Ława przysięgłych zdecydowała, że sąd nie postawi zarzutów policjantowi, który zabił Michaela Browna. W Ferguson wrze.
Przywykliśmy nie kwestionować wyroków sądów. Gdy wymiar sprawiedliwości orzeka „winna” lub „niewinny”, zazwyczaj uznajemy to za fakt. „Zadecyduje o tym sąd” – powtarzamy nieraz, gdy obrona każdego ze stanowisk w głośnej sprawie wydaje się niewygodna, od nocnych wyskoków posła Wiplera po ostrzał afgańskiego Nanghar Khel przez polskich żołnierzy. W końcu jest jakaś racja, prawda? Orzeknie o tym sąd, dowiemy się, jak było, ktoś ma rację, ktoś jej nie ma.
Gdyby wszystko było czarno-białe, gdyby sąd miał zawsze słuszność i sprawiedliwość po swojej stronie, gdyby jego rozstrzygnięcia były niepodważalne i gdyby prawo mogło zadośćuczynić krzywdom – moglibyśmy już nic jako obywatelki i obywatele nie robić, przecież w końcu jakiś sąd coś orzeknie i wszystko będzie jasne. Ale tak nie jest. Rodzice Michaela Browna, zastrzelonego przez policjanta nastolatka z Ferguson w stanie Missouri, nie dowiedzą się od sądu, czy ich syn został zamordowany. Choć sześć dziur po kulach w jego ciele mówi o tym dość jasno, sąd nie potwierdzi, nie zaprzeczy. Sąd nic nie powie, bo nie postawi zarzutów. Ława przysięgłych zdecydowała, że nie ma podstaw, by uznać którykolwiek z pięciu zarzutów, od zabójstwa z zimną krwią po nieumyślne spowodowanie śmierci, za zasadny.
Policjant Darren Wilson zabił Michaela Browna, ale zabił w świetle prawa – tak uznała ława przysięgłych. A może tylko część tej ławy? Bo wystarczyło czworo nieprzekonanych z dwunastoosobowego składu, by nie szukać winy Wilsona dalej. Tylko większością 9 z 12 głosów można było skierować sprawę do sądu. Sprawiedliwość tryumfuje. Przynajmniej 1/4 sprawiedliwości. Bo przecież Wilson mógł zabić Browna w świetle prawa. Każdy mógł. W Missouri, gdzie doszło do strzelaniny, wystarczy „racjonalny powód”, by uznać, że użycie broni palnej (czy jakichkolwiek innych środków) jest konieczne do „obrony siebie, nienarodzonego dziecka lub innych przed śmiercią, poważnymi obrażeniami lub przestępstwem z użyciem siły”. Zdaniem ławy przysięgłych Wilson strzelał w samoobronie.
Ale czemu oddał aż sześć strzałów, w tym dwa w głowę, i to w sytuacji – jak wykazała autopsja i ekspertyza balistyczna – gdy Brown był bez broni, kilka czy kilkanaście metrów od policyjnego samochodu, który miał napaść? Dowody i relacje przeczą sobie nawzajem. Jedni wskazują, że Brown szarpał się z policjantem i być może był winny kradzieży paczki cygaretek ze sklepu, co stało się powodem zatrzymania go przez patrol. Inni mówią, że uciekał, miał ręce w górze, a policja nie miała żadnego przekonującego dowodu na to, że bezbronny nastolatek mógł w pojedynkę zagrażać życiu policyjnego patrolu w radiowozie. Ale sąd i tak nie będzie zaprzątał sobie głowy dowodami i argumentami. Samoobrona to samoobrona, prawo to prawo.
Ale nic po tym prawie rodzinie Browna ani całej społeczności Ferguson, która po ogłoszeniu werdyktu ławy wybuchła wściekłością i ruszyła na ulice. Demonstrujący modlą się i wspominają Browna, ale i demolują sklepy. Służby zgodnie z prawem ich ostrzegają, ale i niezgodnie z prawem sprowadzają do Ferguson ciężką broń, przeganiają dziennikarzy i ustalają zakaz lotów.
Prezydent Obama wykonuje retoryczne piruety, chcąc naraz powiedzieć i o rasowej niesprawiedliwości (z której szczęśliwe wychodzimy – dodaje), i o sprawiedliwości państwa prawa (do której już szczęśliwie doszliśmy – dodaje).
I on w końcu musi zderzyć się ze ścianą – bo cygaretek kraść nie można, strzelać w samoobronie można. Im bardziej wszystko się staje chaotyczne, tym bardziej potrzeba jakiegoś porządku. Może dlatego w Missouri stan wyjątkowy, ogłoszony przez gubernatora, trwa już tydzień, choć decyzję ławy poznaliśmy dopiero wczoraj. Czy to zgodne z prawem? Być może orzeknie to jakiś sąd, kiedyś, w przyszłości.
O ile prawo już się zupełnie nie rozmyje. Oby nie. Bo amerykański wymiar sprawiedliwości czeka w najbliższych miesiącach kolejny test. Ława przysięgłych w stanie Ohio będzie musiała wypowiedzieć się w sprawie policjantów, którzy zastrzelili Tamira Rice’a. Tamir miał dwanaście lat i biegał po parku z karabinem półautomatycznym. Tyle że karabin był plastikowy, ze sklepu z zabawkami. Czy policjanci zastrzelili go w samoobronie? Czy zgodnie z prawem? Czy mieli racjonalny powód, by obawiać się o swoje życie? Tego dowiemy się od ławy przysięgłych. Może nawet zadecyduje o tym sąd.
Czytaj także:
Jakub Dymek, Jak guma zmienia się w ołów