Kongregacja do spraw kanonizacji to dziś dość automatyczny taśmociąg fabryki produkującej świętych.
Kanonizacja matki Teresy z Kalkuty przyniosła więcej pytań niż radości i pokoju. Polscy proboszczowie, „religijni biznesmeni”, którzy są zawsze na czasie, już wywiesili propagandowe i kiczowate portrety starej kobiety z Albanii, jako obraz nowego ludzkiego oblicza Kościoła. „U nas w kościele już wisi…” – nie mogłoby być inaczej! Jesteśmy równie szybcy w aktualizacji, jak propagandowe świetlice w każdej dyktaturze.
W rzeczywistości problemem nie jest tylko sama matka Teresa i jej swoiste okrucieństwo wiary. Problemem nie jest tylko brak publicznego wyjaśnienia i rozwiązania wątpliwości, jakie rodzi owa okrutna strona jej oblicza, myśli i wypowiedzi. Można wspomnieć co najmniej parę faktów, które publicznie nie zostały dotąd wyjaśnione. Zresztą nie byłoby nawet na to czasu. 19 lat, jakie upłynęły od jej śmierci, to czas, kiedy badania nad jej życiem i dziełem są wciąż w toku. To jednak czas niewystarczający, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie brakuje pytań o finanse, o relacje z dyktatorami, o swoisty kult jednostki, jaki wytworzyła w relacjach z siostrami, poddając je bezlitosnemu autorytaryzmowi (zresztą nie ona jedna: w naszym Kościele to swego rodzaju norma pozwalająca na utrzymanie władzy patriarchalnej). Problemem jednak nie jest tylko ona. Problemem jest administracja kościelna i same procesy kanonizacji.
I tu należy pamiętać o paru faktach. Kongregacja do spraw kanonizacji to dziś dość automatyczny taśmociąg fabryki produkującej świętych. Liczy się ilość, nie jakość. Liczy się szybkość, nie rzetelność obiektywnych badań historycznych. Produkcja świętych jednym służy do kariery własnej, innym do zdobycia silniejszej pozycji w Kościele dla własnego zakonu czy kościelnej inicjatywy, umocowanej potwierdzeniem świętości założyciela. Niektórym służy po prostu do kościelnego biznesu. Zaczyna się w finansach Kongregacji, gdzie niejasność była zawsze na porządku dziennym. W Kościele działa bowiem średniowieczny system kopert wypchanych banknotami. Każdy, kto może ci być usłużny w twoich kościelnych interesach, musi coś dostać. Koperty latają, przechodzą z rąk do rąk. Pewna przełożona opowiadała mi, że po beatyfikacji ich założycielki zakon stanął na skraju bankructwa. Każdy musiał dostać i na świętych zbito nie jedną fortunę, a dla zakonu pociechą jest tylko to, że ze świętego potem można żyć, oczywiście, jeśli dobrze się ustawi jego promocję. Bo czasem może być tak, jak z olimpiadą w Atenach, gdzie zainwestowano miliony i do dziś spłaca się długi, a co pobudowano stoi zarośnięte chwastami i nie przynosi nawet grosza. Ale nie tylko finanse są skandalicznymi kulisami świętości. Świętych trzeba dziś produkować szybko.
Ale nie tylko finanse są skandalicznymi kulisami świętości. Świętych trzeba dziś produkować szybko.
Mówiło się w Watykanie, że wyglądają po tych szybkich procesach jak figury, którym brakuje nogi, albo ręki, albo nosa, a może oczu. Wychodzą wypaczone produkty. Często to raczej towar z odpadu, niż rzetelny obraz cnót, który można podać jako przykład innym. Kiedyś czekano z ogłaszaniem świętych aż do czasu śmierci przedstawicieli generacji, która znała człowieka, bo zawsze jeszcze ktoś mógł sobie przypomnieć coś ważnego na jego temat, co należałoby zbadać w procesie. Obecną polityką Kościoła jest zamknięcie każdej sprawy jak najszybciej.
Nie dziwi też fakt, że po kanonizacji pojawiają się dokumenty ważne, a dotąd nieznane i wzbudzające w opinii publicznej co najmniej wiele pytań. Najlepszym przykładem były listy świętego Karola Wojtyły do zamężnej kobiety Anny Teresy Tymienieckiej. BBC ogłasza odkrycie , które do wiadomości publicznej powinno było zostać podane przez Kościół przed kanonizacją, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Na dodatek, po sensacyjnej wiadomości, tychże listów nikt nie publikuje. Wyparowały, podczas gdy w interesie Kościoła powinno leżeć opublikowanie ich i rozwianie wątpliwości nawet już po fakcie ogłoszenia świętym polskiego papieża. Listów nie możemy przeczytać w całości, bo nie są opublikowane. Kardynał Stanisław Dziwisz zapewnia, że nic w nich nie ma. Tyle, że tu potrzeba opinii wiarygodnych historyków, a nie dość emocjonalnie nafaszerowanych fanatyków świętego, których kryteria ocen muszą być bez wątpienia traktowane z ostrożnością. Poza tym sami potrafimy czytać i oceniać, czy coś w tych listach jest czy nie. Nie może wyręczać w tym nikogo paternalizm Kościoła. I tak pozostają pytania, wątpliwości i podejrzenia. One nie służą dobrze ani świętym, ani Kościołowi, ale są elementem gry politycznej i patriarchalnego systemu władzy utrzymywanego przez maskulinistyczną hierarchię, która wszystkich uważa za poddanych sobie ignorantów.
Powróćmy do matki Teresy z Kalkuty. Do wszystkich obaw, pytań i niepewności, co do świętości i cnotliwości kobiety, dodaję jedno tylko moje wspomnienie z Kongregacji Nauki Wiary. Do tego nie potrzebuję relacji angielskiego dziennikarza Christophera Hitchensa i jego książki pod dwuznacznym tytułem Misjonarska miłość. Matka Teresa w teorii i praktyce. Moje doświadczenia są z pierwszej ręki i z pierwszej linii Kościoła wojującego: prosto ze Świętej Inkwizycji. W Kongregacji zawsze poważano siostry matki Teresy jako absolutystyczne radykałki, ślepo wierne i poddane Kościołowi kobiety fundamentalistki.
To w Kongregacji, między kolegami, otwarcie mówiono o pewnym fakcie dotyczącym sióstr matki Teresy, który powinien zaniepokoić każdego księdza czy teologa i powstrzymać na zawsze proces jej kanonizacji. Zresztą fakt ten powinien wzbudzić niepokój każdego katolika. Chwalono siostry za to, że mądre kobiety chrzczą dorosłych ludzi często bez ich świadomości. Nie cackają się z rzeczywistością i bez zawracania sobie głowy pytaniem o zgodę zainteresowanych, czy o ich najzwyklejszą świadomość tego, co chcą im dać, wraz z paroma kroplami wody, chrzczą wszystkich, jak popadnie. Po Soborze Watykańskim II Kościół przyznał, że nie wolno uciekać się do praktyk zdobywania wyznawców podstępem i poprzez wykorzystywanie ich nieświadomości. Natomiast w Kongregacji przedsoborowa i okrutna praktyka chrztu ludzi bez ich woli czy bez pełnej wiedzy była postrzegana jako znak silnej (fundamentalistycznej) wiary sióstr matki Teresy. Nie warto nawet wspominać o tym, że w tych niecnych praktykach sam sakrament poczytywany jest jako coś automatycznego.
Najbardziej niepokojące było to, że w urzędnikach Kongregacji, księżach i teologach podobne praktyki nie tylko nie wzbudzały odrzucenia, ale wręcz zachwyt i fascynację. Oto kobiety, co się nie cackają z wypytywaniem o wolę chrztu, tylko chrzczą czy to nieświadomych czy to na pół świadomych biednych i cierpiących ludzi, bo wiedzą, że to dla ich dobra. Oto siostry, które zostały przesiąknięte poczuciem naszej chrześcijańskiej wyższości wobec innych, wobec niewiernych i wierzą w dawne praktyki kościelne chrzczenia podstępem, dla czyjegoś dobra, które my katolicy znamy lepiej od niego samego. Siostry „chrzcielne automatki”, wpisują się doskonale w patriarchalny i autorytarny męski Kościół, z którym dzielą coś w rodzaju dość okrutnej misji narzucania siebie niekatolickiej podludzkości, którą musimy zbawić choćby na siłę. Gdybyś w Kongregacji Nauki Wiary spróbował podyskutować o podobnych praktykach, byłbyś postrzegany jako heretyk poddający w wątpliwość wagę chrztu. Pozostawało tylko pogodzić się z faktem, że siostry matki Teresy traktują cierpiących i chorych niechrześcijan, jak gorszy sort ludzki, a Kościół rządzony jest przez ludzi, którzy myślą dokładnie jak siostrzyczki poddane nowo ustanowionej świętej.
Wobec podobnych praktyk „miłosiernych sióstr”, o których świadczono w Kongregacji, zbadać trzeba nie tyle świętość matki Teresy, ale jej zwykłe teologiczne pomieszanie fundamentalistki, które zdołała przelać na naśladowczynie i utrzymać w nich. Nie ma to nic wspólnego z chrześcijańską świętością, ale raczej ze swego rodzaju sadyzmem religii, jak i kompletnym brakiem wierności magisterium Soboru Watykańskiego II. Myślę o okrutnej stronie naszej wiary narzucającej się siłą drugiemu człowiekowi, bez respektowania godności i wolności sumienia. Być może nowa święta ma patronować temu okrucieństwu. Nie chodzi tu o okrucieństwo tylko fizyczne, ale psychologiczne, duchowe, moralne. W tej sferze siostry matki Teresy, jak i najwyżsi funkcjonariusze Kościoła, okazywali się doskonali. A i polski katolicyzm im nie ustępuje. Myślę tylko o okrucieństwie „psychologicznym”, nie fizycznym. Choć droga od jednego do drugiego nie jest daleka…
***
Wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Krzysztofa Charamsy.
Czytaj także:
Ciemna strona Matki Teresy
**Dziennik Opinii nr 346/2016 (1546)