Świat

Co się stało z republikanami?

Co się stało z partią Lincolna i Reagana, że dziś jej kandydatem na prezydenta będzie rasista i populista Trump?

Karolina Południowa jest stanem specyficznym. Choć mieszka tu wielu Afroamerykanów, to większość stanowią konserwatywni, głęboko religijni biali republikanie. Większość z nich z nostalgią wspomina czasy secesji Południa – i wciąż wolałaby, bo to ono wygrało wojnę domową.

Prawybory w Karolinie Południowej były dla republikanów bardzo ważne z kilku względów. Po pierwsze, ten, kto je wygra, zgarnia wszystkie głosy delegatów z tego stanu na partyjną konwencję. Po drugie, ten, kto wygra w Karolinie Południowej, wygra zapewne na całym Południu USA. I po trzecie wreszcie, duża liczba konserwatywnych chrześcijańskich wyborców była ostatnią szansą, by pogrzebać kandydaturę Donalda Trumpa – dwukrotnego rozwodnika, rzadkiego bywalca w kościele, który miał problemy z wymienieniem choćby jednej ulubionej księgi Biblii. Jednak ku rozpaczy wielu ważnych osób w partii republikańskiej w sobotę to właśnie on – Trump – wygrał stanowe prawybory, zyskując ponad 33 proc. głosów. Typowany na zwycięzcę Ted Cruz (22,3 proc.) przegrał nawet z robotowatym Marco Rubio (22,5 proc.).

Jak to często bywa w regionach, gdzie ludzie nie chowają swej religijności pod korcem, prawybory w Karolinie Południej mają opinię brudnych, co znaczy, że wszystkie chwyty są dozwolone.

W roku 2000 senator John McCain, bohater wojenny (i ten, który napisał ostatnio list do polskiego rządu zaniepokojony stanem naszej demokracji), przegrał prawybory, gdy w kampanii George’a W. Busha za pomocą automatycznych telefonów niewinnie pytano mieszkańców, co myślą o tym, że senator ma nieślubne czarne dziecko. Senator McCain oczywiście takiego dziecka nie posiadał, ale to „niewinne pytanie” zadecydowało o jego przegranej.

W tym roku podobną taktykę zastosował kandydat religijnej prawicy Ted Cruz, który za pomocą fotoszopowanego zdjęcia zasugerował, że jego rywal Marco Rubio otrzymał uścisk dłoni od prezydenta Baracka Obamy, co miało znaczyć, że są dobrymi przyjaciółmi. A dla amerykańskiej prawicy uściskanie dłoni Obamy, to jak ściskanie dłoni szatana. Z kolei sztab Trumpa wykupił domenę internetową Jeba Busha i umieścił tam niezwykle złośliwe uwagi o nim i całej jego rodzinie. Sobotnie prawybory były, nawet jak na standardy Karoliny Południowej, zacięte; komentatorzy nazwali je „zapasami w błocie”.

Kandydaci republikańskiego centrum – Jeb Bush i John Kasich – zdobyli razem zaledwie 15 proc. głosów. Po wpadce z domeną i słabym wyniku Jeb Bush ogłosił wycofanie się z wyścigu o prezydenturę. To prawdziwy koniec dynastii Bushów – przynajmniej na razie. Nie pomogły mu ani miliony dolarów, ani poparcie w kampanii brata oraz matki, którzy namawiali do głosowania na niego. Trump pozwolił sobie nawet na drwiny z George’a Busha i jego reakcji na zamach 9/11 oraz zarzucił mu – inna sprawa, że zgodnie z prawdą – że okłamał Amerykanów w sprawie broni chemicznej w Iraku. Kasich, były gubernator, ogłosił, że będzie walczył dalej, ale jego szanse na nominację są dziś znikome.

Senator Ted Cruz był faworytem w Karolinie Południowej. Równie religijny, co bufonowaty – wydawało się, że zwycięstwo ma w kieszeni. Ale w sobotę okazało się, że nawet w grupie ultarkonserwatywnych protestantów wygrał z Trumpem zaledwie kilkoma punktami. Dwukrotny rozwodnik Trump, seksista i rasista, który deklaruje się jako prezbiterianin – choć jego pastor dyplomatycznie stwierdził, że parafianiem był jego ojciec – pobił religijnego Teda Cruza na głowę.

Trumpowi nie zaszkodziły także słowa papieża Franciszka, który stwierdził, że osoba, która chce budować mury (aluzja do zapowiadanego przez Trumpa muru na granicy z Meksykiem), a nie mosty, nie jest chrześcijaninem.

Na południu USA katolicy stanowią mniejszość i choć w Polsce wydaje się to niemożliwe, są uważani za „zgniłych religijnych liberałów”, zwłaszcza w porównaniu z południowymi baptystami. Zwycięstwo Trumpa wyczuli już liderzy ewangelikałów, jak choćby Franklin Graham (syn znanego ewangelisty, Billa) czy Jerry Falwell Jr. (syn teleewangelisty i lidera Moralnej Większości w l. 80 XX wieku, który trząsł amerykańską polityką), biorąc go w obronę.

Jak się okazuje, dla tych „pobożnych pastorów” nie jest ważne, że kandydat, którego bronią, popiera tortury, opowiada się za egzekucją członków rodzin terrorystów, masowymi deportacjami, internowaniem muzułmanów, nie chodzi do kościoła, a Drugi List Pawła do Koryntian nazwa „Koryntianami Dwa”. Ich koniunkturalność i hipokryzją rażą – od lat bowiem kwestionują oni chrześcijaństwo Obamy, który jest wiernym synem Zjednoczonego Kościoła Chrystusa. Prawybory w Karolinie pokazały jednak, że zwarty blok religijnej konserwatywnej prawicy w USA stracił siłę rażenia, jaką posiadał jeszcze dwie dekady temu.

Ostatnią, i być może najciekawszą niespodzianką jest fakt, że republikańskich wyborców Trumpa nie interesuje „skurczenie federalnego rządu do rozmiaru kaczuszki w wannie i jej utopienie”, kolejne ulgi podatkowe dla wielkiego biznesu, obniżki podatków od zysków kapitałowych, absolutny zakaz aborcji czy zakaz małżeństw jednopłciowych. Jak napisał jeden z komentatorów – republikańskie tyrady o konserwatywnych obyczajowo i gospodarczo legionach wyborców okazały się bajkami o armii-widmo.

Trump zbiera frustracje nie tylko tych Amerykanów, którzy brzydzą się liberalnymi demokratami, prezydentem Obamą, ale także wielkim biznesem i republikańskim establishmentem, który temu biznesowi zaprzedał duszę. Stąd oprócz niewątpliwych rasistowskich haseł wobec imigrantów, budowy muru na granicy z Meksykiem, za który ma zapłacić Meksyk, podnosi też postulaty podatków od wielkich banków, reformy systemu podatkowego, wysokich ceł na importowane dobra z zagranicy, które przypominają do złudzenia niektóre z haseł populistycznych demokratów.

Amerykańska biała klasa robotnicza – jak to celnie ujął jeden ze znajomych autorów tego tekstu – właśnie pokazała partii republikańskiej środkowy palec.

Tak czy inaczej, w niedzielę 21 lutego 2016 republikanie obudzili się w partii, w której szans na nominację nie ma polityk o umiarkowanych, centrowych poglądach. Partii, która żwawym krokiem zmierza do tego, że jej kandydatem w boju o Biały Dom będzie rasista i populista. Konserwatywna, stonowana, umiarkowana partia zwana Grand Old Party („Wspaniała, Zacna Partia”) Abrahama Lincolna, Teodora Roosevelta, Dwighta Eisenhowera czy nawet Ronalda Reagana przestała istnieć. A to poważny kłopot nie tylko dla republikanów, ale i dla Ameryki.

***

Kazimierz Bem – doktor prawa, pastor ewangelicko-reformowany (UCC) w USA i publicysta protestancki.

Jarosław Makowski – publicysta, filozof i teolog, radny sejmiku śląskiego z ramienia PO.

 

**Dziennik Opinii nr 54/2016 (1204)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij