19 kwietnia rozpocznie się Specjalna Sesja Zgromadzenia Generalnego ONZ sprawie narkotyków.
8 czerwca 1998 roku. Na korytarzach kwatery głównej ONZ w Nowym Jorku tłoczą się delegacje rządowe z niemal wszystkich krajów świata. O godzinie 10.00 sekretarz generalny ONZ Kofi Annan rozpocznie 20. Specjalną Sesję Zgromadzenia Generalnego (UNGASS) poświęconą „światowemu problemowi z narkotykami”. Będzie mówił o zagrożeniu dla bezpieczeństwa, wzrostu gospodarczego, demokracji i suwerenności – zagrożeniu spowodowanym rzekomo przez narkotyki. Wtóruje mu ówczesny szef Biura Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC), Pino Arlacchi. Ciekawe, czy włoski polityk spodziewał się wtedy, że to właśnie jego słowa wypowiedziane w czasie zgromadzenia staną się kilkanaście lat później symbolem porażki polityki ONZ wobec narkotyków. „Świat wolny od narkotyków – możemy to zrobić” – zapewniał pełen nieuzasadnionego optymizmu Arlacchi.
Dyskusja trwała przez trzy dni i została zwieńczona deklaracją jeszcze ostrzejszej walki z produkcją, sprzedażą i konsumpcją narkotyków. 10 czerwca delegaci rozjechali się do swoich krajów. A co na to narkotyki? Chyba zbytnio się nie przejęły planami ONZ, skoro osiemnaście lat później nie zniknęły, jest ich jeszcze więcej, a my nie żyjemy w „świecie wolnym od narkotyków”. I wszystko wskazuje na to, że nie do końca „możemy to zrobić”.
Próbowaliśmy, nie udało się, to przy następnej okazji spróbujemy pewnie czegoś innego. Problem w tym, że niestety tak to nie działa. Następna okazja (jakiej nie było od osiemnastu lat) już za dwa tygodnie. Do Nowego Jorku na 30. Specjalną Sesję Zgromadzenia Generalnego ONZ znowu przyjadą delegaci krajów członkowskich. Znowu będę przez trzy dni dyskutować o narkotykach. I znowu podpiszą deklarację. Znamy już nawet jej treść i niestety główne założenia ujęte w tym dokumencie nie różnią się znacząco od tych z 1998 roku.
Nixon, hipisi i The Wire
Chociaż wtedy, w 1998, delegaci, którzy chodzili po korytarzach siedziby ONZ też dysponowali już sporą wiedzą o skutkach antynarkotykowego dogmatyzmu. Nixon wygłosił swoje legendarne przemówienie, w którym określił narkotyki „wrogiem publicznym numer jeden”, w roku 1971.
A to zdecydowanie nie był początek tego, co dzisiaj zwykliśmy nazywać „wojną z narkotykami”. Federalne Biuro Narkotykowe powstało w Stanach Zjednoczonych blisko czterdzieści lat przed tym, jak Nixon zasiadł w Białym Domu, w 1930 roku. Na czele biura stanął Harry J. Anslinger, człowiek wręcz opętany rasistowskimi fobiami przed Czarnymi, którzy deprawują białe dziewczęta jazzem i haszyszem. Zresztą dyskryminacja rasowa zrośnięta była z represyjną polityką narkotykową od zawsze, i do dziś jest jej stałym elementem. W 1994 roku doradca Nixona John Ehrlichman na pytanie, czy wiedział, że sztab prezydenta kłamał w sprawie narkotyków odpowiedział: „Oczywiście, że tak” i przyznał, że panika wokół marihuany i heroiny była pomyślana jako sposób na spacyfikowanie hipisów i Czarnych Amerykanów. Dziś w amerykańskich więzieniach federalnych wyroki za przestępstwa narkotykowe odsiaduje dwukrotnie więcej czarnych obywateli niż białych – chociaż obydwie grupy zażywają substancje psychoaktywne w podobnych ilościach.
To wszystko jedynie przykłady ze Stanów, kolebki współczesnej war on drugs, która toczy się nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat na wszystkich kontynentach, ale pokazują dobitnie, że delegaci ze zgromadzenia w 1998 roku mieli wystarczająco dużo czasu, żeby zorientować się, że coś z tą wojną jest nie tak.
Osiemnaście lat później wiemy o negatywnych skutkach kryminalizacji producentów, sprzedawców i użytkowników substancji psychoaktywnych jeszcze więcej. Nawet jeśli decydenci światowej polityki narkotykowej nie przepadają za lekturą raportów i badań naukowych, to mogli sobie w czasie od ostatniego zgromadzenia obejrzeć przynajmniej seriale HBO, klasyczny już The Wire (gdyby w Baltimore była racjonalna polityka narkotykowa, to twój ulubiony bohater by pewnie nie zginął) czy trochę nowsze Zakazane Imperium (podpowiadam: chodzi o to, że prohibicja opłaca się skorumpowanym politykom i gangsterom, a wszystkim innym tak jakby mniej).
Polecam poczytać badania
Dla pasjonatów badań i raportów też coś w ostatnich dwóch dekadach się znajdzie. Polecam poczytać na przykład ostatni numer The Lancet, jednego z najdłużej ukazujących się i najbardziej prestiżowych czasopism medycznych. Zespół dwudziestu dwóch naukowców (wśród nich m.in. Marek Balicki) przygotował przekrojowy artykuł w oparciu o badania naukowe specjalnie z okazji zbliżającego się zgromadzenia ogólnego w Nowym Jorku. Autorzy nie zostawiają na obecnej polityce narkotykowej suchej nitki. Piszą wprost, że dziś regulacje prawne kontrolujące obrót i zażywanie narkotyków są bezpośrednimi przyczynami chorób i cierpienia osób uzależnionych.
W Rosji w zatrważającym tempie rośnie odsetek ludzi zakażonych wirusem HIV. Badania wykazują, że jest ich ponad 900 tysięcy, a między 2013 a 2014 rokiem ilość zakażeń zwiększyła się aż o 7%. Większość zaraża się brudnymi igłami. Rosyjski rząd nie wydaje się być tym zakłopotany, bo wciąż blokuje programy wymiany strzykawek i nie dopuszcza stosowania terapii substytucyjnej (polega ona na tym, że uzależnionym od opiatów, czyli heroiny, morfiny, kodeiny podaje się ich zamiennik, np. metadon – nie daje „kopa”, ale znosi cierpienie związane z odstawieniem i pozwala funkcjonować w ramach społeczeństwa).
Badanie przeprowadzone w szkockich więzieniach, o których również możemy przeczytać w The Lancet dowiodły, że terapia substytucyjna i czyste strzykawki dość skutecznie ograniczają ryzyko zakażeniem wirusem zapalenia wątroby typu C (HCV). Dla porównania: odsetek zakażonych wśród uzależnionych więźniów w Szkocji wynosi 5%, a w Tajlandii, kraju o jednej z najbardziej rygorystycznych polityk narkotykowych ponad połowa (56%) uzależnionych użytkowników opiatów zarażonych jest wirusem HCV.
Jeżeli narkotyki powodują tyle cierpienia, to trzeba zlikwidować ich źródła – producentów, dilerów (tych „handlarzy śmierci” czyhających na dzieci pod szkołą w beemce), przemytników. Brzmi sensownie? Nie dla naukowców publikujących w The Lancet, którzy tę sprawę również dokładnie zbadali. Dziesięć lat temu, rząd Felipe Calderóna rozpoczął w Meksyku rozbudowaną operację militarną, za cel obrał handlarzy narkotyków. Jej skutkiem był niewyobrażalny wręcz wzrost ilości zabójstw. Rok po rozpoczęciu operacji zamordowano w Meksyku trzy razy więcej osób niż w roku poprzednim.
W ciągu siedmiu lat, między 2007 a 2014 rokiem, odnaleziono zwłoki ponad 160 tysięcy osób zamordowanych w związku z narkotykami.
Zaostrzenie kontroli nielegalnego rynku narkotykowego zmusiło przestępców do jeszcze większej bezwzględności w walce o zyski.
„Wzywamy uczestników UNGASS 2016, żeby wzięli pod uwagę ciężar dowodów naukowych i pomogli światu odejść od wojny z narkotykami, która jest w istocie wojną z ludźmi używającymi narkotyków” – podsumowują artykuł jego autorzy i autorki. Cześć z delegatów pewnie nawet weźmie sobie to wezwanie do serca. Przypadek Kofiego Annana i Aleksandra Kwaśniewskiego pokazuje, że można zawrócić z drogi zaostrzania prawa narkotykowego. Były sekretarz generalny ONZ, który otwierał zgromadzenie ogólne osiemnaście lat temu, dzisiaj mówi, że „Narkotyki zniszczyły wielu ludzi, ale zła polityka narkotykowa zniszczyła ich więcej”. Natomiast były prezydent Polski kilka lat temu otwarcie przyznał się do błędu, jakim było podpisanie represyjnej ustawy narkotykowej. Obydwaj politycy są członkami Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej, organizacji zrzeszającej byłych premierów, prezydentów, naukowców i intelektualistów, którzy za cel stawiają sobie zmianę prawa narkotykowego.
Część delegatów pewnie nic sobie z wezwania naukowców nie zrobi. I w efekcie wszyscy podpiszą deklarację, która podtrzyma beznadziejne status quo. Problem w tym, że trudno nawet wyobrazić sobie, jak w ramach Narodów Zjednoczonych można byłoby przełamać to status quo i doprowadzić do realnej zmiany międzynarodowego prawa narkotykowego.
Świat jednak z narkotykami
Specjalna Sesja Zgromadzenia Ogólnego poświęcona polityce narkotykowej miała odbyć się dopiero w 2019 roku, ale kraje, które na własnej skórze najdotkliwiej odczuwają skutki obecnej polityki – Meksyk, Kolumbia i Gwatemala – nalegały cztery lata temu, żeby zwołać je już w roku 2016.
Sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon wezwał w wyjątkowo dyplomatycznym stylu do „szerokiej i otwartej debaty, w której rozważone zostaną wszystkie stanowiska”. W ciągu ostatniego roku na regularnych spotkaniach międzysesyjnych i na tegorocznej sesji Komisji ds. Środków Odurzających w Wiedniu reprezentanci krajów zrzeszonych w ONZ pracowali nad tekstem deklaracji, która za dwa tygodnie ma zostać podpisana w Nowym Jorku. W zeszłym miesiącu opublikowali końcową treść tego dokumentu. Uruchamiając tym samym falę krytyki.
W stanowisku podpisanym przez blisko 200 organizacji reprezentujących społeczeństwo obywatelskie czytamy: „W procesie przygotowań do UNGASS pomija się całkowitą porażkę polityki kontrolowania narkotyków uprawianej przez ostatnie 50 lat. Substancje będące pod międzynarodową kontrolą jeszcze nigdy nie był tak tanie i łatwo dostępne”. Trudno nie zgodzić się z sygnatariuszami listu. Co prawda w tekście deklaracji nie pojawia się już zapewnienie, że świat bez narkotyków jest możliwy, ale ducha optymizmu tym razem podtrzymuje fantazja o „świecie bez nadużywania narkotyków”. Cóż, już chyba wizja zupełnego pozbycia się narkotyków była bardziej rzeczywista. Bo skoro narkotyki jednak będą, to całkiem prawdopodobne, że znajdą się też ci, którzy będą ich nadużywać.
Narkotyki = śmierć
To, czego w tekście deklaracji nie ma wydaje się dużo ciekawsze, niż to, co się w nim ostatecznie znalazło. Wynika to wprost z trybu przygotowywania deklaracji opartego na pełnym konsensusie. Na każdy zapis w dokumencie muszą zgodzić się dosłownie wszyscy uczestnicy negocjacji.
W praktyce wygląda to tak, że w początkowej wersji deklaracji retoryczne zwroty są dodatkiem do politycznej treści, a w ostatecznej zupełnie na odwrót.
Z biegiem trwania negocjacji z dokumentu wykreślane są co bardziej kontrowersyjne frazy i postulaty.
Co może być takim kontrowersyjnym pomysłem w 2016 roku? Na przykład zalecenie, że nie powinno skazywać się ludzi na śmierć za przestępstwa narkotykowe. Ot, taki kontrowersyjny pomysł, który w ponad trzydziestu krajach wciąż wydaje się nie do przyjęcia. Jeśli planujesz wyjechać na przykład do Malezji, to upewnij się lepiej, czy nie masz przy sobie więcej niż 200 gram marihuany, bo jak cię złapią, to bardziej niż pewne, że czeka cię „czapa” – malezyjskie prawo nie daje sędziemu nawet innej możliwości niż wyrok śmierci.
Po raz kolejny w ważnym dokumencie ONZ brakuje też odniesienia do strategii „redukcji szkód”. Dlaczego to takie ważne? Bo redukcja szkód, to w praktyce wymiana brudnych, zakażonych strzykawek na czyste, terapia metadonowa, pokoje iniekcyjne (tak, chodzi o budowanie specjalnych pomieszczeń, w którym osoby uzależnione mogą w bezpiecznych i higienicznych warunkach przyjąć dożylnie narkotyk). Redukcja szkód to też zmiana nastawienia wobec ludzi zażywających narkotyki: nie są już narkomanami, którzy uosabiają życiowy upadek, zgniliznę moralną i jedyne na co zasługują to albo więzienie, albo egzorcyzmy, tylko raczej użytkownikami narkotyków, czyli substancji wyrządzających pewne szkody w życiu osobistym (choć nie wszystkich) i społecznym (choć nie zawsze). Redukcja szkód to realistyczna alternatywa w podejściu do „problemu z narkotykami”, która nie opiera się na rojeniach o „świecie wolnym od narkotyków”, tylko na pracy nad ograniczeniem szkód, które wyrządzają. I redukcja szkód to wreszcie fraza, która nie pojawi się w deklaracji podpisanej na Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych – bo dla Rosji, Chin i wielu innych krajów „redukcja szkód” to z kolei przedsionek do apokalipsy poprzez przyzwolenie na zażywanie narkotyków.
Wojna jeszcze się nie kończy
Rozdźwięk między krajami chcącymi prowadzić politykę redukcji szkód, a tymi, które ciągle zdają się wierzyć, że narkotyki można zlikwidować, nigdy nie był chyba aż tak widoczny, jak w przeddzień zbliżającego się zgromadzenia w Nowym Jorku. I chociaż zarówno Urugwaj, jak i Malezja związane są tymi samymi prawami, to w Urugwaju marihuana dostępna jest w aptece i jej sprzedaż reguluje państwo, w Malezji sprzedaż marihuany karana jest śmiercią przez powieszenie. Co ciekawe, obydwa kraje łamią prawo międzynarodowe – Urugwaj działa w sprzeczności z konwencjami narkotykowymi ONZ (tak wciąż twierdzą prawnicy International Narcotic Control Board – ciała odpowiedzialnego za sprawdzanie praw krajowych z konwencjami ONZ), a Malezja łamie traktat o prawach człowieka. Od czasu do czasu, ktoś o tym przypomni, ale nikt na serio nie ma zamiaru wykluczać żadnego z nich ze wspólnoty Narodów Zjednoczonych.
Obecna sytuacja wydaje się więc szkodliwa nie tylko dla użytkowników i uzależnionych od substancji psychoaktywnych, ale też dla stabilności prawa międzynarodowego. Progresywni politycy stają więc często przed wyborem, czy prowadzić politykę w zgodzie z najnowszymi odkryciami naukowymi i interesem obywateli, ale w sprzeczności z konwencjami narkotykowi ONZ, czy uszanować autorytet prawa międzynarodowego i podporządkować się przestarzałym przepisom.
Specjalna Sesja Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w sprawie narkotyków rozpocznie się 19 kwietnia. Nie należy spodziewać się przełomu i końca wojny z narkotykami w dniu jej zakończenia 21 kwietnia. Od uczestników spotkań w Wiedniu dowiedziałem się, że deklaracja pewnie zostanie podpisana. Chociaż na korytarzach wiedeńskiej siedziby ONZ nie brakowało podobno plotek o tym, że są kraje, które planują zerwać konsensus.
Najważniejsze jednak jest to, co wydarzy się po zgromadzeniu w Nowym Jorku. Organizacja Narodów Zjednoczonych powstała, żeby zapobiegać wojnom. W międzyczasie włączyła się aktywnie w wojnę z narkotykami, która pochłania rok rocznie miliardy dolarów i setki tysięcy ofiar.
Od naukowczyń, aktywistów, polityczek i ich umiejętności międzynarodowej współpracy zależy, czy uda się przebudować prawo międzynarodowe stanowiące fundamenty tej wojny, nawet, jeśli nie wydarzy się to na najbliższym zgromadzeniu.
**Dziennik Opinii nr 96/2016 (1246)