Trudno przejść do porządku nad tryumfalizmem, z jakim część zachodnich mediów ogłosiła wczoraj: „Nareszcie Snowden pokazał, kim naprawdę jest”.
Nie mam zamiaru bronić decyzji Edwarda Snowdena, który na początku tygodnia wystąpił w putinowskim telewizyjnym show, gdzie zadał prezydentowi Federacji Rosyjskiej kilka pytań o masową inwigilację. Przede wszystkim dlatego, że Edward Snowden ma dwie ręce, klawiaturę i trzeźwy umysł – może więc zrobić to sam, czego dowiódł w tekście opublikowanym dziś w „Guardianie”.
Nie mogę jednak przejść do porządku nad tryumfalizmem, z jakim część zachodnich mediów i komentatorów ogłosiła wczoraj: „Nareszcie! Snowden pokazał, kim naprawdę jest”. Ruskim szpionem, pieskiem Putina, marionetką. To najprostsza droga, by o masowej inwigilacji nie rozmawiać wcale, by zredukować cały skandal dotyczący masowego gwałcenia prywatności i wolności obywatelskich do personalnych wyborów jednego młodego Amerykanina, wreszcie: by uprawniać przemocową logikę wojny z terrorem, dzięki której wszystkie prawa, które rzekomo odróżniają „wolny” Zachód od całej reszty świata, już nie obowiązują, bo w imię tej samej wolności zostały zawieszone ponad 10 lat temu.
Nie dziwi mnie, że o Snowdenie jako propagandyście Putina piszą dziś te same osoby, które od samego początku przekonywały, że zbiegły z USA były analityk rządowych agencji jest ponad wszelką wątpliwość szpiegiem. Jak Edward Lucas, który poświęcił obronie tej tezy całą książkę, najwyraźniej wyczerpując przy okazji swój słownik inwektyw – bo w komentarzu dla „Wall Street Journal” nazwał dziś Snowdena „frajerem”. Choć chciałbym przy tej okazji zapytać autorów tych opinii: jeśli od początku wiedzieli, że Snowden jest szpiegiem, to czy naprawdę potrzebują na to kolejnego dowodu?
Może wcale nie byli tego tak pewni, jak chcą się zdawać, i dlatego potrzebują każdy krok Snowdena – przebywając w Rosji nie ma on zresztą specjalnej swobody w działaniu – interpretować według scenariusza, który uprzednio dlań napisali? Scenariusza, dodajmy, w którym są jedynie kroki głupie i głupsze, a który, żeby mógł się domknąć, potrzebuje jednoznacznego rozwiązania – albo Snowden wróci do Stanów i poniesie karę, albo zostanie do końca życia w Rosji, gdzie będzie, chcąc nie chcąc, propagandowym atutem w rękach Putina.
Oba te zakończenia mają do siebie to, że – przynajmniej dla zwolenników wersji, w której Snowden jest szpiegiem – przywracają domyślny porządek moralności i prawdy. Być może dlatego to jedyne możliwe rozwiązanie, jakie chcą sobie wyobrazić. Bo jeśli Snowden wróci do USA i zostanie skazany – potwierdzi się, przed obliczem sądu, że popełnił przestępstwo, zostanie za nie sprawiedliwie ukarany, najprawdopodobniej na podstawie Espionage Act z 1917, więc przy okazji potwierdzi się ich teza o szpiegostwie. Jeśli zostanie w Rosji, a Stany nie wydobędą go stamtąd w ten czy inny sposób – potwierdzi się ich intuicja, że to Rosja gra nieczysto, USA szanuje prawo, a Snowden – oczywiście – jest rosyjskim szpiegiem i marionetką Putina. Oba te zakończenia przywracają też z całą mocą zimnowojenne wyobrażenie o świecie, manichejski obraz relacji międzynarodowych i towarzyszące mu poczucie moralnej wyższości wynikające z bycia po „dobrej” stronie.
Dlatego właśnie w komentarzach, jak w znacząco zatytułowanym tekście „Gazety Wyborczej” Drogi Panie Snowden, na początku Panu kibicowałem. Dziś stał się Pan gwiazdą w cyrku Putina, uparcie powracają zbiegli do Związku Radzieckiego szpiedzy, globalne spiski wymierzone w USA i naiwni idealiści wkręceni w tryby historii. Tylko w tym zimnowojennym imaginarium czarno-biała wersja wydarzeń może jeszcze wybrzmieć przekonująco dla kogokolwiek. Tylko w tych ramach można się jeszcze upierać, że Stany Zjednoczone reprezentują uniwersalną wolność, a każde działanie nie po ich myśli to uderzanie w demokrację jako taką. Bo w świecie zimnej wojny jedyną alternatywą dla amerykańskiej demokracji jest Związek Radziecki. I dlatego zimna wojna powraca i będzie powracać.
Problem polega jednak na tym, że żyjemy w roku 2014, nie w 1974, a Snowden nie zbiegł do Rosji. Większość krajów odmówiła mu azylu, a te, które chciały go przyjąć – nie mogły.
Głównie dlatego, że uniemożliwiły im to Stany Zjednoczone, a nie dlatego, że Putin pokochał Snowdena tak bardzo, że nie chciał go wypuścić. Śmieszy też wypominanie, że Putin podsłuchuje swoich obywateli bez nakazu sądu – bo dziś oznacza to jedynie tyle, że jest tak samo zły jak Obama. Mało to drapieżne oskarżenie. Chyba że po raz kolejny zapomnimy na czas dyskusji o Snowdenie, że mamy rok 2014 i powrócimy w mentalne realia zimnej wojny – wtedy znów będziemy mogli komfortowo trzymać się podwójnych standardów, bo tak każe niezachwiana moralna busola. Wtedy znów będziemy mogli powiedzieć ze spokojnym sercem: Putin łamie prawa człowieka – źle, Obama – dobrze.
Nie dziwi mnie więc już, że robi to Anne Applebaum, w końcu to jej mąż stawiał Snowdenowi heroiczny, słowiański odpór, gdy ten prosił o azyl. Przestała mnie dziwić postawa liberalnych dziennikarzy, którzy nienawidzą każdej propagandy – pod warunkiem, że nie jest to propaganda amerykańska. Przestało mnie dziwić, że na w jednym zdaniu można pisać, że Snowden jest pospolitym głupkiem, a jednocześnie z łatwością kieruje olbrzymim antyamerykańskim spiskiem. Mało co mnie już dziwi – w końcu zimna wojna to nie czas na zdziwienia, tylko na konkrety.