyczne. Wyrazili tylko zaniepokojenie zmianą ordynacji wyborczej tuż przed głosowaniem, co wykluczyło część opozycyjnych kandydatów lub utrudniło im zdobycie lepszych wyników. Dopiero po pewnym czasie przyznano, że wybory były niedemokratyczne.
Do uwięzienia Tymoszenko stosunki UE i Ukrainy przypominały koleżeńskiego ping-ponga. Gdy ktoś nieśmiało napomknął o standardach demokratycznych, Janukowycz odbijał piłeczkę, mówiąc, że wszystko jest w porządku. Gra toczyła się spokojnie, mimo że od końca 2010 roku w więzieniu siedział bez wyroku minister spraw wewnętrznych w rządzie Tymoszenko Jurij Łucenko (skazano go na cztery lata pozbawienia wolności dopiero w lutym bieżącego roku). Inni szukali azylu politycznego za granicą, jak były minister gospodarki Bohdan Danyłyszyn. A organizacje broniące praw człowieka obniżały pozycję Ukrainy w rankingach, zmieniając jej status z państwa „wolnego” na „częściowo wolne” (według ostatniego raportu Freedom House wolność prasy jest tam taka sama jak w Sudanie Południowym).
Kto na tym zarobi?
Obrońcy mistrzostw Europy na Ukrainie mówią, że bojkot uderzy przede wszystkim w zwykłych Ukraińców. Ale na Euro dorabiali się lub mają się dorobić przede wszystkim oligarchowie. „Euro 2012 miało być dla Ukrainy szansą cywilizacyjnego skoku, magnesem przyciągającym inwestorów, bodźcem do stworzenia z tego kraju jednego wielkiego placu budowy. Zamiast tego Euro 2012 stało się maszynką do zarabiania gigantycznych pieniędzy przez »swoich« – oligarchów kolejnych ekip władzy” – pisał prawie rok temu Tomasz Kułakowski.
Widocznie taki już los Ukrainy, że nikogo nie niepokoi, iż kolejne prywatyzacje i inwestycje to okazja do zarobku dla kilkunastu osób. Jeśli więc chcemy rzeczywiście przyciągnąć ją do Unii Europejskiej, to powinniśmy na przykład blokować import produktów ukraińskich w branżach, które są zdominowane przez oligarchów. W końcu to oni mają największy wpływ na Janukowycza.
Wprawdzie argumentu o stosowaniu przez Europę podwójnych standardów używa dzisiaj głównie ukraiński rząd, ale myśli tak też wielu opozycyjnych polityków. I nie ma się co dziwić – przypomnijmy sobie choćby olimpiadę w Pekinie. Kto wtedy mówił o prawach człowieka? Zapewne podobnie będzie w 2014 roku, gdy zimowa olimpiada odbędzie się w rosyjskim Soczi. Z Kremlem w końcu każdy ma coś do załatwienia. Dlatego także Janukowycz i jego ekipa byli nastawieni na robienie interesów z UE – a „europejskie wartości” traktowali z przymrużeniem oka.
„Najpiękniejsze w Euro 2012 jest to, że tej sprawy nie da się przegrać” – pisał Rafał Stec dla Sport.pl dzień po przyznaniu Polsce i Ukrainie organizacji mistrzostw. A jednak się udało.