Świat

Charlottesville i długi romans Trumpa ze skrajną prawicą

Biały resentyment, do którego tak chętnie odnosi się Trump, opiera się na paranoicznej wizji świata, w której rząd, media i Żydzi taktyką salami odbierają białym przestrzeń życiową. Donald Trump doskonale ten resentyment mobilizuje.

Na początku mała uwaga. Nie jest to tekst wyważony. To tekst napisany na wkurwie, więc ostrzegam, rzeczy nazywa się w nim po imieniu.

Zaczęło się w piątek wieczorem. Grupy białych rasistów, od tzw. alt-right przez Ku Klux Klan po otwartych neonazistów przemaszerowały przez kampus University of Virginia z pochodniami w rękach wznosząc okrzyki takie jak „Nie zastąpicie nas!” (You will not replace us), „Żydzi nas nie zastąpią” (Jew will not replace us) czy „krew i ziemia”. To pierwsze to odniesienie do popularnej na amerykańskiej psychoprawicy teorii spiskowej, według której białych obywateli USA o europejskich korzeniach mają zastąpić meksykańscy imigranci. Dwa pozostałe hasła to jawne odniesienia do hitleryzmu.

Amerykański terroryzm, jakiego nie znacie

W sobotę ranu czasu lokalnego doszło do starć między rasistami a kontrdemonstrantami. Richard Spencer, jeden z intelektualnych rasistowskich guru (znany również z tego, że z nagrań, na którym dostaje piąchą w pysk, zrobiono bardzo wdzięczne remiksy, na przykład taki, jak zamieszczony poniżej) denerwował się, że władze nie potępiły antify za blokowanie demonstracji rasistów. Kto zaczął? Oficjalnie nie wiadomo, ale wiadomo, że rasiści na poranne protesty przyszli uzbrojeni w pałki i domowej roboty tarcze. Nawet sam Spencer nie odważył się powiedzieć, że rasiści byli pokojowo nastawieni, co mówi wiele. Potem dwudziestoletni neonazista wjechał rozpędzonym samochodem w tłum, zabijając jedną osobę.

Rasistowski zjazd potępili politycy obu partii. Nawet prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego generał H.R. McMastera i prokurator generalny Jeff Sessions (ten co prawda dopiero w poniedziałek rano) określili staranowanie tłumu atakiem terrorystycznym.

Kto sieje wiatr…

Co innego prezydent Donald Trump. On, powołując się na mądrości prawdopośrodkizmu, powiedział tylko, że nienawiść pochodząca z wielu stron musi się skończyć. Dopiero po kilkugodzinnych połajankach ze strony polityków obu partii Biały Dom, choć nie prezydent Trump, potępił rasistów.

Reakcja Trumpa wpisuje się w dość znany schemat mniej lub bardziej ostentacyjnego mrugania okiem do prawicowej ekstremy. Wielu uczestników skrajnie prawicowego marszu miało na głowach czerwone bejsbolówki z hasłem Make America Great Again. Poparcie po tej stronie spektrum politycznego dla Trumpa jest w Stanach dobrze znane. Sam Trump zaczął się do niej umizgiwać jeszcze w czasie kampanii, kiedy to mówił o bad hombres i nazywał meksykańskich imigrantów gwałcicielami i handlarzami narkotyków, retweetował rasistowskie bzdury o przemocy wśród Afroamerykanów, czy gdy zapowiadał zamknięcie granic USA dla muzułmanów. Rasiści cenią go również za to, że jako samozwańczy Naczelny Birther Ameryki przekonywał, że Barack Obama nie urodził się w USA i w związku z tym urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych objął wbrew zapisom konstytucji.

Reakcja Trumpa wpisuje się w dość znany schemat mniej lub bardziej ostentacyjnego mrugania okiem do prawicowej ekstremy.

Podczas kampanii wyborczej Trumpa poparli m.in. otwarty nazista prowadzący stronę The Daily Stormer Andrew Anglin oraz David Duke, patologiczny wręcz rasista, znany z negowania Holocaustu wyznający teorie spiskowe antysemita i były lider Ku Klux Klanu. W ciepły sposób o Trumpie już po wyborach wyrażał się również Spencer. W listopadzie 2016 roku amerykańskie media obiegło nagranie, na którym Spencer wznosi okrzyk „Hail Trump! Hail our people! Hail victory!”. To ostatnie to angielskie tłumaczenie nazistowskiego okrzyku Sieg Heil. Uczestnicy zgromadzenia dość szybko zrozumieli, o co chodzi, bo odpowiedzieli okrzykami „Hail!” i nazistowskimi salutami. A to nie jest wyczerpująca lista.

Trump ich nie zawiódł. Przykłady? W Białym Domu miejsce swoje znalazł Stephen Bannon, były szef strony Breitbat News, którą sam nazwał „platformą alt-right”. Trump stworzył dla niego całkiem nowe stanowisko Głównego Stratega Białego Domu. Stanowisko doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego dostał Michael Flynn, generał wyznający islamofobiczne teorie spiskowe. Co prawda Flynn wyleciał z hukiem z powodu swojego uwikłania w Russia-gate, ale Białemu Domowi wciąż doradza Sebastian Gorka, który poza obsesją na punkcie muzułmanów ma mocno autorytarne poglądy i kontakty wśród węgierskiej skrajnej prawicy. Znany z rasistowskich uwag senator Jeff Sessions został prokuratorem generalnym. Departament Sprawiedliwości pod jego kierownictwem zajmuje się między innymi sprawdzaniem, czy uniwersytety nie dyskryminują białych kandydatów w procesach rekrutacyjnych. Nie zajmuje się z kolei regulacjami wyborczymi w Teksasie czy w Ohio, które, jak wskazują doświadczenia w podobnych przypadkach, uniemożliwią głosowanie przedstawicielom mniejszości, głównie Afroamerykanom i Latynosom. Znów – to nie wszystko…

…ten zbiera burzę

Te wybory i decyzje, do których można jeszcze dodać niesławny muslim ban i najnowszą nie trzymającą się kupy lecz niemal wprost ksenofobiczną reformę prawa imigracyjnego, były w sposób oczywisty skierowane do prawicowej ekstremy. Uczestniczący w zjeździe rasiści nie kryli swojej sympatii dla Trumpa. – Zamierzamy spełnić obietnice Trumpa. W to wierzymy. Głosowaliśmy na Donalda Trumpa, ponieważ on odzyska nasz kraj – mówił Duke. Duke nie wyjaśnił, o jakie konkretnie obietnice mu chodziło ani od kogo trzeba „ich kraj” odzyskiwać, ale cytowany przez „Washington Post” neo-nazista Michael Von Kotch był już mniej enigmatyczny. – Jesteśmy tu, by bronić białej rasy – stwierdził dodając, że wybór Trumpa na prezydenta go i członków jego neo-nazistwskiej grupy w tej walce ośmielił. Na podobną modłę zinterpretowana została reakcja Trumpa na zajścia w Charlottesville. Spencer i Anglin uznali, że słowa Trumpa były skierowane w stronę rzekomej antify.

Według Anti-Defamation League, było to największe rasistowskie zgromadzenie w ostatniej dekadzie. Przepytany przez Huffington Post inny rasista, tym razem spod znalu alt-right, Eli Mosley stwierdził, że postrzega ten zjazd jak „ruch praw obywatelskich”: – Opowiadamy się za prawami białych ludzi, którzy niedługo będą mniejszością w tym kraju. Ten dzień był ważnym krokiem do kolejnego etapu. Frekwencja była ogromna – powiedział.

Ten długi romans Trumpa ze skrajną prawicą ostrymi słowami podsumował burmistrz Charlottesville Michael Singer. – Myślę, że w tym sztabie wyborczym podjęto godną pożałowania decyzję o tym, by odnieść się do uprzedzeń, zejść do rynsztoka – powiedział Singer wywiadzie dla NBC. – Ci antysemici, rasiści, aryjczycy, neonaizści, Ku Klux Klan, oni zawsze byli w cieniu, ale teraz otrzymali klucze i powód, by wychynąć na światło dzienne.

Walka o historię…

Od czasów Ruchu Praw Obywatelskich niektórzy politycy Partii Republikańskiej stosowali tzw. strategię południową, czyli w mniej lub bardziej zawoalowany sposób odnosili się do rasistowskich uprzedzeń białych wyborców (głównie) z Południa. Republikański mainstream starał się (choć trzeba przyznać, że zdecydowanie niewystarczająco, a czasami wręcz nieudolnie zawodzili) zerwać łatkę partii grającej na rasizmie. Wygrana Trumpa i jego polityka to nie tylko odwrócenie tego trendu. Zachwyt prawicowej ekstremy nad Trumpem to jednak przede wszystkim radość z wpuszczenia w mainstream teorii i opinii, które nawet w ramach strategii południowej uchodziły za niedopuszczalne.

Jednym z elementów walki o obecność w mainstreamie jest walka o symbole historyczne. Pretekstem dla zjazdu rasistów było usunięcie pomnika generała Roberta E. Lee, dowódcy wojsk secesyjnych z Parku Emancypacji (wcześniej Parku im. Roberta E. Lee). Do tej pory ta walka, zwłaszcza na Południu, odbywała się głównie pod hasłami pielęgnowania lokalnych historii i Południowego dziedzictwa. O to również chodziło w niedawnych sporach wokół flagi Konfederacji. Zwolennicy jej obecności w przestrzeni publicznej posługiwali się sloganem „heritage, not hate” (dziedzictwo, nie nienawiść) – według nich flaga odnosi się przede wszystkim do szczególnego dziedzictwa kulturowego Południa. Przy bardziej politycznych interpretacjach miał to być to symbol odmiennego ładu konstytucyjnego, który wraz z przegraną Południa w wojnie secesyjnej został wyrzucony na śmietnik historii, i praw stanów wobec coraz bardziej ingerującego w politykę lokalną rządu federalnego.

Amerykańscy liberałowie odkrywają, że „byli głupi”

Prawdą jest, że z punktu widzenia uczestników wojny secesyjnej, niewolnictwo było (lub lepiej: mogło być) jednym z kilku czynników w konflikcie. Prawdą jest również to, że za secesją południa stała odmienna teoria amerykańskiego federalizmu opracowana przez jeden z najbłyskotliwszych umysłów w historii amerykańskiej myśli politycznej Johna C. Calhouna. Problem z tą wersją historii polega jednak na tym, że niewolnictwo i związany z nim rasizm były integralnymi elementami tego dziedzictwa kulturowego. Gospodarka Południa opierała się na niewolnictwie, a rasizm był tak głęboko zakorzeniony, że mimo przyjętych tuż po wojnie poprawek znoszących niewolnictwo i dających byłym czarnym niewolnikom prawa równe białym współobywatelom, w tym prawa polityczne, stany Południa zaczęły dość szybko wprowadzać rozwiązania prawne, które skutecznie te gwarancje konstytucyjne niwelowały. Nie bez przyczyny flagę Konfederacji jako swój sztandar podniósł w czasach Ruchu Praw Obywatelskich Ku Klux Klan.

Flaga Konfederacji i pomniki wojny secesyjnej to artefakty amerykańskiej skrajnej prawicy w walce o obecność w przestrzeni publicznej. W tej walce chodzi jednak o dużo więcej niż tylko o przedstawienie Południa jako militarnych przegranych lecz moralnych zwycięzców.

…i walka o przyszłość

Dla amerykańskiej skrajnej prawicy problemem nie jest to, że Północ nie dopuściła do secesji Południa, a raczej to, kto wojnę wygrał i jakie były tego skutki. Biały resentyment, do którego tak chętnie odnosi się Trump, opiera się na paranoicznej wizji świata, w której rząd, media i Żydzi taktyką salami odbierają białym przestrzeń życiową. Donald Trump doskonale ten resentyment mobilizuje. W jego wizji świata jest tylko jedna nieuprzywilejowana grupa, i są nią biali (głównie) mężczyźni.

Mokry sen amerykańskiej skrajnej prawicy doskonale ukazał Spike Lee w mockumencie CSA: Confederate States of America. Film, stylizowany na telewizyjny dokument i momentami naprawdę szokujący, jest alternatywną historią: co by było, gdyby to Południe wygrało wojnę secesyjną. Abraham Lincoln jest przedstawiony jako renegat, niewolnictwo wciąż ma się dobrze, rasizm kwitnie. Największe wrażenie robi jednak nie sama historia – w końcu zmyślona – ale „reklamy” internetowych aukcji niewolników czy lokalizatorów na kostkę, które uniemożliwią niewolnikom ucieczkę. Film Spike’a Lee, który całą swoją formą ukazuje świat białej supremacji, jest właśnie tą pozytywną fantazją dopełniającą paranoję spisków przeciwko białym.

Symbole Południa to tylko element szerszej wizji świata, którą, zdaniem rasistów takich jak Spencer czy Duke, Trump realizuje. Prawicowa ekstrema poczuła wiatr w żaglach. Stąd nie tylko ich wzmożona aktywność, ale też częstsze niż przed wyborami akty agresji. Trump swoim zwycięstwem w wyborach prezydenckich tchnął w Partię Republikańską nowe życie, ale też pchnął ją w bardzo określonym kierunku. Niestety, zamiast odświeżonego konserwatyzmu otwartego na problemy mniejszości i nierówności mamy frankensteina, który łączy w sobie populistyczną retorykę ukrywającą przywileje dla biznesu i słabo zawoalowany rasizm. Teraz myślący Republikanie w Kongresie muszą coś zrobić, jeśli nie chcą, by ich partię definiował rasizm. To bolesna lekcja, ale warto, by część polskiej prawicy (w tym ta reżimowa) ją również odrobiła, bo jak idzie się z prawicową ekstremą do łóżka, to nie wiadomo, kto kogo dyma, a za te igraszki zapłacimy wszyscy.

Wydarzenia w Charlottesvile są oznaką rosnącego wpływu międzynarodowego nacjonalizmu

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij